GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

Wysyp Urbanów i zaufanie do BOR

Wypadek samochodu prezydenta RP uruchomił nową odsłonę zjawiska, które jakże dobrze mogliśmy oglądać po tzw. incydencie gruzińskim.

Wypadek samochodu prezydenta RP uruchomił nową odsłonę zjawiska, które jakże dobrze mogliśmy oglądać po tzw. incydencie gruzińskim. Rynsztok zapełnił się potokiem brudu wylewanego pod adresem głowy państwa.

Okoliczności wypadku limuzyny prezydenta Andrzeja Dudy powinny zostać niezwykle wnikliwie przeanalizowane. To oczywiste. Jednak być może niebezpieczny incydent z udziałem głowy państwa powinien być impulsem do dokonania głębokich zmian w formacji chroniącej najważniejsze osoby w państwie. Dzisiejszy dowódca Biura jest profesjonalistą z dużym doświadczeniem. Jednak nie należy zapominać, iż znakomita większość podległych mu funkcjonariuszy to ludzie w jakiejś mierze zniszczeni dramatem smoleńskim. Nie wierzę, że obniżanie poziomu ochrony, a później w końcu odstąpienie od czuwania nad bezpieczeństwem prezydenta Lecha Kaczyńskiego było działaniem niewidocznym dla sporej grupy funkcjonariuszy. Sęk w tym, iż nikt z nich nie zaprotestował przeciw temu procederowi. Nawet po śmierci polskiej delegacji nie znalazł się choćby jeden odważny i uczciwy, który w świetle kamer powiedziałby o tym, jak chroniono ówczesnego prezydenta, jak przygotowywano wizytę w Rosji. Ochrona najważniejszych osób w państwie opiera się nie tylko na umiejętnościach, ale i na zaufaniu pozwalającym wierzyć, że w chwilach ekstremalnych funkcjonariusz nie zawiedzie. Czy funkcjonariusze żyrujący milczeniem wystawianie prezydenta Lecha Kaczyńskiego na niebezpieczeństwo są godni zaufania? Nikt z pełnym przekonaniem nie udzieli odpowiedzi twierdzącej na to podstawowe przecież pytanie. Dlatego mając na uwadze bezpieczeństwo Polski, Biuro Ochrony Rządu powinno zostać rozwiązane i zorganizowane od nowa. Z zupełnie inną nazwą, z nowym w większości składem. Jednostka, która tysiącom obywateli kojarzy się wyłącznie z dramatycznym co najmniej niedopełnieniem obowiązków, a na świecie postrzegana jest jako zbieranina nieudaczników, nie ma przyszłości.

Wypadek samochodu prezydenta RP uruchomił nową odsłonę zjawiska, które jakże dobrze mogliśmy oglądać po tzw. incydencie gruzińskim. Rynsztok zapełnił się potokiem brudu wylewanego pod adresem głowy państwa. Zdarzenie, które w normalnym życiu jest powodem do współczucia, w polityczno-medialnym świecie III RP obudziło najniższe instynkty, takie, których symbolem są seanse nienawiści Urbana i jemu podobnych wobec błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Przywołuję właśnie ten przykład, bo trudno nie odnieść wrażenia, iż jest kliszą współczesnych odbić tego zjawiska. A zaroiło się w ostatnich latach od Urbanów. Nawet więcej – ten typ aktywności publicznej dawał szansę na karierę. Czasy prezydentury Lecha Kaczyńskiego, niemal sześć lat od tragedii smoleńskiej, są w sposób szczególny naznaczone rozgrzewaniem najniższych instynktów wedle metod stosowanych przez rzecznika komunistycznej junty. Odrażające prostactwo prezentowane jest przez postkomunistyczne media jako oznaka elegancji, przebojowości, obycia czy wręcz troski o państwo! Wszystko po to, by zohydzić innym obiekt chamskiej napaści. Po wypadku samochodu prezydenta niejaki Lis łączył szyderstwo wobec Andrzeja Dudy z szyderstwem z dramatu z 10 kwietnia 2010 r. Wtórowała mu była dziennikarka głównego serwisu informacyjnego telewizji publicznej. Co prawda bardziej ważyła słowa, ale sens pozostał ten sam – „Duda nie zasługuje nawet na zwykłe współczucie”. Resztę roboty wykonywały i na pewno nadal wykonują w internecie hordy spod znaku bezpieki, które w dzisiejszej rzeczywistości funkcjonują jako obrońcy wolności. Tłumaczenie tego zjawiska jakąś niezwykłą eskalacją emocji społecznych to doprawdy wolne żarty. Tak jak akcje nienawiści i pogardy wobec śp. Lecha Kaczyńskiego były w pełni zaprojektowane, tak i dzisiejsza aktywność nowych Urbanów nie jest spontaniczna. Jej celem jest obalenie demokratycznie wybranej władzy. Jakimi metodami? Każdymi.

 



Źródło: Gazeta Polska

Katarzyna Gójska-Hejke