Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Zwycięska drużyna Andrzeja Dudy. Jak Dudabus zatrzymał się w nowej Polsce

Jak Andrzej Duda znosił mordercze tempo kampanii i czym ujmował swoich współpracowników? Jak wyglądało jego życie na trasie? Kto wspierał go w walce o prezydenturę?

Andrzej Hrechorowicz
Andrzej Hrechorowicz
Jak Andrzej Duda znosił mordercze tempo kampanii i czym ujmował swoich współpracowników? Jak wyglądało jego życie na trasie? Kto wspierał go w walce o prezydenturę? „Gazeta Polska” zaprasza za kulisy najbardziej spektakularnej kampanii wyborczej w historii III RP.

„Dziękuję wszystkim członkom sztabu, ale szczególnie chciałem podziękować załodze Dudabusa. Wszystkim, którzy w autobusie spędzili ze mną tyle godzin, którzy w trakcie kampanii nie dosypiali, nie dojadali, bo tak ogromne było jej tempo” – mówił Andrzej Duda po ogłoszeniu sondażowych wyników drugiej tury wyborów prezydenckich.

Tempo rzeczywiście było zabójcze: kandydat PiS miał niecałe pół roku, aby objechać – tak jak zaplanował – wszystkie miasta powiatowe Polski. Udało się, ale tego sukcesu faktycznie nie byłoby bez wyjątkowego poświęcenia ludzi, którym dziękował w swoim wystąpieniu prezydent-elekt.

Młodzieżowa drużyna Dudy

„Już tęsknię za Dudabusem” – napisała kilka dni po wygranej Andrzeja Dudy młoda warszawska radna PiS Joanna Wieczorek. To właśnie ona była odpowiedzialna za organizowanie grup młodzieży, które towarzyszyły kandydatowi w drodze na debaty telewizyjne oraz podczas wielu wyjazdów. – Od 2010 r. działam w Forum Młodych PiS, wcześniej pomagałam już w kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego i samorządowej Jacka Sasina. W sztabie dostrzeżono, że mam dobry kontakt z młodymi ludźmi i tak to się zaczęło – opowiada Joanna Wieczorek „Gazecie Polskiej”.

Na wielu zdjęciach z Dudabusa widać, że pojazd jest wręcz wypełniony młodzieżą. Czy byli to ludzie z partyjnej łapanki? – Nikogo do niczego nie zmuszano, nawet nie było takiej potrzeby. Na stronie internetowej Andrzeja Dudy była zakładka pod tytułem „Drużyna Dudy”. Właśnie tam można było się zgłaszać na wyjazdy Dudabusem. Chętnych było tylu, że niektórym z przykrością musieliśmy odmawiać – wyjaśnia z uśmiechem Joanna Wieczorek. I dodaje, że młode osoby, które oferowały swoje wsparcie kandydatowi PiS, to nie tylko członkowie partyjnej młodzieżówki. – Do wyjazdów Dudabusem, a także na debaty, zgłaszało się wielu studentów. Przeważały osoby w wieku od 19 do 25 lat, choć najmłodsi członkowie „drużyny Dudy” mieli po 15–16 lat. W dłuższych i dalszych wyprawach Andrzejowi Dudzie towarzyszyli w autobusie lokalni parlamentarzyści, samorządowcy i oczywiście członkowie tamtejszych młodzieżówek – dodaje rozmówczyni "Gazety Polskiej".

Młode, ładne i uśmiechnięte twarze „drużyny Dudy” stały się jednym ze znaków rozpoznawczych kampanii kandydata PiS. Ale członkowie „drużyny” nie stanowili jedynie tła wyborczych wyjazdów. Brali udział także w telewizyjnych programach wyborczych i aktywnie promowali Andrzeja Dudę na swoich profilach w mediach społecznościowych. I – w przeciwieństwie do popierających Bronisława Komorowskiego działaczy PO – robili to spontanicznie i według własnych pomysłów, a nie na podstawie rozsyłanych z centrali SMS-ów.

– To, że młodzi ludzie z Dudabusa z własnej inicjatywy propagowali w mediach społecznościowych kandydaturę Andrzeja Dudy, z pewnością wynika z atmosfery, jaka panowała podczas wyjazdów. Nasz kandydat nigdy nie dał odczuć, że jest kimś ważniejszym od młodzieży z „drużyny”. Z każdym rozmawiał i żartował, chętnie pozował do wspólnych zdjęć, cały czas był uśmiechnięty. Dlatego każdy z nas tak dobrze wspomina te wyjazdy i dlatego na każdą kolejną wyprawę zgłaszało się coraz więcej chętnych – podkreśla Joanna Wieczorek.

Na początku był... samochód osobowy

Dudabus ruszył w Polskę 9 lutego. Teraz – po ogromnych emocjach związanych z wyborami – niewiele osób pamięta, że wcześniej, tj. w styczniu i na początku lutego, Andrzej Duda również jeździł po Polsce, tyle że... samochodem osobowym. Towarzyszyła mu jedynie czteroosobowa ekipa techniczna poruszająca się vanem.

Michał Figlewicz, młody pracownik Prawa i Sprawiedliwości, który jeździł w tym czasie z Andrzejem Dudą, wspomina: – Trudno w to uwierzyć, ale pierwsze spotkania odbywały się w małych salkach parafialnych, a przychodziło na nie najwyżej kilkadziesiąt osób. Zdarzały się sytuacje, że Andrzej Duda przemawiał do 15–20 ludzi, wśród których większość stanowili działacze PiS.

W kwietniu już w każdej miejscowości Andrzeja Dudę witały tłumy, ale dwa–trzy miesiące wcześniej dla wielu Polaków był on postacią niemalże anonimową. – Pamiętam sytuacje, gdy w styczniu zatrzymywaliśmy się na stacjach benzynowych, aby napić się kawy albo zjeść hot doga. Większość pracowników i klientów w ogóle nie rozpoznawała Andrzeja Dudy, inni co najwyżej podchodzili do nas, aby zapytać, czy to nie jest przypadkiem kandydat PiS na prezydenta – opowiada Figlewicz.

Michał Nowak, pracownik Prawa i Sprawiedliwości, który jeżdżąc z Andrzejem Dudą, odpowiedzialny był za transmisje wideo wszystkich wyborczych spotkań, potwierdza: – Pierwszy wyjazd na Podkarpacie, czyli do bastionu PiS, odbył się w dniach 16–18 stycznia. Przychodziło po dwadzieścia osób. Potem byliśmy w Bełchatowie, gdzie na spotkaniu zjawiło się trzynastu radnych PiS.

Ale kandydat, choć słabo jeszcze rozpoznawalny, już wtedy budził sympatię i ujmował wszystkich otwartością. Dotyczyło to także towarzyszącej mu ekipy. – Po jednym z pierwszych wyjazdów, kiedy jeździł jeszcze samochodem osobowym, Andrzej Duda pożegnał się nie tylko z całą naszą ekipą, a także z kierowcami. Zrobił to naprawdę serdecznie: podszedł, uścisnął im dłonie i podziękował za włożoną pracę. Jeden z nich, który raczej był apolityczny, stwierdził po tym wyjeździe: „To jest mój kandydat. Będę na niego głosował” – relacjonuje Michał Figlewicz.

Jeżeli chodzi o rozpoznawalność Andrzeja Dudy, przełomem okazała się słynna konwencja, która w lutym otworzyła jego właściwą kampanię wyborczą. – Od tego momentu na spotkania zaczęły przychodzić nie dziesiątki, lecz setki osób. Wkrótce te setki przerodziły się w tysiące. W kwietniu nawet w regionach, które uważa się za zdecydowanie sprzyjające Platformie, na rynki miasteczek schodziły się tłumy. To było coś niezwykłego. Oczywiście wtedy nie było już mowy, by ktoś nie rozpoznał Andrzeja Dudy w sklepie czy na stacji benzynowej – mówi „GP” Michał Nowak.

W polskim Dudabusie

– Sztab Bronisława Komorowskiego zdecydował, że w Polskę wyjedzie 16 Bronkobusów, co oczywiście było równoznaczne z wysłaniem do Polaków jednego prawdziwego prezydenta i 15 „tekturowych”. Nasz sztab zdecydował, że Dudabus będzie jeden, a Andrzej Duda musi objechać osobiście wszystkie miasta powiatowe. Dzięki niesamowitej determinacji naszego kandydata i ciężkiej pracy całej ekipy ten wyjątkowo trudny do realizacji plan zakończył się sukcesem – opowiada Paweł Szefernaker, szef kampanii internetowej Andrzeja Dudy.

Bronkobusy to niemieckie mercedesy, sztab Dudy zdecydował się na polski autokar marki Autosan. Dokładnie tego samego pojazdu używał śp. Lech Kaczyński, ze względów symbolicznych był to więc dobry wybór. Autosan nie był jednak tak nowoczesny i komfortowy jak autokar Bronisława Komorowskiego: nie było żadnych luksusów w rodzaju odgrodzonej kabiny dla kandydata, specjalnych miejsc do spania czy gadżetów elektronicznych. Jak mówią nam Michał Nowak i asystent Andrzeja Dudy Michał Ciechowski – czyli ci, którzy obok prezydenta spędzili najwięcej godzin w Dudabusie (każdy z nich przejechał około 37 tys. km!) – miejscem na sen był po prostu tył pojazdu. I nieważne, czy chodziło o kogoś z ekipy technicznej, czy o samego kandydata – osoba chcąca się przespać musiała ułożyć się pod kocem na niezbyt wygodnych fotelach.

Ale fakt, że Dudabus był w gruncie rzeczy zwykłym polskim autokarem, a nie luksusowym pojazdem z Niemiec, miał jedną niepodważalną zaletę: każdy z członków ekipy miał łatwy, bezpośredni dostęp do kandydata, co nie tylko bardzo usprawniało komunikację, lecz także budowało specjalną więź między nim a jego współpracownikami.

– Andrzej Duda regularnie sam do nas podchodził i uśmiechając się, zagajał jakąś rozmowę, często na tematy zupełnie niezwiązane z polityką i kampanią. To podnosiło nas na duchu – twierdzi w rozmowie z „GP” Michał Ciechowski. W Dudabusie był on prawą ręką Dudy: poczynając od kontaktu ze sztabem w Warszawie, poprzez pilnowanie laptopa kandydata, po zwracanie uwagi na wygląd jego krawata.

– Wszyscy na pokładzie Dudabusa wiedzieli, co mają robić, wszyscy byli też emocjonalnie zaangażowani w swoje obowiązki. Odpowiedzialny za przekaz wideo Michał Nowak dbał, by każde ujęcie kamery było jak najlepsze, prowadząca oficjalne konto Andrzeja Dudy na Twitterze Magdalena Żuraw przykładała się do najkrótszego nawet wpisu. Nikt nie pozwalał sobie na niedokładność lub kłótnie, bo wszyscy wierzyli we wspólny cel: zwycięstwo – opisuje Ciechowski.

Zabójcze tempo

Nikt też nie skarżył się na zmęczenie, choć odczuwali je wszyscy. – Na początku było bardzo dużo spotkań, nieraz aż dziesięć w ciągu dnia. Potem z kolei zwiększyła się częstotliwość samych wyjazdów. Nie było czasu na noclegi, więc bardzo często wyjeżdżaliśmy z samego rana, wracaliśmy późno w nocy, by następnego dnia znowu ruszyć przed świtem w zupełnie innym kierunku mówi Michał Nowak. Jego zdaniem, najbardziej krytycznym momentem był wyjazd po debacie w TVP na Pomorze Zachodnie. – Wyczerpani po debacie, którą poprzedził przecież bezpośrednio inny męczący wyjazd, przyjechaliśmy nad ranem do Szczecina. I znów nie było nawet czasu na sen, bo tuż po godzinie 10 mieliśmy kolejne spotkanie – tłumaczy.

– Czasem budziłem się i nie wiedziałem, czy jestem w Dudabusie, w hotelu czy w domu. Dlatego byliśmy tak pełni podziwu dla Andrzeja Dudy. Nasz kandydat momentami był naprawdę wyczerpany, a mimo to znajdował w sobie siłę, by doskonale przemawiać i pracować nad kolejnymi publicznymi wystąpieniami. Obserwując go, nie mogliśmy skarżyć się na zmęczenie – mówi Michał Ciechowski.

Nie skarżono się również na ból. Tydzień przed II turą wyborów asystentka kandydata PiS Magdalena Żuraw niefortunne hamowanie Dudabusa okupiła pękniętymi żebrami. Pracowała jednak na pełnych obrotach do samego końca kampanii, za co Andrzej Duda osobiście podziękował jej na swoim prywatnym koncie na Twitterze.

– Tempo było mordercze, ale nasz kandydat i jego współpracownicy spisali się na medal. Kulminacją kampanii był 24-godzinny maraton po debacie w TVN. W ciągu nocy Andrzej Duda odbył kilka spotkań w różnych województwach, a na koniec dnia przemawiał w Krakowie do wielu tysięcy osób zgromadzonych na Rynku Głównym, wzbudzając ogromny entuzjazm. To było naprawdę niezwykłe – mówi „GP” Paweł Szefernaker.

Mimo potężnego zmęczenia Andrzej Duda czuwał nie tylko nad swoją kampanią. – Pewnego razu, gdy jechaliśmy na spotkanie, rozpętała się wielka ulewa. Andrzej Duda zauważył w którymś momencie, że na mijanym przez nasz autokar przystanku w jakiejś miejscowości stoją ludzie. Kazał zatrzymać Dudabus i ku ich zaskoczeniu zaproponował im podwiezienie. Podobnych sytuacji było wiele – wspomina Magdalena Żuraw.

– Nieocenioną pomocą w okresach największego zmęczenia były spotkania Andrzeja Dudy z rodziną. Odwiedziny żony i córki za każdym razem dawały mu spore zastrzyki energii – zdradza Michał Ciechowski.

Wzorowa koordynacja

Kampania z udziałem Dudabusa nie byłaby skuteczna, gdyby nie praca wielu ludzi w sztabie kierowanym przez Beatę Szydło. Struktury w regionie mobilizował poseł Joachim Brudziński, a decyzje, gdzie pojedzie autokar z Andrzejem Dudą, wypracowywano wspólnie. Ważną rolę w organizacji wyjazdów odegrało Biuro Prasowe PiS, m.in. Anna Plakwicz, Piotr Matczuk i Radosław Sosnowski. – Na początku planowaliśmy wyjazdy Dudabusa z mniej więcej dwutygodniowym lub tygodniowym wyprzedzeniem, potem sytuacja stała się dużo bardziej dynamiczna. Cele podróży trzeba było wówczas wyznaczać jeden lub dwa dni przed wyjazdem. Wszystko się powiodło dzięki ofiarnej pracy struktur w terenie, a także dzięki współpracy wielu organizacji społecznych – mówi „GP” Paweł Szrot, sekretarz sztabu Andrzeja Dudy.

Zdjęcia, filmy i teksty przygotowywane przez ekipę towarzyszącą Andrzejowi Dudzie podczas autokarowych wyjazdów trafiały na stronę internetową andrzejduda.pl, która okazała się nieporównywalnie bardziej popularna od konkurencyjnej witryny popieramkomorowskiego.pl. Obsługą strony kandydata PiS zajmowała się Karolina Mizerny. – Strona Bronisława Komorowskiego była o wiele rzadziej aktualizowana, my byliśmy znacznie bardziej na bieżąco. Mieliśmy dokładniejszy kalendarz spotkań oraz więcej relacji, zdjęć i filmów – mówi.

Lepsza też była koordynacja działań sztabu w mediach społecznościowych, za którą odpowiedzialna była m.in. Anna Krupka. W rozmowie z nami podkreśla: – Do tej pory uważało się, nawet w naszym obozie politycznym, że internet jest wtórny wobec telewizji, że powiela jej narrację. Kampania Andrzeja Dudy pokazała, że sytuacja się odwraca i narrację można kreować z pominięciem mediów głównego nurtu. W tych wyborach to internet częściej narzucał formę i treść przekazu telewizji.

Przykład dał sam przyszły prezydent. – Andrzej Duda podczas wyjazdów wyborczych bardzo rzadko oglądał telewizję. Stale za to śledził internet, w głównej mierze Twittera, co pozwoliło mu chyba o wiele trafniej odczytywać nastroje społeczeństwa. Nasz kandydat osobiście prowadził swoje prywatne konto na Twitterze i robił to nadzwyczaj aktywnie, często wchodząc w dyskusję z jego użytkownikami – zaznacza Michał Ciechowski, asystent Andrzeja Dudy.

To wszystko się opłaciło. W drugiej turze wyborów kandydat PiS zdobył 51,55 proc. poparcia, a jego rywal 48,45 proc. – Ten wynik pokazuje, że liczył się każdy wyjazd, każde spotkanie z wyborcami, każde wydarzenie. Dudabus objechał cały kraj, aż w końcu zatrzymał się w nowej Polsce – podsumowuje Paweł Szefernaker.

 



Źródło: Gazeta Polska

Grzegorz Wierzchołowski