„Nie martw się chłopie, tutaj każdy skądś przyszedł” – tak w kwietniu tego roku podczas rozpoczynającej się kampanii wyborczej Donald Tusk podtrzymywał na duchu Michała Kamińskiego, niegdyś spin doctora Prawa i Sprawiedliwości i bliskiego współpracownika Lecha Kaczyńskiego.
Kamiński za zdradę dawnego środowiska otrzymał możliwość startu do Parlamentu Europejskiego z pierwszego miejsca na lubelskiej liście PO. Nie wiadomo, czy troska premiera i fakt naszpikowania Platformy Obywatelskiej renegatami pocieszył „Misia” Kamińskiego. Wiadomo za to, że wyborcy w Lublinie nie ulegli jego czarowi, przez co przepadł w wyborach z kretesem. Wszystko wskazywało, że jak to ze zdrajcami bywa, od czasu porzucenia PiS‑u „Misio” używany był głównie w TVN-ie do plucia na Jarosława Kaczyńskiego. Wraz z awansem Ewy Kopacz przed Kamińskim otworzyły się nowe perspektywy – został jej doradcą medialnym, a teraz ma objąć wymarzony fotel sekretarza stanu – po skompromitowanym Igorze Ostachowiczu.
Jak rozumieć tę decyzję premier Kopacz? Niestety, jako zapowiedź brutalizacji na scenie politycznej, manipulacji i szczucia, przy którym Niesiołowski to będzie pikuś. I oby druga strona nie dała się wyprowadzić z równowagi.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Anita Gargas