Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Wojciech Korkuć: wiele moich plakatów drażni niektórych ludzi. WYWIAD

Czasem temat musi być tak ujęty, żeby stwarzał diapazon kontrowersji – mówi Wojciech Korkuć, jeden z najwybitniejszych polskich plakacistów. Jeszcze do 12 maja w krakowskiej galerii Otwarta Pracownia można oglądać wystawę prac artysty. Z Wojciechem Korkuciem rozmawia Anna Krajkowska.

Plakaty Wojciecha Korkucia można obejrzeć w krakowskiej galerii Otwarta Pracownia
Plakaty Wojciecha Korkucia można obejrzeć w krakowskiej galerii Otwarta Pracownia
fot. Marcin Pegaz/Gazeta Polska

Już sam tytuł wystawy – „Drażniący” – zapowiada, że ekspozycja będzie niebanalna.

Nie tak łatwo jest zrobić plakat do własnej wystawy, bo trzeba zniżyć parametry własnego egocentryzmu. Zrobiłem tym razem chyba z siedem propozycji. Z żadnej do końca nie byłem zadowolony. Zapytałem kilka osób, który plakat im się podoba i który z tych projektów najbardziej pasuje. Wybrali „Drażniący”.

Rozumiem, że oprócz różnych wersji wizualnych były też różne propozycje tytułów?

Tak, były różne. Chodziło mi o to, aby czymś zaskoczyć. Jedne tytuły były oczywiście bardziej prowokujące, inne mniej. I musiałem wyważyć, żeby to nie było za bardzo namolne, żeby nie szło w megalomanię. Dlatego zrobiłem taką prowokacyjkę. Bo wiele moich plakatów drażni niektórych ludzi i są one zdzierane, niszczone. W katalogu do wystawy oprócz kolekcji moich prac zamieściłem również zdjęcia z poniszczonych plakatów oraz kilka reakcji na moje prace.

Kogo z rozdrażnionych Pan przywołał?

Na przykład ciekawą reakcję pana Krzysztofa Augustina, który kiedyś pracował w MSZ, albo Róży Thun von Hohenstein. Pojawiały się one na stronach internetowych czy zafunkcjonowały w obiegu medialnym i są jak rodzynki w cieście. Ale w katalogu znalazły się również pozytywne opinie recenzentów. Mnie interesuje jakakolwiek reakcja. Jeśli to jest nieobojętne, to już jest nieźle.

Jakie prace można zobaczyć na wystawie? Czy są to tylko plakaty zaangażowane?

W galerii pokazuję 83 plakaty, natomiast w katalogu do wystawy jest ich więcej. Po prostu nie wszystkie prace się zmieściły na ekspozycji. Katalog potraktowałem jako retrospektywę. Jest to przegląd mojej twórczości od lat 90. ubiegłego wieku. Będzie można zobaczyć nie tylko kontrowersyjne plakaty, lecz także te plakaty lajtowe, konwencjonalne. Nie wszyscy znają mnie z tych prac, a ja oprócz zaangażowanych robię też plakaty na zamówienie na różne tematy. Jestem autorem plakatów teatralnych, filmowych, festiwalowych, np. na Dzień Ziemi, festiwal „Sztuka ulicy” czy Jazz Jamboree. Pokażę zatem dla każdego coś miłego albo coś... niemiłego.

Szybko znajduje Pan pomysł na konkretny plakat?

To zależy od tematu. Czasem robię prace na zamówienie, innym razem z wewnętrznej potrzeby. I nie ma reguły. Bywa, że pomysł wpada błyskawicznie. Natomiast kiedy tworzę na zamówienie, to przygotowuję zestaw projektów do wyboru. Później odbywa się rozmowa, który projekt jest najlepszy. W przypadku imprez cyklicznych, jak choćby wspomniany Dzień Ziemi, inspiruję się podtytułem w danym roku – dzięki temu jest różnorodność i tzw. płodozmian tematyczny.

A od czego zaczyna Pan pracę nad plakatem zaangażowanym?

Plakaty zaangażowane są robione w odniesieniu do bieżących spraw, które się dzieją w przestrzeni medialno-politycznej. Jest to czasem reakcja czy podsumowanie jakiegoś wydarzenia albo sprowokowanie dyskusji na jakiś temat. Wiele plakatów zrobiłem w ramach Ruchu Higieny Moralnej, w porozumieniu z jakąś instytucją lub na zasadzie współpracy, np. z „Gazetą Polską”. W tych pracach trzeba znaleźć pointę, choć bywa, że mam plakat z pointą i szukam chętnych do patronatu, żeby był szerszy zasięg jego oddziaływania.

Między innymi pojawiła się w „Gazecie Polskiej”, i to nieraz, Pana sławna praca „Achtung Russia”. Ten plakat zawisł zresztą u nas w pokoju redakcyjnym. Pamiętam, że kiedy nas odwiedzili sąsiedzi zza wschodniej granicy, byli nim zachwyceni, robili sobie z nim zdjęcia.

Ten plakat wywołuje skrajne reakcje. Sprawa nie jest obojętna. Czasem temat musi być tak ujęty, żeby stwarzał diapazon kontrowersji. Po to właśnie plakat jest robiony, żeby wynikała z niego jakaś refleksja, emocja. Tym plakatem zainteresowała się również prokuratura w Krakowie, a ostatnio nawet rosyjskie MSZ.

Czasem też politycy się oburzają i namawiają do zrywania, jak to było w przypadku „Reparationen macht frei”.

Okazało się, że w tym przypadku poruszyłem temat tabu. Zdaniem wielu osób nie można rozmawiać ani nawet myśleć o reparacjach za II wojnę od Niemców, bo to nam popsuje stosunki polsko-niemieckie. Ja uważam odwrotnie, że to nam naprawi stosunki polsko-niemieckie. Niektórzy jednak, widząc taki plakat, są przerażeni. Właśnie w ten sposób zareagowała pani Róża Thun. Najpierw na swoim Twitterze ostrzegała, że twórcy plakatu powinni widzieć, jakie to może spowodować reakcje. Zaś w TVP zrobiła awanturę, a po ripoście Tomasza Sakiewicza opuściła studio. Powiedziała wtedy, że ten plakat dowodzi, iż „mamy w Polsce grupę ludzi, która marzy o tym, żeby zrobić kolejne Auschwitz, tym razem Niemcom”. Takiej bzdury na temat tego plakatu sobie nie wyobrażałem. Trzeba być bardzo mocno uwikłanym lub ograniczonym, żeby takie wnioski odczytać z tego plakatu. Wystarczy znać niemiecki, a pani Róża chyba zna, żeby wiedzieć, że tam jest napisane: „Reparacje czynią wolnym”. To jest dobra rada dla Niemców, żeby wreszcie tą kwestią się zająć. Im szybciej, tym lepiej.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie, gpcodziennie.pl

#Wojciech Korkuć

redakcja