Dziennikarz TVN odkrył, że w sprawie katastrofy smoleńskiej od samego początku dokonywany jest „zamach na prawdę”. Taki właśnie tytuł nosi wywiad rzeka z Małgorzatą Wassermann. Autorem publikacji jest jedna z flagowych twarzy stacji Bogdan Rymanowski. Rozumiem przynajmniej niektóre powody podjęcia współpracy córki zamordowanego 10 kwietnia 2010 r. polityka Prawa i Sprawiedliwości z autorem książki. Zastanawiam się jednak nad motywami, które kierowały Rymanowskim.
Prawda jest bowiem taka, iż stacja, którą uwiarygadnia swoją twarzą, od samego początku była głównym trybem „zamachu na prawdę” czy po prostu kłamstwa smoleńskiego. Nawet więcej – bez miejsca pracy Rymanowskiego, bez jego przełożonych, koleżanek i kolegów z TVN24 rozkręcenie rosyjskiej propagandy w Polsce na taką skalę zwyczajnie nie byłoby możliwe. Gdzie jest pan Bogdan Rymanowski, gdy inna twarz stacji – pan Sobieniowski – przygotowuje najbardziej zmanipulowane i po ludzku obrzydliwe materiały o przyczynach katastrofy i tych, którzy – mimo tak oburzającego Rymanowskiego „zamachu na prawdę” – na własną rękę próbują walczyć z propagandową wersją zdarzeń z 10 kwietnia? Czy uwadze pana Rymanowskiego uszły rewelacje byłej koleżanki redakcyjnej Joanny Komolki czy inne newsy o generale Błasiku, o jego kłótni z załogą przed startem, o debeściakach? Oczywiście zawsze możemy usłyszeć argument, iż nie odpowiada się za słowa innych.
Sęk w tym, że brak reakcji na manipulację, kłamstwo i pogardę to milcząca zgoda na nie. Bo to milczenie nie służy prawdzie, nie służy wyjaśnieniu przyczyn katastrofy, nie służy dobremu imieniu ofiar, nie broni godności ich rodzin. Ono wspiera kłamstwo smoleńskie i honorarium pana milczącego. A dzięki opisowi „zamachu na prawdę” poza macierzystą redakcją jego autor może cynicznie budować pozycję dziennikarza „obiektywnego”, niezaangażowanego w najbardziej bezczelne akcje manipulacyjne. Jeśli naprawdę chce być wiarygodny, niech rozprawia się z „zamachem na prawdę” w swoim programie. Pięć lat już zmarnował. W sowieckiej „Prawdzie” też tylko nieliczne grono tzw. dziennikarzy odwalało najcięższe propagandowe kawałki, większość musiała po prostu poruszać się w granicach wyznaczonego z góry przekazu. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż tę umiejętność pan Rymanowski opanował do perfekcji.
Źródło: Gazeta Polska
Katarzyna Gójska-Hejke