Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Koszmar nie tylko językowy

Przez lata specjaliści głowili się, jak podnieść zbyt niską, jakoby, frekwencję wyborczą. Kluczem okazało się rozhuśtanie emocji. Wszyscy więc głosują, wszyscy o polityce mówią, choć już nie rozmawiają, a zamiast argumentów mamy grę na instynktach. Przekaz polityczny staje się produktem dla wrażliwych i nadwrażliwych, którzy mają przeważyć szalę na skutek działania, które porównać można do przesunięcia prętem po klatce. Brzmi to brzydko, z pomocą przychodzi nam angielski, z którego pożyczamy określenie: „triggerowanie”.

"Triggerowanie”, jak to anglicyzm, też nie brzmi za dobrze, jednak pokrewne polskie słowa, takie jak „nacisk”, „uwrażliwienie”, „poruszenie”, nie do końca oddają rzecz. 

Definicja 

Słownik slangu i mowy potocznej Miejski.pl proponuje taką definicję pojęcia „triggerować”: „Wywoływać silne negatywne emocje i uczucia, które mają źródło w poprzednich doświadczeniach (najczęściej negatywnych), lub objawy związane z przypadłościami natury psychicznej. Oryginalnie używane w kontekście treści wywołujących tzw. ­flashbacki lub nawroty niepokojących myśli (obrazki, posty itd.)”. To całkiem zgrabny i oddający istotę rzeczy opis, dlatego będę się go w tym tekście trzymać. Mamy jeszcze pokrewne słowo „triggered”, które robi karierę już zdecydowanie kosztem naszego „poruszony”, choć i w tym znaczeniu „poruszony” bliski jest „urażonego” i „podminowanego”. Słowem – striggerowanego. 

Ten koszmarek językowy na swój sposób pasuje do równie słabego desygnatu. Zakończona kilka dni temu kampania wyborcza przynajmniej z jednej strony opierała się na kolejnych „triggerach”, czyli „wyzwalaczach” (emocji). Co zabawne, angielski „trigger” oznacza też cyngiel, a cynglami nazywamy przecież mało cenionych przez nas ludzi mediów, którzy bez oporów atakują nas informacjami spreparowanymi tak, by narazić na złe emocje tych, których mamy nie lubić. 

Stara prawda

Japońska reżyser Mari Asato specjalizująca się w młodzieżowych horrorach w 2011 r. nakręciła film oryginalnie zatytułowany „Gomen nasai” („Przepraszam”), na użytek międzynarodowy nazwany jednak „Ring of curses”, by kojarzyć się z popularnym „Ringiem” („Kręgiem”). 

To całkiem udana opowieść z udziałem kilku dziewczyn z nieistniejącego już girlsbandu Buono!, w której do zemsty na nielubianych bliskich i koleżankach z klasy aspołeczna nastolatka wykorzystuje swój talent literacki. Pisze tak, by w czytelniku wywołać silne emocje, które doprowadzą do problemów z oddychaniem, a następnie do śmierci. Aby wszystko się udało, opatruje swoje pisanie klątwą, nie zostawiając jednak wszystkiego czarom, uczy się, by pisać coraz lepiej. Od wyroku uciec można tylko poprzez podzielenie się opowieścią z kimś innym, a i to nie zawsze. 

Tytułowe „przepraszam” słyszymy od bohaterek, kiedy w narracji prowadzonej w przerwach od toczącej się akcji wyznają nam, że i widzowie stali się częścią planu, ich polisą na życie. I trzeba przyznać, że dzięki ostatniej scenie, której oczywiście nie zdradzę, wypada to całkiem wiarygodnie. Pomysł na historię jest więc równocześnie wtórny na poziomie ogólnym, lecz oryginalny w szczegółach. I choć suchy opis może faktycznie budzić skojarzenie z „Ringiem”, w którym bohaterowie padali ofiarą przeklętej kasety wideo, w trakcie seansu podobieństwa tego zbytnio się nie czuje, obraz Asato jest dziełem autonomicznym, choć mieszczącym się w konwencji gatunku i stylu. Dla naszej opowieści zaś istotne jest artystyczne ukazanie starej prawdy, że słowem można zabić.

Striggerowani na terapię

Nasi specjaliści od kreowania emocji nie chcą zabijać swoich czytelników, ale z ich zdrowiem specjalnie też się nie liczą, w efekcie może więc wyjść na to samo. Kilka lat temu część naszej prawicy śmiała się, gdy w jednym z opozycyjnych, powiązanych z KOD mediów pojawiła się informacja o pomocy psychologicznej dla osób, które nie mogą pogodzić się z aktualną sytuacją polityczną. Kolejne miesiące i lata pokazują jednak, że nie ma się z czego śmiać. Wyborca opozycji, widz TVN czy czytelnik „Gazety Wyborczej” od pięciu już lat słyszy lub czyta o faszyzmie, końcu demokracji, dyktaturze, rzekomych aferach, rosyjskich fascynacjach i powiązaniach. Równocześnie co jakiś czas dostaje też pozytywny przekaz – PiS się kończy, rysujące się na horyzoncie wybory będą najważniejsze od 1989 r. i odwrócą bieg wydarzeń, a powstała właśnie trzydziesta siódma lub czterdziesta piąta inicjatywa polityczna będzie właśnie tą, która stanie się nową Solidarnością, masowym ruchem, który obudzi społeczeństwo i obali znienawidzony reżim. Następnie zaś okazuje się, że PiS zamiast się skończyć, wygrało kolejne „najważniejsze” wybory, a potencjalny ruch sprzeciwu grzęźnie we własnych przekrętach i wewnętrznych oskarżeniach, by następnie podzielić się na cztery mniejsze, z których następnie wyodrębni się dwadzieścia marginalnych środowisk. 

Łzy, histeria, młodzież 

Taki bieg zdarzeń każdego wpędzić może we frustrację, jeśli zaś połączy się z prawdziwą depresją, o tragedię nietrudno. Mieliśmy więc straszliwą śmierć „zwykłego, szarego człowieka”, który zresztą ostatnio jakoś zniknął ze sztandarów opozycji. 

Dziś natomiast obserwujemy histerię celebrytów i nieudawaną zupełnie rozpacz, łzy i zapowiedzi wyjazdu z kraju w wykonaniu rozchwianych emocjonalnie nastolatków. Którzy zresztą zderzają się zapewne z całkiem realnymi problemami, być może też z tak nadużywaną w charakterze pałki nietolerancją, która przecież w otoczeniu szkolnym istnieje od zawsze i wobec każdej, niekoniecznie tylko seksualnej odmienności. Zamiast pomocy oferuje się takim osobom tylko strach, który znajduje odbicie w internetowej aktywności. Ta zaś dla obserwatorów z zewnątrz wydaje się z reguły komiczna lub, w najlepszym razie, całkowicie nieuzasadniona, prowokuje więc komentarze, które często jedynie utwierdzają poczucie zagrożenia i osamotnienia, kółko się więc zamyka. Wszystko to zaś nakręcane jest przez polityków i dziennikarzy chcących wykorzystać emocje ludzi z problemami do własnych celów. 

A że na podobne tematy najżywiej, na ogół jednocześnie infantylnie i apodyktycznie formułując sądy, reaguje aktywna w mediach społecznościowych młodzież, to ją triggeruje się najchętniej, najczęściej i najwyraźniej również najskuteczniej.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski