Wielokrotnie już nagradzany najnowszy film Siergieja Łoźnicy „Austerlitz” to refleksja nad kultywowaniem pamięci o Zagładzie przez społeczeństwa hiperkonsumpcji. Obrazy zapisane chłodnym okiem kamery pokazują nam dziwaczne widowisko związane z „turystyką obozową”: korowody roześmianych i rozkojarzonych widzów, depczących po miejscach zgrozy i masowej śmierci zmuszają do pytania: Jak pamiętać? Jak uczcić pamięć?
„Austerlitz” Siergieja Łoźnicy, twórcy takich obrazów jak „Majdan. Rewolucja godności” i „Zmiana” (rzecz o rozpadzie Rosji sowieckiej) można było obejrzeć w czasie kolejnej edycji Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity (12–21 maja 2017 r.). Ujmę to na poły tylko metaforycznie: artysta zarejestrował niezwykły spektakl – postawił kamery pośród tłumów zwiedzających jedne z pierwszych obozów koncentracyjnych: w Dachau i Sachsenhausen, zbudowane przez Niemców w latach 30. ubiegłego wieku, w czasie rządów Adolfa Hitlera.Tragedia i konsumpcja
Znakomita sztuka nie musi epatować jaskrawą prowokacją, żeby wywołać dojmujące uczucie zdumienia i przywołać skojarzenia, refleksje, stawiać znaki zapytania. Łoźnica zastosował nader prostą metodę: jego kamery obserwują turystów zwiedzających obozy koncentracyjne. Widzimy jedynie czarno-biały obraz przelewających się tłumów, oglądamy pojedyncze osoby i słyszymy naturalne dźwięki otoczenia: mlaskanie ludzi podjadających orzeszki między stacjami męki człowieczej, nieustanne niemal pikanie cyfrowych aparatów fotograficznych, śmiechy i swobodne rozmowy, śpiew ptaków, cykanie świerszczy, szum drzew. Jest bodaj środek lata, jasna poświata na czarno-białym niebie sugeruje mocne słońce, mnóstwo ludzi w niezobowiązujących lekkich pozach robi sobie zdjęcia na tle napisu „Arbeit macht frei” („praca czyni wolnym”), młodzieniec w T-shircie „Fucking fuck...” chce mieć chyba wycieczkę jak najszybciej za sobą, znudzone dzieci rzucają kamieniami, zakochani szczebioczą do siebie. Przez bramy zagłady swobodnie i ze śmiechem na ustach, podjadając i popijając to i owo, przechodzą setki i tysiące osób. I tylko cierpnie skóra, gdy się pomyśli o tych samych miejscach przed dekadami.
Łoźnica nie moralizuje, nie mówi do nas ani słowa – pokazuje, co społeczeństwa hiperkonsumpcji uczyniły z kultywowaniem pamięci o niemieckiej zbrodni z czasów hitleryzmu. Obraz nie jest jednowymiarowy, artysta nie narzuca tez: niekiedy z tłumu przebija tężejąca twarz, pełna skupienia i smutku. Ale współczucie okazane dawno już zmarłym jest tylko tonem – jeżeli masowa zbrodnia to jedynie statystyka, to kultywowanie pamięci jako „obozowej turystyki” zmienia zgrozę w banał. Problemem nie jest chyba tylko oddalenie czasowe – coraz większe i większe – od tamtych tragicznych lat. Wyzwaniem i bolączką jest brak wyciszenia w miejscu kaźni. A brak wyciszenia, brak skupienia jest problemem cywilizacyjnym i kulturowym dla społeczeństw hiperkonsumpcji. I właśnie tego typu nieoczekiwane sytuacje, które potrafią na światło dzienne wydobyć naprawdę wybitni dokumentaliści, powoduje, że niewspółmierność światów, nasze własne współczesne cywilizacyjne ograniczenia i słabości ujawniają się z całą siłą.
Pamięć i etyka
„Austerlitz” pokazuje również istotny problem etyczny. Hiperkonsumpcja powoduje, że wszystko staje się spektaklem: oglądamy tragiczne skutki zła zadanego ludziom przez ludzi, ale nie musimy angażować współczucia. Pojawia się szerszy problem fundamentalny: czy można pojąć i prawdziwie po ludzku przeżyć historię XX w. bez współodczuwania z ofiarami dwóch totalitaryzmów? Człowiek nie jest jedynie „czystym rozumem” zamkniętym w ciele – jest bytem, który odczuwa, a nie tylko rozumuje. Nie pojmiemy własnych dziejów, jeśli nie znajdziemy współczucia dla ofiar czasów pogardy. To wciąż tylko kilkadziesiąt lat – a jednak coraz mocniej dotyka nas niewspółmierność tamtych i obecnych czasów.
W świecie, w którym cierpienie można oglądać do woli za pośrednictwem wszelkiego rodzaju mediów, zaklęty w bryły dawnych obozów koncentracyjnych skandal zła wydaje się mało interesującą turystyczną atrakcją. Nie, miejsca kaźni nie powinny zmieniać się w widowisko „światło i dźwięk” – wina jest po stronie naszej współczesnej hiperkonsumpcyjnej cywilizacji, w ramach której na terenie dawnego obozu koncentracyjnego można właściwie zachowywać się jak wszędzie indziej. To trudny problem, ponieważ nie da się łatwo administracyjnie wymusić szacunku. Z drugiej jednak strony – znakomicie to widać w obrazie Łoźnicy – obecny model „turystyki obozowej” zmienia pamięć w jej własną namiastkę. Nieliczni współczujący, nieliczne zadumane twarze nie zmieniają trendu – jeszcze bardziej go uwyraźniają.
Z gumą do żucia na drodze krzyżowej
Być może komuś powyższy obraz wydaje się przejaskrawiony. Jednak „Austerlitz” wskazuje, że niestety jest prawdziwy. Tysiące i setki tysięcy ludzi żujących gumę w miejscu masowej kaźni, rozglądających się ze znudzeniem na twarzy po infrastrukturze śmierci – to niepokoi. Z pozoru monotonny film dokumentalny scena po scenie wymusza uwagę. Klisze się nakładają: patrzymy na wchodzących do obozu koncentracyjnego turystów, a pamięć przywołuje obrazy sprzed dekad. Widzimy zblazowany, rozleniwiony tłum mężczyzn i kobiet, ludzi roześmianych albo znużonych i aż chce się krzyknąć: oszczędzono wam tego, co tamci zaznali! Idziecie spokojnie z długimi kijkami do selfi, bardziej zaabsorbowani sobą niż miejscem, które odwiedziliście, gdy tamtych szczuto psami, rozdzielano na zawsze od ukochanych, bito, wrzeszczano na nich, zrobiono z ludzi, którzy mieli marzenia, cierpiące ponumerowane bydło robocze.
Łoźnica pokazuje nam Dachau i Sachsenhausen. Trzeba jednak pamiętać też o niemieckich obozach zagłady postawionych przez okupanta na naszych ziemiach, wbrew polskiej woli. Miejsca Zagłady nie mogą być atrakcjami turystycznymi – choć muszą być odwiedzane. To trudny węzeł do rozplątania – niewykluczone, że „Austerlitz” wywoła międzynarodową dyskusję na ten temat.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Austerlitz #Holocaust
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Wołodźko