- Ojciec do wojny pracował jako inżynier. 17 września wkroczyli Rosjanie, a 19 jeden z nich przyszedł zabić ojca. Tata zapytał z jakiego powodu, bo oprócz tego, że budował mosty i drogi, to nic innego nie robił. „Bo Ty jesteś Polak” - usłyszał od niego. (...) Ojciec jednak uciekł. Wyjechał do Łukowiska. Tam grupowała się inteligencja jako Związek Walki Zbrojnej -opowiada pani major.
Ojciec pani Weroniki został jednak złapany i skazany na 10 lat więzienia. A pani Weronika, mimo, że jeszcze nie była zaprzysiężona, to już działała w konspiracji. Sprzeciwiał się temu jej brat.- opowiada bohaterka.Na początku nie byłam śledzona. Poznałam dużo pseudonimów chłopców. A brat ciągle mówił, że jestem za młoda. Jednak komendant zgodził się. Spotkaliśmy się w lesie. Był komendant, brat i ksiądz kapelan Armii Krajowej. Brat cały czas się sprzeciwiał mojemu zaprzysiężeniu, ale ksiądz powiedział: „Tyle lat się z nami zna, dajcie jej szansę”. Ksiądz wymyślił mi również pseudonim „Różyczka”, że taka jestem młoda.
- zaznacza pani Weronika i opowiada jak wyglądało jej aresztowanie:To było moje życie. Mnie więcej nic nie interesowało. Moi rówieśnicy mieli sympatię, zabawy, a mnie to nie było potrzebne. Tak było do lat 50. Komendant powiedział mi, że muszę wyjechać do innego powiatu, bo byłam bardzo śledzona. Kryłam się kilka miesięcy, a potem pomyślałam, że pojadę do siostry. W sobotę przyjechałam i za chwilę zostałam aresztowana. To był 1951 rok
Jak wyglądało jej życie w niewoli?Przyszli po mnie w cywilnym ubraniu. Dostałam wyrok 25 lat więzienia.
- opowiada.Tego nie da się opisać ani przybliżyć. Trzeba było przeżyć to wszystko. Na początku zatrzymali nas na Łubiance, potem do Warkuty. Tam byłam niedługo. Mamę skazali też na 25 lat, parę miesięcy po mnie. Wywieziono mnie na Syberię, tam pracowaliśmy w tajdze.(...) Miałam rozbitą czaszkę, złamane palce w drzwiach. Pamiętam, jak jeden z oprawców powiedział, że może mnie pocieszyć. I powiedział mi, że mój brat „bandyta” został zabity. Nie pamiętam, jak od niego wyszłam. Potem całą noc nie mogłam spać. Miałam poczucie, że nie ma po co żyć: rodzice w łagrach, brat zabity. Następnego dnia rano poszliśmy do pracy. Miałam wtedy 21 lat i myślałam, czy nie odebrać sobie życia. Poszłam pod padające drzewo. Nic mi się wtedy nie stało. Zaczęłam wtedy mówić: Matko Najświętsza, wybacz, już więcej tego robić nie będę.