
Zgliszcza Reichstagu
Zamach na Kapitol, z niewielką liczbą ofiar i minimalnymi zniszczeniami, bardziej przypomina inscenizację niż próbę rewolty.
Zamach na Kapitol, z niewielką liczbą ofiar i minimalnymi zniszczeniami, bardziej przypomina inscenizację niż próbę rewolty.
Ile złej woli trzeba wykazać, żeby zestawiać pragmatyczne działania współczesnej policji z postępowaniem żołdaków Jaruzelskiego?
Tylko całkowite zaślepienie pozwala wierzyć w dziesiątki płci, równość praw ludzkich i zwierzęcych (czemu nie roślinnych?).
Fala protestów, która się wylała na ulice polskich miast i miasteczek, zaskoczyła wszystkich – władzę, opozycję, a w pewnym stopniu samych uczestników.
Zastanawiam się, co zrobiłbym, gdybym był kobietą w wieku rozrodczym, o dość liberalnych poglądach. Czy poleciałbym demonstrować z czarną parasolką pod dom Jarosława Kaczyńskiego przeciw decyzji Trybunału Konstytucyjnego, który zdecydował, że aborcja eugeniczna jest sprzeczna z Konstytucją? Otóż nie poszedłbym. I to nie ze strachu przed spałowaniem. Tylko ze wstydu.
Jesteśmy jak w starym kawale – staliśmy nad przepaścią i zrobiliśmy właśnie krok naprzód. Tyle że w realu sytuacja wcale nie jest wesoła. Tylko werdykt amerykańskich wyborców dzieli nas od prawdziwego dramatu, jakim byłby tryumf lewactwa w skali globalnej.
Na razie wizja ekosystemu bez człowieka to jeszcze utopia, ale pierwsze kroki zostały uczynione.
„Infanci” nie dorastali ojcom do pięt talentem, siłą, czasem okrucieństwem, a na tym opiera się każda dyktatura.
Boję się spowszednienia. Boję się sytuacji, kiedy ewidentne zło przestaje wywoływać grozę i nadal pozostając złem, staje się elementem rzeczywistości, być może trwałym. Myślę tu o koronawirusie.
Postmarksizm zapuścił głęboko korzenie w dusze, znieprawił charaktery, ogłupił w sposób głębszy niż jakakolwiek ideologia.
Czuję u wielu ludzi wielkie przewartościowanie wobec kwestii naprawdę podstawowych – życia, rodziny i Boga. A będzie lepiej!
Hibernacja kiedyś się skończy. Minie jak zły sen. Pytanie, kim będziemy, kiedy się wreszcie zbudzimy do normalnej egzystencji?
Ta pandemia powinna być wielką lekcją pokory, tak potrzebnej ludzkości przekonanej o swojej omnipotencji.
W obliczu epidemii znikły problemy, dotąd nagłaśniane jako pierwszorzędne – zmiana klimatu, obrona praw mniejszości.
Europa zdaje się zapominać, że pociecha duchowa to potężny element terapeutyczny.
Dawno nikt mi nie zaimponował tak jak ksiądz Robert Morey z parafii św. Antoniego w Południowej Karolinie, który odmówił udzielenia komunii Joemu Bidenowi, byłemu wiceprezydentowi, który z ramienia demokratów ubiega się o urząd prezydenta USA.
Bardzo będzie brakować jego żartów, ról, a szczególnie tego wszystkiego, co mógłby zrobić, będąc w pełni wykorzystany.
Oni naprawdę uważają się za lepszy sort. Oni – utytułowani sędziowie, naukowcy, artyści. Wykształceni, z wielkich miast, po dobrych uczelniach, często ze świetnym rodowodem, jeśli nie w KPP, to w strukturach władzy PRL. Od lat przekonanie o wyjątkowym statusie szło w parze z poczuciem bezpieczeństwa. Niespokojny dyskomfort zapanował wprawdzie w 2005 roku, ale oszołomy prędko dały się zapędzić na margines. Co prawda po tych doświadczeniach zmienił się ton, z pobłażliwie-pouczającego w pełen połajanek.
"Należę do umiarkowanych konserwatystów ale rozumiem, że należy iść z duchem czasu mimo, że znam wybitnych kolegów, którzy zatrzymali się na etapie maszyny do pisania (niekiedy nawet i po nią nie sięgnęli) brzydzą ich wszechobecne komórki" - pisze w najnowszym tekście dla Niezalezna.pl Marcin Wolski. Zapraszamy do lektury całej jego treści, aby przekonać się dlaczego publicysta woli "własnym tempem, ale z postępem".