Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

​Nie wolno wznosić się za wysoko. Czy wciąż nie wolno?

Czarno-biały materiał filmowy. Kolejne ujęcia pokazują mężczyzn przed wysokim metalowym ogrodzeniem zakładu pracy. Nad bramą wisi wcale nie takie głupie wezwanie do czynu: „Dzień dobry.

Czarno-biały materiał filmowy. Kolejne ujęcia pokazują mężczyzn przed wysokim metalowym ogrodzeniem zakładu pracy. Nad bramą wisi wcale nie takie głupie wezwanie do czynu: „Dzień dobry. Pracujmy uważnie”. Robotnicy stoją, patrzą przed siebie, trzydziesto-, czterdziestoletni poważni ludzie z poważnym fachem tłumnie wychodzący po zmianie z roboty. Ludzie mają na twarzach łagodne uśmiechy, niektórzy są zadumani. Większość jest zaabsorbowana tym, co słyszy: rytmiczną, spokojną melodią wpadającą w ska/reggae. Nie są „głupimi robolami”, jakimi chciała ich nieco później widzieć propaganda radykalnego liberalizmu. Na archiwalnym filmie wciąż wracają słowa: „Nie wolno wznosić się za wysoko”.

Lato 1986 r. Jest już po stanie wojennym. Gry uliczne i gniew ulicy nadejdą za dwa lata. Tych kilka krótkich lat między zniesieniem stanu wojennego a fermentem 1988 r. to w skali kraju czas totalnej stagnacji: Solidarność została złamana i rozproszona, gdzieś w korytarzach PZPR-owskiej władzy wykluwa się już pomysł na kapitalizm z nomenklaturową twarzą, PRL faktycznie smakuje wtedy pustymi półkami i kolejkami, choć w nocnych lokalach wielkich miast kwitnie już bujne życie pełne striptizu, zachodnich alkoholi i papierosów. Apetyty rosną – na coś więcej niż dżinsy z Peweksu.

Czysty surrealizm

A robotnicy stoją przed fabryką mebli w wielkopolskim Jarocinie. Władza ludowa (szczebel lokalny) wydała zgodę – tuż przed zakładową bramą odbywa się koncert. Sztywny Pal Azji gra kawałek „Nasze reggae”: „Jest wiosna/Robotnicy wychodzą z fabryk/Wychodzą z fabryk, patrzą w niebo/Leci bocian/Leci bocian, spada Ikar/Nie wolno wznosić się za wysoko/Nie wolno wznosić się za wysoko/[…]/Nadchodzi noc/Robotnicy w swoich domach/W swoich domach oglądają telewizję, rozmawiają/Rozmawiają o swoich kłopotach/I piją wódkę/Bo dobrze wiedzą,/Że/Nie wolno wznosić się za wysoko/Nie wolno wznosić się za wysoko/Nie wolno wznosić się za wysoko”.

Ta scena sprzed trzydziestu lat – patrząc z dzisiejszej perspektywy – to czysty surrealizm odmalowany w czerni i bieli. To jeden z najlepszych fragmentów w filmie dokumentalnym „Jarocin. Po co wolność” w reżyserii Leszka Gnoińskiego i Marka Gajczaka, który można było obejrzeć na tegorocznej edycji Millennium Docs Against Gravity Film Festival. Ta scena pozostałaby czysta w swoim filmowym przekazie, gdyby z offu nie dobiegł głos jednego ze wspominających tamto wydarzenie muzyków: „w gruncie rzeczy byliśmy tacy jak ci robotnicy”. Wtedy na sali kinowej rozbrzmiewają drwiące śmiechy. W tym mój. To przecież zupełna nieprawda. W pełni okazało się to nieco później, gdy wcale nie tak mała część gwiazd Jarocina, łącznie z konferansjerami i organizatorami, zasiliła show-biznesowy i medialny mainstream III RP, a znaczna część PRL-owskiej klasy robotniczej, w tym jarocińskiej, zaczęła swoją tułaczkę przez transformację.

W blaknącej pamięci

„Jarocin. Po co wolność” to dobry film zarówno pod względem pomysłu, jak i wykonania: obraz rock’n’rollowego miasta w Wielkopolsce oglądanego obiektywami kamer z lat 80., 90., wreszcie współczesnych. To historia kulturowych przemian, jakie zaszły w Polsce przez wszystkie te lata. Swoją opowieść snują m.in. Robert Brylewski (Brygada Kryzys), Marek Piekarczyk (TSA), Dariusz Maleo Malejonek (np. Izrael), Tomasz Budzyński (Armia), Paweł Konjo Konnak. Dodajmy do tego przynajmniej kilku jarocinian, w tym jednego z ówczesnych lokalnych notabli, który przypomina twórcom, jakimi słowami rozpoczął Pierwszy Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji. I faktycznie, dzięki zachowanym archiwaliom słyszymy jego słowa wypowiedziane wtedy najpiękniejszą i najbardziej poprawną… PRL-owską nowomową: „Kierunek rockowy jest kierunkiem wiodącym”.

Z całą pewnością nie jest to film dokumentalny dla miłośników wiecznych dociekań, czy festiwal w Jarocinie był wentylem bezpieczeństwa dla władzy udającej ludową. Nie jest to również – wbrew swojemu podtytułowi – dociekanie na temat wolności w Polsce: wtedy i teraz. Niestety, w tej materii dostajemy kilka sloganów na poziomie refleksji muzyków rockowych/gwiazd show-biznesu. Umówmy się, gdy mówimy o artystach rockowych jako osobach opiniotwórczych, zawsze trzeba brać poprawkę na znaną frazę Kazika Staszewskiego: „jestem tylko grajkiem, a nie papieżem”. Dla mnie dość słabo brzmiały refleksje o tym, że wolność to było i jest coś głęboko wewnętrznego. Choćby dla tej racji, że dla większości Polaków wolność to dziś uświadomiona konieczność spłaty kredytu, a nie żadne posthipisowskie bajania ludzi, którzy na ogół dobrze żyją ze swojej muzyki. Nie mniej gorzko, z brutalną realnością, brzmi głos jednego z muzyków, który mówi, że okołopunkowy i okołohipisowski bunt młodych z Jarocina świata nie zmienił. A na całym świecie, jak nie wojna, to stan wojenny, że tak dopowiem Broniewskim.

Najciekawsze w filmie dokumentalnym Gnoińskiego i Gajczaka jest pokazanie generacyjnych przemian. Oczywiście, nie jest tak, że w 1980 r. młodzież, która przyjeżdżała na festiwal, była grzeczna jak z socjalistycznej czytanki. Roznegliżowane dziewczyny, solidnie rozbrykani młodziankowie nieświęci – to był Jarocin lat 80., wcale nie tak różny od scenek rodzajowych, które znamy z współczesnego Przystanku Woodstock. Notabene: jako dzieciak regularnie przypatrywałem się niezłemu socjologicznemu obrazowi festiwalu. Miejscowość, w której mieszkałem, leżała na trasie kolejowej Czempiń-Śrem-Jarocin. Ciągnęła tamtędy stara bana, czyli parowa lokomotywa, ciągnąca czarne od sadzy i węglowej pary wagony. Pamiętam dobrze, jak w okołofestiwalowej porze spokój lokalnych społeczności zakłócały kolejowe pielgrzymki ku czci swobody życiowej w wykonaniu mocno podekscytowanej młodszej i starszej młodzieży. Drobnomieszczanie i mieszkańcy wsi kontra dionizyjskie korowody młodzieży – jaka szkoda, że zostało to tylko w blaknącej pamięci.

Wszystko wolno

W latach 90. XX w. przyszła fala agresji. W filmie dobrze opowiedziana jest i ta historia, z solidnym użyciem materiałów archiwalnych. Ówczesne konflikty między punkami, metalowcami, skinami często traktowane są wąsko – jako subkulturowa specyfika. Tak też oglądane są jarocińskie bitwy młodzieży z policją i ochroną z pierwszej połowy lat 90. XX w. Ale była to część ogólnospołecznego rytuału przejścia od PRL-u do III RP. Terapia szokowa była przecież terapią totalną: nie dotyczyła jedynie upadku fabryk, utraty miejsc pracy. Była przemianą norm i wyobrażeń społecznych, pragnień kulturowych, była też zachwytem „wznoszeniem się za wysoko”, które niestety dla niektórych kończyło się upadkiem, kiedy rozkradano nawet bramy i płoty „wygaszanych” zakładów pracy. Terapia szokowa to była przecież frustracja, brak kontroli nad rzeczywistością ze strony rozpadającego się i tworzącego na nowo państwa, obawy i nadzieje dorosłych, wybuch konsumpcji à la bardzo wczesny kapitalizm. I to wszystko, choć nie zawsze wprost, pokazuje film „Jarocin. Po co wolność”. Trochę szkoda, że jego twórcy nie poprosili o komentarz do tamtych obrazów socjologa transformacji. Dzięki temu może faktycznie zbliżyliby się do odpowiedzi na tytułowe pytanie: „po co wolność”.

Wreszcie oglądamy współczesny, reaktywowany po latach Jarocin. To festiwal i dla weteranów, czyli obecnych czterdziesto-, pięćdziesięcio-, sześćdziesięciolatków, i dla dzisiejszej młodzieży. Inny język, inny świat, inna konsumpcja. Czy więcej wolności? Z całą pewnością mniej opresyjnego państwa. Za to więcej opresji związanej z brakiem pieniędzy w skrajnie urynkowionym świecie – z czego młodsze roczniki świetnie zdają sobie sprawę. I niewiara w idee – muzyka, czy szerzej kultura masowa, jest po to, żeby bawić, a nie po to, żeby zbawiać świat. Bunt się skomercjalizował i wszedł do mainstreamu na prawach gadżetu z pacyfą.

„Nie wolno wznosić się za wysoko” – śpiewali chłopcy ze Sztywnego Pala Azji w 1986 r. do robotników wychodzących z fabryki. A dziś? Czy w 2016 r. również nie wolno wznosić się za wysoko? Owszem, wolno. Wszystko dziś wolno – tylko trzeba mieć za co.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Wołodźko