Już za tydzień, 21 października, do kin wejdzie jego drugi w reżyserskiej karierze film. Widzów przyzwyczaił do swoich mocnych, wyrazistych kreacji, stając się twarzą produkcji Wojciecha Smarzowskiego. Równie zjawiskowo zagrał tytułowego Wampira z Zagłębia w nagrodzonym w Gdyni Srebrnymi Lwami "Jestem mordercą" Macieja Pieprzycy. W rozmowie z niezalezna.pl zdradza, że kino moralnego niepokoju stanowi przeciwwagę dla jego szczęśliwego, poukładanego życia osobistego, bo jak sam mówi - "najciekawiej jest, kiedy anioł ma trochę brudu za paznokciem". Z ARKADIUSZEM JAKUBIKIEM rozmawia MAGDALENA JAKONIUK.
Najpierw jedna z kluczowych ról w „Wołyniu” Wojciecha Smarzowskiego, teraz tytułowa kreacja w znakomitym obrazie Macieja Pieprzycy pt. „Jestem mordercą”, który 4 listopada wejdzie do kin. Nie plączą się panu jeszcze te role?
Role się nie plączą, bo te dwa światy, które fantastycznie wykreowali twórcy obu obrazów trudno pomylić. Bardziej boję się tego, że jest mnie wszędzie tak dużo, że widzom będzie się robiło niedobrze na widok Jakubika…
Może wystarczy więc uśmiechnąć do charakteryzatorów, by popracowali nad utrudnieniem w rozpoznawaniu pańskiego wizerunku?
(Śmiech) Tu nie tyle chodzi o moje role, ile o całą promocję wokół „Wołynia” i „Jestem mordercą”. Na dodatek za tydzień w piątek do kin wchodzi mój najnowszy film, „Prosta historia o morderstwie”. Martwię się, że ludzie wkrótce zaczną bać się otwierać lodówkę, przekonani, że nawet tam mnie mogą zobaczyć.
Żeby móc mówić o seryjnym mordercy, musi dojść do trzech zabójstw. W 2010 nakręcił pan „Prostą historię o miłości”, a w piątek 21 października będzie mieć premierę pańska „Prosta historia o morderstwie”. Czy zbieżność tytułów jest przypadkowa, czy to również zapowiedź jakiejś serii?
Tutaj się odezwał mój wewnętrzny łobuz, który lubi czasem zrobić psikusa, ale w rzeczywistości oba filmy są od siebie niezależne, być może poza jednym – w kinie bardzo lubię nielinearne opowiadanie, niechronologiczną opowieść. Lubię taki rodzaj zabawy z widzem, takiego wodzenia go za nos, podawania fałszywych tropów, wyrzucania z kolein narracji, po to żeby ten widz czasem się zgubił i szukał tych haczyków i wędek - by wreszcie ostatecznie móc załapać się na właściwy wektor narracji. Chodzi o to, żeby ze sobą zderzyć dwa różne światy, wymieszać je ze sobą i taki rodzaj zabawy, łamigłówki zaproponować widzowi. Podobnie było właśnie w „Prostej historii o miłości”, w której akcja dzieje się na planie filmowym i gdzie przenika się świat realny z historią filmową. Widz w końcu nie wie, co jest filmem, a co rzeczywistością. Podobny zabieg, choć oczywiście zupełnie innej natury, mamy w „Prostej historii o morderstwie”, gdzie zderzone są dwie warstwy narracyjne, z różnych czasów, które się nawzajem przenikają i mają wpływ na siebie. Z jeden strony dramat obyczajowy – bo tak to trzeba nazwać - społecznie zaangażowany, gdzie punktem wyjścia jest zjawisko przemocy domowej, z drugiej strony klasyczny kryminał. Ale to nie jest film o przemocy domowej – to, że jest ona czymś złym, to nie powód, by jeszcze robić o tym film. To raczej pretekst do opowiedzenia o czymś głębszym – o mrocznej tajemnicy rodzinnej i próbie odnalezienia genezy tego zła, które powstaje w tym swoistym mikroświecie, jakim jest rodzina.
No właśnie. Skąd takie zamiłowanie do mroku u osoby, która na co dzień ma tak pogodne usposobienie?
Życie nie znosi próżni i dąży do pewnej harmonii. Jestem absolutnie szczęśliwym człowiekiem, spełnionym ojcem dwóch fantastycznych synów, którym poświęcam każda wolną chwilę i mężem tej samej kobiety od 25 lat. Żeby nie utopić się tą sielanką w naturalny sposób szukam momentów, które pozwalają mi spenetrować te mroczniejsze aspekty życia, kiedy mogę – przynajmniej na bazie jakiegoś scenariusza – wgłębić się w te mniej fajne zakamarki ludzkiej natury. Kino moralnego niepokoju, które, mam wrażenie, zaczyna się w Polsce odradzać, sprzyja zachowaniu takiej równowagi. Mam tu na myśli zarówno "Jestem mordercą" Maćka Pieprzycy, jak i „Prostą historię o morderstwie”. Natomiast to, że mam znajomych reżyserów, którzy podobnie patrzą na świat, i którzy mnie zapraszają do takich, a nie innych ról, to już nie moja wina. (śmiech)
A może ma Pan w sobie mimo wszystko jakieś mroczne cechy, które sprawiają, że jest pan angażowany w kino moralnego niepokoju?
Wie Pani, myślę sobie, że najciekawiej jest, kiedy anioł ma trochę brudu za paznokciem (śmiech). Generalnie uważam, a przynajmniej mam nadzieję, że jestem dobrym człowiekiem, natomiast najciekawsze w spotkaniach z reżyserami jest to, kiedy próbujemy tego świętego bohatera trochę pobrudzić, znaleźć jego złe strony.
Z takim efektem mamy do czynienia w przypadku „Jestem mordercą”, gdzie pod koniec filmu trudno jednoznacznie orzec, kto w tej historii jest katem, a kto ofiarą.
I dokładnie o taki efekt Maćkowi Pieprzycy chodziło. Nie ma ludzi do końca dobrych i do końca złych. Widz, podążając za milicjantem Jasińskim w doskonałej kreacji Mirosława Haniszewskiego na początku wierzy, że ujęto prawdziwego mordercę. Z czasem pojawiają się jednak wątpliwości i następuje swego rodzaju odwrócenie ról - nieskazitelny dotychczas milicjant w pogoni za sukcesem traci kręgosłup moralny, sam stając się niejako oprawcą.
Sam pan pochodzi ze Śląska. Czy jako dziecko był pan straszony groźnym „Wampirem”, który w latach 60. terroryzował Zagłębie?
Jak najbardziej, ta historia towarzyszy mi od dziecka. Pamiętam panującą wtedy panikę i to, że każdy mężczyzna – ojciec, brat czy syn, mieli obowiązek chronić bliskie kobiety, chociażby odprowadzając je wieczorem z pracy do domu.
Nie mogę nie spytać pana o Andrzeja Wajdę, który odszedł od nas w zeszłą niedzielę wieczorem. Jak zareagował pan na wieść o jego śmierci?
Niestety, nie było mi dane poznać mistrza osobiście. Jakiś czas temu nagrałem z Olafem Deriglasoffem piosenkę do wiersza Marcina Świetlickiego poświęconego właśnie Andrzejowi Wajdzie. Tego dnia, gdy dowiedziałem się o jego śmierci mieliśmy akurat próbę. Zgodnie uznaliśmy, że będziemy ten numer grać na każdym koncercie i to będzie forma naszego osobistego hołdu dla Andrzeja Wajdy.
Porozmawiajmy na koniec chwilę o przyszłości – właśnie rozpoczął pan prace na planie filmu Łukasza Palkowskiego pt. „Podwójny Ironman”, w którym zagra pan u boku m.in. Jakuba Gierszała i Janusza Gajosa. Obraz wejdzie do kin w przyszłym roku. O czym będzie opowiadać?
„Podwójny Ironman” to wzruszająca, oparta na faktach historia Jerzego Górskiego , który w latach 70-tych był narkomanem i brał wszystkie najtwardsze dragi. Ostatecznie trafił do Monaru i podniósł się z tego upadku. To jest historia o tym, że nie ma takiego dna, od którego nie dałoby się odbić i nie ma takich przeszkód, których człowiek nie jest w stanie pokonać. Przede wszystkim więc to opowieść o harcie ducha, o facecie, który z ważącego 40 kg narkomana zamienił się w odnoszącego sukcesy sportowca – Jerzy został w 1990 roku mistrzem świata w podwójnym triathlonie. W filmie Łukasza Palkowskiego spotyka na swojej drodze ludzi, którzy mu w tym pomagają i m.in. grana przeze mnie postać jest taką osobą.
Uff, czyli pojawi się Pan w końcu w jakimś filmie, który niesie nadzieję?
Tak, w końcu tak, udało się! (śmiech)
Film Arkadiusza Jakubika pt. "Prosta historia o morderstwie" wejdzie do kin 21 października, a film Macieja Pieprzycy pt. "Jestem mordercą" 4 listopada.
Źródło: niezalezna.pl
#Prosta historia o morderstwie #Jestem mordercą #Maciej Pieprzyca #Arkadiusz Jakubik. Andrzej Wajda
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Magdalena Jakoniuk