PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Komorowski i towarzysz morderców „Inki”

Kibice Śląska Wrocław przygotowali niezwykłą oprawę stadionową. Uczcili pamięć dwóch wspaniałych, odważnych Polek: Danuty Siedzikówny „Inki” z 5.

Kibice Śląska Wrocław przygotowali niezwykłą oprawę stadionową. Uczcili pamięć dwóch wspaniałych, odważnych Polek: Danuty Siedzikówny „Inki” z 5. Wileńskiej Brygady AK majora Zygmunta Szendzielarza oraz Anny Walentynowicz, jednej z kluczowych postaci Solidarności. Tuż przed śmiercią z rąk komunistycznego mordercy sanitariuszka „Inka” prosiła o przekazanie swej babci, że „zachowała się, jak trzeba”. Anna Walentynowicz zginęła w katastrofie smoleńskiej. Trudno nawet wyobrazić sobie, jakie były ostatnie sekundy jej życia. Ale prosty komunikat Danuty Siedzikówny to także najkrótsze podsumowanie jej ziemskiej drogi. Piotr Lisiewicz na portalu Niezalezna.pl zauważył, że kibice Śląska Wrocław celowo lub nie do końca świadomie połączyli kobiety o podobnych losach. Danuta i Anna były niemal równolatkami, obie miały za sobą bardzo trudne przeżycia z dzieciństwa, życie każdą z nich wcześnie poddało próbie dorosłości. Obie pozostały wierne Polsce bez względu na cenę, jaką za tę wierność przyszło im zapłacić. „Ince” życie odebrała banda komunistycznych morderców występujących pod szyldem PRL, Annę prześladowały inne bandy, dokładnie spod tego samego znaku. Nie wiem, czy autorzy oprawy mieli świadomość, iż łącząc te dwie postaci, stworzyli jedną z najdramatyczniejszych ilustracji naszych czasów – obie kobiety nie zostały godnie pochowane, obie były obiektami akcji szkalowania i niszczenia pamięci i w końcu władze polskie uhonorowały winnych ich pohańbień. Danuta Siedzikówna miała zniknąć z pamięci następnych pokoleń Polaków, a jej rówieśnicy dowiadywali się, iż była „krwawą morderczynią”. Jej szczątki przez dziesięciolecia spoczywały w bezimiennym dole śmierci, a kaci – nawet w III RP! – korzystali z przywilejów. Anna Walentynowicz nie pasowała entuzjastom budowania z komunistami nowej Polski. Gdyby nie prezydentura profesora Lecha Kaczyńskiego, mogłaby otrzymać od instytucji państwowych co najwyżej zapomnienie. Lansowano przecież podróbkę Walentynowicz – Henrykę Krzywonos, niemającą takich niedopuszczalnych wad legendarnej Anny, jak choćby bezkompromisowa obrona prawdy. Anna Walentynowicz miała zniknąć z najnowszej historii Polski lub stać się postacią marginalną, bo nie zaakceptowała sojuszu z komunistami. Po dramacie smoleńskim okazało się, iż w grobowcu rodzinnym nie złożono jej ciała. Rosjanie pomylili zwłoki, a żadna polska instytucja nie była zainteresowana czuwaniem nad prawidłowością pochówków. Gdyby nie determinacja rodziny, władze RP zapewne albo nie dopatrzyłyby się błędu, albo uznały, iż nie opłaca się im go naprawić. Anna Walentynowicz miała dwa pogrzeby. A kolejna dokumentacja medyczna dostarczona z Moskwy tylko wywołała wątpliwości, czy szczątki legendarnej Anny Solidarność w ogóle dotarły do Polski. Opisy medyczne żadnej z kobiet, które zginęły 10 kwietnia 2010 r., nie pasują do Anny Walentynowicz. Nie przeszkodziło to jednak najwyższym urzędnikom RP składać hołdy przed ich rosyjskimi autorami. Profesjonalizm tzw. patomorfologów wychwalała dzisiejsza premier i urzędujący prezydent, który w pierwszą rocznicę katastrofy wybrał się do Smoleńska w asyście Wojciecha Jaruzelskiego, ideowego towarzysza morderców „Inki”. Obu Rosjanie witali przed wrakowiskiem chlebem i solą. Tuż obok nekrobiesiadników, z rozbawionym Bronisławem Komorowskim na czele, leżały fragmenty ciał ofiar katastrofy i ich rzeczy osobiste. Odnaleźli je przecież później polscy archeolodzy.

Oprawa przygotowana przez kibiców Śląska Wrocław jest jednak nie tylko symbolem ugrzęźnięcia naszych czasów w trzęsawisku kłamstwa rodem z PRL, ale i nadzieją na to, że pokolenie wchodzące w dorosłość odkryje prawdę o tych, którzy „zachowali się, jak trzeba”.

 



Źródło: Gazeta Polska

Katarzyna Gójska-Hejke