Czy wiecie, kto korupcyjnej sitwie rządzącej stolicą od połowy lat 90. nadał określenie „układ warszawski”? Ponoć Julia Pitera, wtedy szefowa Transparency International Polska, organizacji pozarządowej walczącej o przejrzystość życia publicznego. Pitera walczyła z układem ze wszystkich sił, zwłaszcza że sama została radną i obserwowała mafijne powiązania niemal od środka.
Afera słupkowa, afera mostowa, wymuszanie łapówek – to tylko niektóre skandale targające stolicą w czasach koalicji SLD-UW, a potem SLD-PO. W 2005 r. Pitera wstąpiła do Platformy i została posłem tej partii. Jak to z neofitami bywa, w jej wypowiedziach wielkość sieci powiązań układu zaczęła się gwałtownie kurczyć. Zachowanie Pitery nie jest wyjątkiem, podobnie reagują prorządowe media. Gdy w 2007 r. prokuratura posadziła na ławie oskarżonych 16 osób zaliczanych do „układu warszawskiego”, sugerowały, że to akcja polityczna PiS wymierzona w PO (co z tego, że dziewięcioro oskarżonych, uznając twardość zarzutów, dobrowolnie poddało się karze). A wczoraj sąd uznał, że pięcioro pozostałych urzędników jest niewinnych.
Układu nie było, może jakiś układzik. A i to może fatamorgana.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Anita Gargas