Znana aktorka w TVP powiedziała parę prawd o rządach Platformy Obywatelskiej i Bronisława Komorowskiego oraz jego naiwności w relacjach z Kremlem. Znany dziennikarz sportowy w nieukrywanej wściekłości napisał błyskotliwy felieton o pogardzie i cynicznym wykorzystaniu ofiar katastrofy rządowego tupolewa przez PO i jej media. Oboje, za swoją myślozbrodnię zostali natychmiast zamknięci w klatce "PiS". Naprawdę zgadzamy się na takie standardy demokracji? Bo jeśli nie, to chyba najwyższy czas wziąć się do roboty i ten "dziki kraj" zmienić.
By uczciwie zdiagnozować realny stan demokracji w Polsce po tzw. 25 latach wolności, musimy sobie odpowiedzieć na kilka pytań. To bardzo proste pytania, które najłatwiej zadać sobie na chwilę odchodząc od bieżączki i patrząc na nasz kraj z dystansu. Spójrzmy na chwilę na Polskę jako po prostu duży kraj w środku Europy. Jako kraj, który ma ambicję być normalny kraj, z normalną sytuacją medialną, społeczną i polityczną.
Zastanówmy się czego byśmy po takim kraju oczekiwali.
Czy normalne jest, że pojawienie się w Telewizji Publicznej (którą opłacamy przecież my wszyscy obywatele), czy gdziekolwiek indziej krytycznego wobec władzy głosu, który nie pochodzi z ust polityka - powoduje w dużym europejskim kraju tak wielką sensację?
Czy nie powinno to być coś nie tylko normalnego, ale i w pewnym sensie oczekiwanego? Mowa w końcu o krytyce, która w demokratycznych krajach motywuje władzę do działania i szacunku do obywateli. Tymczasem jakiegokolwiek niekontrolowanego przekazu Bronisław Komorowski boi się tak bardzo, że od początku kandencji nie zdecydował się na ani jedną otwartą, normalną, taką z pytaniami konferencję prasową. Zamiast tego mamy kolejne "ustawki" z jego przyjaciółmi z mediów, zwane czasami wywiadami.
MYŚLOZBRODNIE W III RP
Wczoraj aktorka Bożena Dykiel w dosadny, ale kulturalny sposób skomentowała oderwanie Platformy i Bronisława Komorowskiego od obywateli. Natychmiast ludzie z prawej strony zaczęli protestować przeciwko uznawaniu jej za polityczny autorytet, a ludzie ze strony platformerskiej ruszyli z atakiem i łatką "pisówa". Dykiel to, Dykiel tamto itd. itp. Pytam się:
czy to normalne, że jeden z poglądów podzielanych przecież (w różnym stopniu) przez miliony Polaków powoduje takie kontrowersje? W końcu nikt nikogo nie obraził, ani świńskiego łba do studia nie przyniósł. Podobne reakcje mamy na tekst dziennikarza sportowego Krzysztofa Stanowskiego
[LINK], który napisał tekst o swoich poglądach politycznych i zrobił tylko tyle i aż tyle, że opisał fakty. Należy to przyznać: zrobił to w bardzo błyskotliwy i również dosadny sposób. Nie opisał nic nowego (to nie zarzut), fakty znane przez wielu ludzi, otwarcie uznawanych przez obóz rządzący jako gorsze, fakty nt. pogardy PO wobec ofiar katastrofy smoleńskiej.
Występy Dykiel i Stanowskiego spotkały w sumie podobne reakcje.
Natychmiast zostali "zapisani" do Prawa i Sprawiedliwości, a ten drugi w odpowiedzi uznał za stosowne poinformować, że ma lewicowe/platformerskie poglądy nt. związków homoseksualnych i sztucznego zapłodnienia. Dykiel na razie tego nie zrobiła, ale już wyszukano jej, że w tej samej TVP, gdzie skrytykowała PO i Komorowskiego, broniła pigułki antykoncepcyjnej. Wybaczcie, ale spytam się: co z tego? Sam mam bardzo konserwatywne poglądy na te sprawy, np. aborcję uznaję otwarcie jako zabójstwo niewinnego, bezbronnego i najmłodszego obywatela, ale nie widzę powodu, by odbierać komuś prawa do krytyki obozu rządzącego (który przecież jest w podatkach opłacany przez nas wszystkich), tylko dlatego, że w w sprawach ideologicznych się różnimy.
Mowa przecież o rządzących, czyli grupie ludzi, którzy mają nam obywatelom służyć, jako zatrudnieni przez nas - pracodawców. Tutaj my, pracodawcy jesteśmy równi, ale różni i mimo tych różnic możemy, a nawet powinniśmy rządzących rozliczać. Gorzej gdy wielu ludzi w mediach, wśród celebrytów itp. grupach społecznych uważa że jedynie słuszną drogą jest kibicowanie jednej, jedynie słusznej partii i to jest jedyna możliwość na funkcjonowanie w życiu publicznym.
ZASŁUGUJEMY NA COŚ LEPSZEGO?
Kraj, w którym skrytykowanie za oczywistości partii rządzącej staje się wielką sensacją, a autorzy takiej krytyki traktowani są jak jakieś dziwolągi i jeden z nich czuje się w obowiązku dokonać ideologicznej "samokrytyki" opowiadając, że w innych sprawach jemu bardziej po drodze z PO - to dziwny kraj. Dlaczego w Polsce wyrażenie krytyki do obozu rządzącego staje się jest wielkim problemem? Czy to nie ci sami rządzący tak uparczywie podkreślają rzekome odcięcie się w 1989 r. od komunistycznej pępowiny?
Jak na razie wiele wskazuje na to, że nie tylko pępowina tak sobie została oderwana, ale i "geny" zniewolenia wśród nas pozostają. Warto to zmienić, bo zasługujemy na normalne państwo. Odwagi.
Źródło: niezalezna.pl
Samuel Pereira