PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Zakazane półuśmieszki pięknego amanta

Był jednym z najpopularniejszych amantów przedwojennego kina, którego panienki zasypywały setkami listów miłosnych i wierszy.

Był jednym z najpopularniejszych amantów przedwojennego kina, którego panienki zasypywały setkami listów miłosnych i wierszy. Kapitan Aleksander Żabczyński, ranny pod Monte Cassino, odznaczony został pięcioma orderami. Jak wynika z akt IPN, komuniści odpłacili mu za to, osaczając go donosicielami jako podejrzanego o szpiegostwo na rzecz Ameryki.

Śpiewał niezapomniane do dziś przeboje: „Już nie zapomnisz mnie”, „Nie kochać w taką noc to grzech” czy „Jesienne róże”. O miano najbardziej popularnego amanta polskiego kina rywalizował z Eugeniuszem Bodo. Ale jako gwiazdor opuszczał często plan filmowy, by uczestniczyć w wojskowych ćwiczeniach, bo był też oficerem.

Umiejętności aktorskie przydały się Żabczyńskiemu jako wojskowemu w największym chyba stopniu, gdy po wrześniu 1939 r. znalazł się w obozie jenieckim dla polskich żołnierzy na Węgrzech. Został jego komendantem i nawiązał dobre kontakty z węgierskimi bratankami, którzy ze względu na wojenne układy musieli naszych żołnierzy internować. Dzięki tym kontaktom polskim oficerom wolno było opuszczać otoczony płotem obóz i odwiedzać pobliską winiarnię. Polscy jeńcy, którzy nie dosłużyli się stopnia oficerskiego, musieli się więc uciekać do wrodzonych naszemu narodowi forteli, by dotrzeć do winiarni. Przyczepiali mianowicie do swych mundurów oficerskie gwiazdki z… papieru.

Niestety, pewnego razu węgierski strażnik wykrył ów fortel i zatrzymał miłującego wolność kanoniera. Ten w odpowiedzi wydał z siebie okrzyk typowo żołnierski, a mianowicie na „k”.

Owo słowo w różnych językach rozumiane bywa w nieco odmienny sposób. Węgier zrozumiał, iż takim mianem Polak określił jego matkę. Dlatego w obronie jej czci postanowił przebić Polaka bagnetem.

Porucznik Żabczyński zdołał podbić bagnet i uratować życie swemu podwładnemu. Następnie, jak na człowieka kulturalnego przystało, wytłumaczył węgierskiemu bratankowi językowe zawiłości. A mianowicie to, iż w języku polskim wyraz na „k” funkcjonuje jako tzw. partykuła wzmacniająca. A żołnierz podkreślił przy jej użyciu swój niewysłowiony żal, że musi siedzieć w obozie o suchym pysku. Ta argumentacja zupełnie przekonała Węgra. Nieporozumienie zostało wyjaśnione i obaj żołnierze podali sobie ręce. (…)
 

Fragment pochodzi z najnowszego numeru „Nowego Państwa”

 



Źródło: Gazeta Polska

Piotr Lisiewicz