Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

„Chcemy zmian” czyli... jak kultowa piosenka grupy Kino stała się hymnem protestu

6 sierpnia minął rok od chwili, gdy na imprezie zorganizowanej przez władze na Białorusi dwaj didżeje włączyli piosenkę Wiktora Coja i kultowej grupy Kino – "Pieremien" (Chcemy zmian). Utwór ten stał się symbolem protestu, a "Didżeje Zmian" – nieodłącznym elementem białoruskiej popkultury.

Pexels

Didżeje Zmian, jak nazwano Kiryła Hałanoua i Uładzia Sakałouskiego, bohaterami zostali niechcący. 6 sierpnia 2020 r. obsługiwali naprędce zwołaną przez władzę imprezę, która odbyła się tylko po to, by zająć skwer przewidziany na spotkania przedwyborcze i pokrzyżować plany wielkiego mitingu opozycyjnej kandydatki na prezydenta Swiatłany Cichanouskiej, który miał się odbyć nieopodal.

Gdy stało się jasne, że wiec musi zostać odwołany, pojawił się pomysł flashmobu. Zwolennicy Cichanouskiej udali się na plac, gdzie trwała niemrawa oficjalna impreza, by o godz. 19 w ciszy podnieść w górę ręce ze znakiem zwycięstwa. Jak mówił Hałanou w wywiadzie dla rosyjskojęzycznej redakcji Deutsche Welle, wraz z kolegą postanowili, że właśnie ok. godz. 19, na znak solidarności z protestem, włączą piosenkę Coja, która w tej sytuacji wydała im się naturalnym wyborem.

Gdy to zrobili i rozległy się pierwsze dźwięki utworu, odpowiedzialny za imprezę urzędnik z władz miasta podbiegł do aparatury i zaczął nerwowo wyszarpywać przewody. „Ktoś mógł podejść i po prostu poprosić, żebyśmy wyłączyli, ale nikt tego nie zrobił. W efekcie muzyka grała przez całe dwie minuty” – mówił Hałanou. Obaj z Sakałouskim zostali zatrzymani, trafili do aresztu, a potem wyjechali z Białorusi.

Symboliczne stało się zarówno ich zdjęcie z podniesionymi w górę dłońmi, później wielokrotnie powtarzane jako mural (konsekwentnie zamalowywany przez służby komunalne), jak i zdjęcie mężczyzny w garniturze szarpiącego się z kablami (Dzmitryj Piatrusza został niedawno szefem państwowego przedsiębiorstwa Kieramin).

Utwór „Pieremien” z charakterystyczną, wyraźną linią gitarową odegrano potem na Białorusi niezliczenie wiele razy. Jej dźwięki dobiegały z samochodów stojących w „korku protestu” w centrum Mińska w noc wyborczą 9 sierpnia, z telefonów i podwórkowych imprez, które masowo odbywały się latem ubiegłego roku. Każdy, kto choć trochę umiał grać na gitarze, grał „Pieremien”, a kto nie grał, ten śpiewał lub przynajmniej próbował. Drugim utworem, który niezwykle często brzmiał na protestach, były „Mury” Jacka Kaczmarskiego – śpiewano je w różnych językach; autorem przekładu na język białoruski jest poeta Andrej Chadanowicz.

To nie wszystko, bo na fali masowych protestów kwitła twórczość muzyków – powstawały nowe utwory, poświęcone białoruskiej rewolucji, wolności, niepodległości, godności – we wszelkich możliwych gatunkach, po białorusku i po rosyjsku. Jak mówi rosyjski ekspert muzyczny Artemij Troicki, na Białorusi doszło do „rewolucji muzycznej”.

„To, co przeżyła (latem ubiegłego roku) białoruska muzyka, było najbardziej wyrazistym przykładem muzyki protestu w ostatnim czasie” – powiedział. „Nie przypominam sobie drugiej takiej sytuacji, by dosłownie wszyscy muzycy kraju włączyli się do rewolucji. W Rosji coś takiego nigdy nie miało miejsca” - podkreślał Troicki.

Już jesienią ubiegłego roku nowych piosenek było ponad 200, a z czasem ich liczba jeszcze wzrosła i obecnie na liście, którą można znaleźć w serwisie YouTube, utworów jest ponad 600.

Jak mówił Troicki, wydarzenia w białoruskiej muzyce pokazały, że „muzyka protestu nie ma żadnych gatunkowych ograniczeń, a oprócz rockmanów i raperów włączyli się do niej wykonawcy pop, muzyki ludowej, a nawet śpiewacy operowi”. Wskazał na jeszcze jedną ciekawostkę – nic wartego uwagi nie pojawiło się po drugiej, rządowej stronie, żaden szanujący się muzyk nie nagrał spontaniczne piosenki popierającej Łukaszenkę.

Białoruskie władze podjęły wprawdzie działania, by wypromować własnych muzycznych bohaterów, w tym grupę Hałasy ZMiesta, która miała nawet reprezentować Białoruś w konkursie Eurowizji, jednak ze względu na polityczne treści nie dopuszczono jej do konkursu.

Masowe represje wobec uczestników białoruskich protestów dotknęły również muzyków. Wielu z nich trafiało do aresztu, wielu wyjechało, a ich nazwiska wpisano na czarną listę „zdrajców”. Perkusista Alaksiej Sanczuk odsiaduje wyrok sześciu lat więzienia za „organizację zamieszek”, muzycy grupy folkowej Irdorath mają sprawę karną za nasilanie nastrojów protestu „przy użyciu instrumentów dętych”.

Piosenkę Coja „Pieremien” Troicki nazywa „słowiańskim hymnem”, który do dzisiaj nie przestaje być aktualny. Opowiadając PAP o fenomenie jej popularności, Troicki wskazał, że „jest to po prostu bardzo dobra piosenka, bardzo mocna, z konstrukcją hymnu”. „A po drugie – ona mówi o przemianach, a przemiany to akurat to, co nijak nie może nastąpić, ani w Rosji, ani na Białorusi, a bardzo byśmy teog chcieli” – powiedział rozmówca.

Jego zdaniem apel „Chcemy zmian” jest dzisiaj jeszcze bardziej aktualny niż w drugiej połowie lat 80., gdy zaczynała się pierestrojka i głasnost, i „zmiany jednak miały miejsce”. „Inna sprawa, że jednak jest w niej jakaś wewnętrzna sprzeczność. Chcieć zmian i czekać na nie można bardzo długo. Zmian powinno się dokonywać” – uważa Troicki.

Coj napisał „Pieremien” na początku 1986 r., a Troicki wspomina, że był świadkiem jej pierwszego publicznego wykonania „w maju tamtego roku podczas IV Festiwalu Leningradzkiego Rock Klubu w Pałacu Kultury Newski”.

„To nie był ich główny hit, a i Coj nie zamierzał pisać hymnu rewolucji, on był człowiekiem apolitycznym. Ale czasy pierestrojki były dynamiczne i napisało mu się kilka takich utworów”

– wspominał Troicki.

Jak twierdzi, grupa miała stosunek „wyluzowany, może nawet ironiczny”. „Podczas festiwalu w Rzymie byłem z nimi za kulisami i nagle Witia (Coj) mówi: A Pielmień będziemy grać? Mówili na nią pielmień, pierożek” – opowiadał Troicki.

„Z czasem, jak wino, piosenka Pieremien stała się coraz mocniejsza i coraz lepsza” – podsumował.

 



Źródło: niezalezna.pl, PAP

Magdalena Żuraw