Na powstanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej czekali nie tylko twórcy, ale przede wszystkim widzowie. Instytut powstał w 2005 r. na mocy ustawy o kinematografii przygotowanej przez ówczesnego ministra kultury i dziedzictwa narodowego Waldemara Dąbrowskiego. – Dzięki PISF‑owi powstają ciekawe produkcje, ludzie zaczęli się polskim kinem interesować, na polskie produkcje chodzi coraz więcej ludzi, to kiedyś było niemożliwe. Przypomnijmy, na film „Bogowie” przyszło ponad 2 mln ludzi. Twórców już mamy. Potrzebujemy jeszcze wizjonerów producentów, którzy będą robili film na światowym poziomie. Jesteśmy w stanie zrobić produkcję, którą być może zainteresujemy Europę, a nawet świat. Marzę o tym, by polskie filmy wróciły do Cannes czy Wenecji – mówił o roli instytutu aktor Adam Woronowicz w programie „Republika gwiazd” na antenie telewizji Republika w maju tego roku.
Szczytna idea finansowania polskich produkcji nie przyniosła jednak wyłącznie pozytywnych skutków. W instytucji zarządzanej przez Agnieszkę Odorowicz dochodziło do wielu kontrowersji i skandalicznych decyzji. Tak było choćby ze wsparciem filmu Andrzeja Wajdy pt. „Wałęsa. Człowiek z nadziei” (film, który kosztował ok. 18 mln zł, został wsparty kwotą 6 mln zł). Co ciekawe, zanim dostał dofinansowanie drogą oficjalną, na konferencji prasowej w listopadzie 2011 r., prawie dwa lata przed premierą filmu, pieniądze obiecała Agnieszka Odorowicz. Takie obietnice na konferencji to sytuacja znamienna. PISF jednak nie pierwszy raz w sposób wyjątkowy potraktował produkcje Wajdy. Jak nieoficjalnie dowiedziała się „Codzienna”, kiedy powstawał film „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, ku zaskoczeniu producentów Odorowicz złamała obietnicę dofinansowania filmu, ponieważ na horyzoncie pojawił się projekt Wajdy pt. „Katyń”. Filmowcy Julita i Rafał Wieczyńscy dostali pieniądze rok później, ale decyzja ta sparaliżowała na wiele miesięcy prace nad filmem o błogosławionym ks. Jerzym.
Gdy producent filmowy Robert Kaczmarek na początku tego roku starał się o dofinansowanie produkcji filmu „Dama” w reż. Marii Dłużewskiej o śp. Marii Kaczyńskiej, stała się rzecz bez precedensu. Producent ze zdumieniem przeczytał w uzasadnieniu odmownej decyzji PISF‑u, że podczas projekcji filmu mogą odprawiać się „seanse nienawiści”. – Dostaliśmy tak kuriozalne uzasadnienie odrzucenia projektu, że dla samej wartości literackiej i merytorycznej tego dzieła warto było składać wniosek – komentowała decyzję PISF‑u Maria Dłużewska.
Trzy tygodnie temu na łamach „Codziennej” pisaliśmy o tym, że produkcja filmu „Ulmowie – rok sprawiedliwych” o bohaterskiej rodzinie z Podkarpacia, która zginęła za ratowanie Żydów, nie uzyskała dofinansowania Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Film dokumentalny miał przybliżać historię dokonanego przez Niemców w 1944 r. mordu na małżeństwie Ulmów (kobieta zaczęła rodzić podczas egzekucji) i ich sześciorgu dzieciach.
Na początku ubiegłego roku PISF odrzucił też wniosek o dofinansowanie filmu „Smoleńsk” w reż. Antoniego Krauzego. Budżet produkcji wciąż jest niezamknięty. Producent Maciej Pawlicki wyliczył go na 9,5 mln zł. W wyniku publicznej zbiórki jest już blisko 8 mln zł. – 10 lat temu ustawa, dzięki której powstał PISF, miała wielki sens, ale ustanowiony przez Agnieszkę Odorowicz system promował i promuje wojujące kino antywspólnotowe oraz dyskryminuje wszystko, co odbiega od linii ideowej „Gazety Wyborczej” – mówi dziś Pawlicki.
Cały tekst w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Reklama