W styczniu 2017 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu ogłosił dwa wyroki w złożonych przeze mnie sprawach przeciw Polsce. Do wystąpienia przeciw Polsce zmusił mnie Adam Michnik, znany obrońca wolności słowa
Dwukrotnie pozwał mnie on do sądów cywilnych za słowa na jego temat. Wynik w Strasburgu – 1:1. W tekście „Przyjaciele swojej wolności” (dostępny na portalu Niezależna.pl), zarysowałem okoliczności tego z tych procesów, który w Strasburgu wygrałem. Dziś o drugim procesie, w którym strasburscy sędziowie uznali, iż polskie sądy skazały mnie słusznie.
Strasburska interpretacja
Pewnego dnia, wyszedłszy z sali sądowej, na prośbę o komentarz dziennikarza „Rzeczpospolitej” pomyślałem na głos: „Swoją drogą to ciekawe, kto mnie dotychczas pozwał do sądu – dwóch agentów i jeden ich zaciekły obrońca”.
Sądy w Polsce uznały, że nie wykazałem, by Michnik bronił tych dwóch konkretnych osób związanych z tajnymi służbami. Odrzuciły moją argumentację, że wyrażenie: „ich zaciekły obrońca” było oceną krytycznej postawy Michnika wobec lustracji w ogóle – co wykazałem licznymi cytatami. Także trybunał strasburski przyjął interpretację, że zaimek „ich” odnosi się do tych dwóch konkretnych osób, a nie agentów w ogóle – jak twierdziłem. Według sądu nie przytoczyłem wypowiedzi Michnika mogących stanowić „dostateczną podstawę faktyczną” dla słów, że redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” krytykował lustrację dwóch konkretnych osób, stając się przez to „ich obrońcą”. Przy takiej interpretacji Trybunał, podobnie jak sądy w Polsce, uznał, że przekroczyłem granice wolności słowa. To ciekawe – zauważmy, jak bardzo wolność słowa zależy od dość dowolnej przecież interpretacji językowej wypowiedzi.
A teraz ciekawostka, o której dotychczas publicznie nie mówiłem.
Nękanie
Sąd orzekł, że poza wpłatą na cel społeczny (sąd zasądził mniej, niż Michnik się domagał) oraz zwrotem kosztów sądowych miałem też opublikować przeprosiny w dzienniku „Rzeczpospolita”. Wszystkie opłaty wniosłem niezwłocznie, ale publikacja przeprosin się opóźniała. (Nawiasem, pamiętają państwo, po ilu latach „Wyborcza” opublikowała niedawno nakazany przez sąd tekst przepraszający Antoniego Macierewicza?).
Michnik zamiast demokratycznej debaty wybrał nękanie krytyków poprzez procesy. Ale to nie dawało mu chyba pełni satysfakcji. Już po uprawomocnieniu się wyroku w mojej sprawie pojawiła się forma nacisku przypominająca czasy stalinowskie – osaczenie w miejscu pracy.
W maju 2011 r. mec. Piotr Rogowski skierował pismo do prof. Andrzeja Radzimińskiego, wtedy rektora UMK w Toruniu (to moje miejsce pracy od 1977 r.). Rogowski przedstawia się jako pełnomocnik Michnika, naczelnego „Wyborczej”, i wnosi o „podjęcie rektorskiej interwencji w sprawie zachowania pracownika Uniwersytetu – prof. Andrzeja Zybertowicza”. Pisze, że mimo zobowiązania prawomocnym wyrokiem nie opublikowałem oświadczenia przepraszającego jego klienta. Skarży się, że zmusiło go to do „wszczęcia nawet postępowania egzekucyjnego celem sądowego wymuszenia realizacji wyroku”. Podaje, że w e-mailu poinformowałem go, iż wyroku nie wykonam.
Nie informuje jednak rektora, iż rzecz dotyczy tylko publikacyjnej części wyroku oraz że w e-mailu, który Rogowski ode mnie otrzymał (bo nań odpowiedział), poinformowałem, że ogłoszenia nie mogę opublikować, gdyż przeszkody wystąpiły po stronie dziennika „Rzeczpospolita”.
Wśród przestępców
Rogowski nie poinformował też rektora, że odmówiłem z nim dalszej korespondencji, gdy w reakcji na informację o odmowie publikacji ze strony dziennika zareagował elegancko: „Oczywiście może Pan to rozgrywać w ten sposób.. wielu ludzi w Polsce unika realizacji wyroku.. przestępcy, alimentacyjni dłużnicy i dłużnicy finansowi.. dołączył Pan do grona tych osób” (interpunkcja oryginału).
Mecenas moralizator
Nie omieszkał mecenas pouczyć rektora: „Odmowa wykonania prawomocnego wyroku nie przystoi profesorowi wyższej uczelni”. Moralizuje: „Wykładowca uniwersytecki zawsze kojarzył mi się z osobą przyzwoitą, praworządną i uczciwą. Tylko taka osoba moim skromnym zdaniem może być prawdziwym nauczycielem przyszłych pokoleń, które mają wziąć odpowiedzialność za Polskę”.
Dodaje: „Nie widząc innej możliwości wpłynięcia na konfrontacyjną postawę prof. Zybertowicza, zwracam się o interwencję do Pana Rektora. Mam nadzieję, że już sama rozmowa z Rektorem Wyższej Uczelni będzie dla prof. Zybertowicza wystarczającą zachętą do wykonania wyroku i wskazówką dla praworządnego postępowania. Gdyby jednak taka interwencja Pana Rektora okazała się nieskuteczna lub niemożliwa, wówczas uprzejmie proszę o skierowanie sprawy do Rzecznika Dyscyplinarnego dla nauczycieli akademickich (…). Winien on zbadać, czy nauczyciel akademicki nie wykonujący prawomocnego orzeczenia sądu może być dalej uniwersyteckim wykładowcą” (pisownia oryginalna).
Na listowną odpowiedź, że rektor spotkawszy się ze mną uznał wyjaśnienia za wystarczające, Rogowski w kolejnym piśmie wytyka prof. Radzimińskiemu, że potrzebował „aż miesiąc czasu na przygotowanie dwuzdaniowej, lakonicznej i pozbawionej merytorycznej treści wypowiedzi”.
Mecenas unosi się: „Stwierdzam, że pozostawałem w błędnym niestety przekonaniu, że swoim autorytetem jest Pan w stanie znaleźć rozwiązanie dla tej przykrej, a nawet skandalicznej sprawy. Jak widać, nie zechciał Pan się tym zająć, co niestety oznacza, że staje Pan po stronie takich osób jak Andrzej Zybertowicz. Człowieka, któremu sądy w dwóch kolejnych procesach zarzuciły mijanie się z prawdą (…). Oczekuję w tej sprawie formalnej decyzji Rzecznika [Dyscyplinarnego], a nie dwuzdaniowego, kurtuazyjnego pisma, które jest »umyciem rąk« w sprawie.
Andrzej Zybertowicz trwa w konfrontacyjnej postawie, nie wykonuje nadal prawomocnego orzeczenia. Jeśli Pan Rektor jest wobec takiej postawy całkowicie bezradny lub wręcz ją akceptuje – to wnoszę, aby sprawą zajęły się inne, powołane do tego uczelniane organy”.
Rektor znów odpowiedział krótko: prawomocnego wyroku nie wykonałem tylko w jednym punkcie (publikacji przeprosin) i nie mogłem tego uczynić ze względu na odmowę publikacji przez „Rzeczpospolitą”. Dodał, że uznaje sprawę za zakończoną…
Nasz mecenas na to do rektora: „Z przykrością stwierdzam, że coraz bardziej utożsamia się Pan z postawą pana Zybertowicza i poszukuje dla niej usprawiedliwienia. (…) Przypominam też, że domagałem się formalnie podjęcia decyzji w tej sprawie postępowania przez Rzecznika Dyscyplinarnego dla nauczycieli akademickich toruńskiej uczelni. W tej sprawie także Pan milczy”.
Nękacz grozi
„Wystąpię ze skargą do innych organów”, w razie jeśli jego postulaty zostaną zbagatelizowane.
Co by jednak było, gdyby prof. Radzimiński nie zachował się jak należy? Jak w państwie Tuska potoczyłby się mój los zawodowy, gdyby rektor UMK miał mniej charakteru? Posiadał mniejsze poczucie swojej godności lub był osobą podatną na naciski? Albo gdyby podzielał stereotypy – obecne także w świecie akademickim – histerycznego anty-PiS-izmu?
Czy na to właśnie liczył Michnik? Na efektywność strategii nękania? Na uległość w obliczu jego „autorytetu”?
Czy chcieliby państwo żyć w kraju, w którym bezczelny mecenas przewrażliwionego kombatanta walki z PRL-em skutecznie naciska na rektorów uniwersytetów, by zwalniali przeciwników politycznych? A może takiego właśnie kraju pragną aktywiści Komitetu Obrony Demokracji, wobec którego Michnikowa „Wyborcza” pełni rolę biuletynu informacyjnego?
Źródło: Gazeta Polska
#polityka #prasa #sąd #Adam Michnik #media
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Andrzej Zybertowicz