Ujawnienie pełnych akt afery podsłuchowej nie wywołało tsunami. Co ciekawe, żaden z podsłuchanych „mężyków/żoneczek stanu” nie wypiera się słów nagranych podczas służbowych biesiad.
Nikt nie sugeruje fałszerstwa czy manipulacji, nie straszy sądem. Tym samym nagrani potwierdzają prawdziwość swoich wypowiedzi. Linia obrony skupia się na „nielegalności” podsłuchów i „pijackich konfabulacjach” rozmówców. Tyle że akurat „po spożyciu” człowiek staje się bardziej wylewny i szczery... Kiedy premier Węgier Ferenc Gyurcsány na zamkniętej naradzie swojej partii powiedział: „Kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem... Nic nie robiliśmy w ciągu czterech lat” i nagranie tej wypowiedzi wyciekło – Węgrzy masowo wylegli na ulice. Doszło do gwałtownych zamieszek i brutalnych starć z policją. W rezultacie władzę w kraju przejęła opozycja. Śmiem twierdzić, że skala nieprawości, buty i pogardy dla społeczeństwa, jaka wyłania się z „naszych” taśm prawdy, dawno już przebiła węgierski przypadek. I co? Ano nic... Odnoszę wrażenie, że przysłowie „Polak, Węgier – dwa bratanki” jest mocno przereklamowane.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Lech Makowiecki