Przypadek załogi rządowego jaka-40 to klasyczny przykład mobbingu i wykańczania z powodów politycznych. Po katastrofie smoleńskiej potrzebne były kozły ofiarne, a piloci z tupolewa najwyraźniej nie wystarczali. Wzięto się więc za ekipę jaka, który lądował na lotnisku Siewiernyj kilkadziesiąt minut przed rządową tutką. Wbrew wynikom dochodzenia rzecznika dyscyplinarnego z 36. specpułku lotnictwa, który nie stwierdził, by załoga jaka-40 naruszyła jakiekolwiek przepisy, spreparowano przekaz, który miał uzupełniać propagandową narrację Moskwy o maniakalnej brawurze polskich pilotów.
Por. Artura Wosztyla, por. Rafała Kowaleczkę i śp. Remigiusza Musia oskarżono o nieumyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu powietrznym (lądowanie rzekomo poniżej warunków minimalnych, rzekomo pomimo braku zezwolenia na lądowanie i pomimo polecenia odejścia na drugi krąg). Prokuratura cztery lata prowadziła śledztwo i właśnie je umorzyła z braku dowodów na popełnienie przestępstwa. W tym czasie życie pilotów legło w gruzach, a nawigator zmarł w tajemniczych okolicznościach. Co na to ci, którzy są za to odpowiedzialni: nowy dowódca Sił Powietrznych gen. Lech Majewski i akredytowany przy MAK Edmund Klich?
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Anita Gargas