Rok 2015, przynosząc Polsce przełom polityczny spowodowany podwójnym zwycięstwem PiS-u, spowodował także powrót powagi do polityki. Po latach rządów cwaniacko-infantylnych znów możemy rozmawiać o Polsce na serio.
Z całą pewnością rok 2016 będzie rokiem na serio. W ciągu najbliższych miesięcy decydować się będą fundamentalne dla kraju sprawy. Od bezpieczeństwa – gdy program PiS-u odbudowy polskiej armii będzie realizował szef MON-u Antoni Macierewicz, przez wielki proces przesunięcia środków od grup uprzywilejowanych w systemie III RP do zwykłych Polaków, czego symbolem, choć niejedynym, będzie program Rodzina 500+, aż po edukację, w której minister Anna Zalewska będzie wprowadzała fundamentalną reformę, mającą na celu przywrócenie odpowiedniego poziomu nauczania naszych dzieci.
Żenada schodzi ze sceny
Odeszły postacie kabaretowe – na szczęście Ewa Kopacz częściej jest widywana w sejmowym Barze za Kratą niż w miejscach, w których podejmuje się decyzje polityczne. I to z całą pewnością dla państwa jest zmiana pozytywna. Podobnie dobrą zmianą jest zmarginalizowanie w polskiej przestrzeni politycznej Donalda Tuska. Przyniósł nam to rok 2015, a symboliczną puentą tego procesu było ogłoszenie w sylwestra rezygnacji Tomasza Siemoniaka z kandydowania na szefa PO, a tym samym przesądzenie, że nowym liderem Platformy będzie Grzegorz Schetyna. Z punktu widzenia PiS-u nie jest to najlepsza wiadomość, bo Schetyna ma szanse zatrzymać upadek Platformy, ale dla spraw kraju to także nie najgorsza zmiana. Ta część opozycji zyskuje przynajmniej kogoś, kto jest w stanie pojąć, co się w ogóle w państwie dzieje, i może być partnerem do jakichkolwiek rozmów o Polsce. Ani Ewa Kopacz, ani jej dwór, z Terenią czy „Misiem” nie dawali na to najmniejszych szans. Z przyczyn, mówiąc delikatnie, obiektywnych.
Zniknięcie z polityki takich tuzów intelektu, jak Bartłomiej Sienkiewicz, który umiał wprawdzie zdiagnozować fakt, że państwo pod rządami PO-PSL w istocie nie istnieje i że to „ch…, d…. i kamieni kupa”, ale nie był w stanie skojarzyć podstawowych faktów, z czego ów stan kraju wynika, też ów pierwiastek kabaretowy z polskiej polityki usuwa. Trudno o większy dowód braku powagi niż nagranie bufonowatego szefa MSW potajemnie utrwalone przez kelnerów, gdy wygłasza swoje przemyślenia na temat stanu państwa. Środek przekazu sam jest przekazem – jak ująłby to Marshall McLuhan.
Nie najgorzej rzecz się ma także w PSL-u. Rok 2015 wykreślił ze stanowiska lidera tej partii i jednocześnie z fotela wicepremiera polskiego rządu Janusza Piechocińskiego – znów, przyznają Państwo, została tym zniknięciem przywrócona scenie politycznej pewna powaga. Wicepremier, który zarzucał na kilka dni przed swoją klęską liderowi zwycięskiego PiS-u, że jest „mocny tylko w gębusi” i wykrzykiwał donośnie różne inne facecje, był świetną, zabawną niekiedy, ilustracją aforyzmu Ignacego Krasickiego: „Wiesz, dlaczego dzwon głośny? Bo wewnątrz jest próżny”.
Mainstream otworzy oczy?
Kabaretowy wymiar oczywiście wciąż widać jeszcze w publicystyce „Gazety Wyborczej” czy „Polityki” lub w niektórych programach postkomunistycznego mainstreamu, ale wydaje się, że rok 2016 wymusi i na tych uczestnikach obozu władzy PO-PSL dobrą zmianę. Nie da się epatować w nieskończoność idiotyzmami o „autorytaryzmie rządów PiS-u”, „zamachach na demokrację” czy „faszyzacji kraju”. Po próbie wzniecenia niepokojów społecznych, podgrzewania nastrojów agresji i nienawiści, które, miejmy nadzieję, nie przyniosą w 2016 r. kolejnego morderstwa (jak w Łodzi w 2010 r., gdy zwolennik PO zabił działacza i pracownika biura poselskiego PiS u Marka Rosiaka), i tam będzie musiała pojawić się refleksja o sprawach istotnych, niewykreowanych przez propagandę postkomuny. Dał tego sygnał ostatnio Grzegorz Sroczyński na łamach „Wyborczej”, gdy opisał taką oto scenę: „
Na kolejnej demonstracji KOD pod Sejmem Tomasz Lis mówił o nierównościach społecznych. Cytował najnowszy raport NBP, z którego wynika, że polska demokracja ma z tym gigantyczny kłopot. Krzysztof Materna, przebrany jak przed laty za siostrę Irenę, dowcipnie komentował zapaść publicznej służby zdrowia i tłumaczył, że nieufność ludzi do państwa wzięła się między innymi stąd. Marek Kondrat zadeklarował, że chociaż związany jest z dużym bankiem, to podatek bankowy w jakiejś rozsądnej formie uważa za konieczny. »Żeby było z czego dorzucić Krzyśkowi na te szpitale« – zakończył. Roman Giertych gromił swoich kolegów z kancelarii prawnych, którzy odzyskują na lewe papiery warszawskie kamienice. »Zabieranie dzieciakom boisk szkolnych, wykurzanie ludzi na bruk, to takie skandale doprowadziły Kaczyńskiego do władzy, a nie tylko ośmiorniczki« – wołał. I obiecał w imieniu swojej kancelarii bezpłatną pomoc prawną dla ofiar dzikiej reprywatyzacji. Na koniec emocjonalne przemówienie wygłosił Władysław Frasyniuk. Powiedział, że aby zabrać paliwo Kaczyńskiemu, polski biznes musi coś zrobić ze śmieciówkami: »Nie wiem, jak dokładnie ten problem rozwiązać, bo elastyczność też jest ważna, ale będę apelował do kolegów, żebyśmy zwołali okrągły stół w tej sprawie i coś zaproponowali. Ludzie są zdesperowani jak za pierwszej Solidarności«”.
To oczywiście kompletna fikcja – wbrew złudzeniom Sroczyńskiego, żadna z osób wymienionych w tej scenie nie jest raczej zdolna do podobnych refleksji, bo w ogóle nie chodzi im – co udowodnili wielokrotnie – o „wymyślanie Polski na nowo” i działania w kategoriach dobra wspólnego. Kasa, Misiu, kasa – raczej o wierność temu przekonaniu bym ich podejrzewała. Ale to, że po stronie systemu III RP marzy się jakaś realnie myśląca o problemach państwa formacja polityczna i intelektualna, jest niezłym znakiem. Być może zwiastującym wydobycie narracji „anty-PiS” z farsy, czasem groźnej, bo szczującej jednych Polaków na drugich, a czasem tylko żałosnej.
Czyja będzie Polska?
W istocie najpoważniejszym pytaniem stojącym przed nami w 2016 r., pytaniem do bólu na serio, jest to podobne do zdania wypowiedzianego podczas „nocnej zmiany” w czerwcu 1992 r. przez ustępującego premiera Jana Olszewskiego: Czyja będzie Polska? Dziś to pytanie sprowadzić można do alternatywy – rządy korporacji czy demokracji?
Konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego jest jedną z emanacji tego fundamentalnego dla ustroju Polski sporu. Kolejne pojawią się zapewne przy okazji nowelizacji ustawy o prokuraturze, ustroju sądowniczym czy… komisji śledczej w sprawie wyprowadzania podatku VAT. Spór o media publiczne czy też dopiero przyszłe konflikty – a te pojawią się na pewno, jeśli tylko podejmie się temat głębokiej reformy służby zdrowia albo szkolnictwa wyższego – pokazują, że w obecnym ułożeniu porządków w państwie nie wystarczy wygrać w sposób demokratyczny wyborów, by decydować o kierunku zmian. W systemie III RP trwa wielka uzurpacja, w demokracji nie do przyjęcia – że nad Sejmem, nad większością parlamentarną i prezydentem wybranym w powszechnych wyborach jest jakiś porządek władzy nadrzędny, bez którego zgody zrobić poważnych zmian nie można. Awantura wokół Trybunału sprowadza się właśnie do tego i to będzie głównym tematem 2016 r. – czy grupa trzymająca władzę w systemie III RP podporządkuje się woli wyborców. Jak wiemy, dotąd ani myśli to zrobić – i właśnie to, uzurpacja środowisk usiłujących kontrolować losy kraju, środowisk poza jakimkolwiek nadzorem demokratycznym, będzie sprawą najbardziej na serio dla Polski A.D. 2016.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Joanna Lichocka