Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Postkomuna w rozdarciu

Przed nami emocjonujące miesiące rywalizacji o elektorat centrolewicowy między Donaldem Tuskiem i Aleksandrem Kwaśniewskim. Inicjatywa byłego prezydenta może ostatecznie odebrać szanse na zwycięstwo Platformie Obywatelskiej w wyborach do Parlamentu E

Przed nami emocjonujące miesiące rywalizacji o elektorat centrolewicowy między Donaldem Tuskiem i Aleksandrem Kwaśniewskim. Inicjatywa byłego prezydenta może ostatecznie odebrać szanse na zwycięstwo Platformie Obywatelskiej w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
 
Do tej pory niekwestionowanym przywódcą obozu postkomunistycznego był Donald Tusk. Zajął tę pozycję na wyraźne wskazanie tego obozu – wyrażone między innymi przed laty okładką tygodnika „Polityka”: „Tusku, musisz”, pisma bodajże najbardziej reprezentatywnego dla intelektualnego zaplecza postkomuny. To postawienie na Tuska przez postpeerelowski i pookrągłostołowy establishment było niejako wymuszone odejściem z czynnej polityki Aleksandra Kwaśniewskiego i braku jakiegokolwiek polityka rokującego zwycięstwo po upadku SLD i jednocześnie wywodzącego się z lewicy lub dawnej Unii Demokratycznej. Rozprawienie się w prezydenckiej kampanii wyborczej w 2005 r. z ambicjami Włodzimierza Cimoszewicza było ostatnim mocnym sygnałem, który pokazał, w kim establishment III RP może pokładać nadzieje. Zresztą Donald Tusk postkomuny nie zawiódł – gdy wygrał wybory, żaden z oligarchów nie czuł się już niepewnie, ci, którzy emigrowali i przepisywali majątki na żony, wrócili, a „upiory lustracji”, „polowanie na przeciwników politycznych” przez CBA zostały błyskawicznie zneutralizowane.
 
Zimna kalkulacja
 
Wiem oczywiście, że opisując to odwrócenie się PO od deklaracji wyborczych z 2005 r., a nawet jeszcze realizowanych w części przez głosowania razem z PiS nad rozwiązaniem WSI czy utworzeniem CBA, wyjaśnia się niechęcią premiera do robienia czegokolwiek, co może wymagać wysiłku lub narażać go na konflikty osłabiające jego wizerunek. Niemniej sądzę, że oszukanie centroprawicowych wyborców PO z 2005 r. nie było efektem lenistwa, lecz wynikało z przemyślanego przyjęcia na siebie roli reprezentanta i obrońcy interesów elit postkomunistycznych. To się po prostu Tuskowi opłaciło w jego życiowej karierze, w trwaniu na najważniejszym stanowisku państwowym, w stylu, delikatnie mówiąc, próżniaczym. Decyzja związania się z postkomuną nie była wcale nowa – wielokrotnie opisywano początki Kongresu Liberalno-Demokratycznego, kiedy to pod nowoczesnym wizerunkiem liberałów krył się finansujący ich komunistyczny współpracownik wojskówki, a w III RP biznesmen Wiktor Kubiak.
 
Pluszaki na rozdroża
 
Wygląda jednak na to, że pozycja Donalda Tuska jako reprezentanta interesów postkomuny mocno się zachwiała. Wystarczyło niewiele – ogłoszenie, że Aleksander Kwaśniewski wraca do gry. Część establishmentu przelała swoją sympatię i wpływy na stronę byłego prezydenta. Nie jest to zaskakujące – Donald Tusk ma dramatycznie złe notowania w sondażach, a poparcie dla PO, wydaje się na stałe, spadło poniżej poziomu 30 proc. I jest już wyłącznie wynikiem przekonania wyborców o „mniejszym złu” niż o tym, że coś sensownego ten rząd robi. Gołym okiem widać, że paliwo „antypis” wyczerpuje się, mimo gorącego zaangażowania różnych funkcjonariuszy medialnych, by jeszcze dało napęd. Zabawnie jest zresztą oglądać teraz tych ostatnich na rozdrożu – jeszcze nie wiedzą, kto ostatecznie będzie ważniejszy, biją więc czołem Tuskowi, ale „z pewną nieśmiałością” obserwują, co dzieje się z inicjatywą Kwaśniewskiego. To ze względu na przesunięcie sympatii części dawnych służb specjalnych oraz establishmentu postkomunistycznego i wyczekującą postawę funkcjonariuszy medialnych tak łatwo udało się byłemu prezydentowi spacyfikować Ruch Palikota.
 
Przełamanie passy
 
Donald Tusk wydaje się więc dość bezradny wobec rosnącego po lewej stronie ugrupowania, które chce stworzyć autentycznie konkurencyjną listę wyborczą do Parlamentu Europejskiego. – Zdecydowane uderzenie nastąpi we wrześniu – deklaruje w imieniu Europy Plus Ryszard Kalisz, który jeszcze niedawno był najbardziej platformerskim politykiem SLD, dziś za aktywność w ruchu Kwaśniewskiego jest zawieszonym członkiem partii Leszka Millera. Sojusz jest zresztą dziś oparciem po lewej stronie Donalda Tuska. Nie tylko atakuje inicjatywę Kwaśniewskiego, ale i wspiera PO, gdzie się da. Ma za to wymierne korzyści – w TVP umacnia się właśnie pozycja ludzi SLD kosztem wpływów PSL.
 
Jednak niewątpliwie lider PO ma się czego obawiać i bynajmniej nie chodzi tu o labilność partyjną Ryszarda Kalisza. Ten ostatni raczej pokazuje, jak gładko część polityków i wyborców, na których do tej pory Donald Tusk mógł liczyć, odwraca się od niego. Oznacza to całkiem konkretną i groźną perspektywę – przegranych wyborów europejskich. To z kolei może sygnalizować (choć oczywiście nie musi) przełamanie tendencji wyborczej w ogóle i… zwiastować pasmo klęsk PO. Otóż wybory do europarlamentu otwierają cykl wyborczy, w którym w niewielkiej odległości czasowej, w ciągu dwóch kolejnych lat, odbędzie się kilka innych głosowań, które zadecydują o całej władzy w państwie. Wygrana w wyborach do PE niewątpliwie zwiększy szanse na sukces w odbywających się kilka miesięcy później wyborach samorządowych i może wywołać falę, która zaprowadzi zwycięskie ugrupowanie na szczyt także w następujących potem wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Dziś oczywiście, według sondaży, faworytem w wyborach do Parlamentu Europejskiego jest wciąż partia Donalda Tuska. Ale spadające notowania w sondażach i właśnie inicjatywa Kwaśniewskiego mogą odebrać Platformie palmę pierwszeństwa. Lista Kwaśniewskiego nie osiągnie zapewne ponadkilkunastoprocentowego wyniku, ale może zebrać tyle głosów, że wybory do PE wygra PiS. Z punktu widzenia zachowania władzy przez Tuska to groźny prognostyk.
 
Wymiana uprzejmości
 
Dlatego właśnie jesteśmy świadkami wymiany swoistych uprzejmości między politykami PO i Europy Plus. Najpierw Aleksander Kwaśniewski w wywiadzie dla „Polityki” powiedział: „Zużycie PO grozi powrotem PiS. Obyśmy nie musieli nerwowo błagać Tuska, aby po raz szósty został premierem. Stworzenie silnej centrolewicy, która zrównoważy scenę polityczną, jest kwestią racji stanu”. Na to premier w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (tytuły, w których pada wymiana zdań, nie są przypadkowe, „Wyborcza” wciąż trzyma z Tuskiem, „Polityka” życzliwie przygląda się inicjatywnie Kwaśniewskiego) wymierzył kuksańca byłemu prezydentowi, mówiąc, że obecna konstytucja, „autorstwa lewicowych polityków, takich jak Aleksander Kwaśniewski czy Włodzimierz Cimoszewicz”, uniemożliwia legalizację związków homoseksualnych. „Dzisiaj słyszę okrzyki lewicy, że muszą być związki partnerskie, że PO jest zła, że je blokuje. Ale powinni rumienić się ze wstydu, bo to oni zaproponowali klasyczne, konserwatywne zapisy w konstytucji”. Na to z kolei w swoim stylu zareagował Janusz Palikot, który lawirując między Tuskiem i Kwaśniewskim zmuszony jest dziś do lojalności wobec Kwaśniewskiego. Na swoim blogu napisał po wywiadzie Tuska: „Obraz, jaki się wyłania z tego wywiadu, to obraz człowieka całkowicie niepewnego, pogubionego i pełnego sprzeczności. Analizę osobowości zostawiam jednak psychologom. Niech oni wyjaśnią, czy bicie przez ojca w dzieciństwie złamało przyszłego premiera czy nie i czy polityka jest dla niego formą terapii”.
 
Miecz obosieczny

Palikot nawiązuje tu do znanych w kuluarach opowieści o tym, w jak trudnych warunkach i w jak szemranym środowisku wyrósł premier. O biciu przez ojca wspominał zresztą on sam w książce Piotra Śmiłowicza i Andrzeja Stankiewicza, której fragmenty – te o możliwości wyboru grubości paska, którym będzie bity – cytowaliśmy już na łamach „Gazety Polskiej”. Te fakty mogą oczywiście mówić o przyczynach, dla których premier z takim upodobaniem używa w polityce przemocy, i wyjaśniają, dlaczego cechuje go i bezwzględność, i strach przed silniejszymi, przy jednoczesnej pogardzie dla słabszych. W tym przypadku nie to warte jest jednak analizy. Istotniejsze jest coś innego – Janusz Palikot zastosował wobec Tuska metodę, używaną dotychczas wyłącznie wobec tych, których autorytet z premedytacją niszczył. Nie wiem, czy posunie się np. do sugestii o uzależnieniu premiera od używek lub do snucia przypuszczeń o psychopatycznych zaburzeniach osobowości szefa rządu – ale przecież dobrze wiemy, że jest do tego zdolny. To może być – choć nie musi – silny sygnał dla Tuska, że jeśli będzie z inicjatywą Kwaśniewskiego walczył zbyt zdecydowanie, spotkają go te same metody, którymi posługiwał się w walce z PiS i Lechem Kaczyńskim. Nie jest pewne, czy łatwość, z jaką premier poddaje się skrajnym emocjom – napady paniki i histerii, o jakich opowiadają mniej lub bardziej niedyskretni politycy z dawnego otoczenia Tuska – pozwoli liderowi PO poradzić sobie w takiej walce.
 
Decydujące starcia dopiero przed nami i stawka jest nierówno rozłożona. Aleksandrowi Kwaśniewskiemu w tej rywalizacji chodzi o powrót do polityki i wejście do niej na europejskim poziomie. Dla Donalda Tuska przegrana w tej grze może oznaczać coś dokładnie odwrotnego – aż po utratę pozycji premiera i lidera rządzącej partii.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Joanna Lichocka