Jerzy Janowicz na dobre może pożegnać się z łatką rozkapryszonego gwiazdora, który przegrywa mecz za meczem. W odbywającym się w Paryżu turnieju Rolanda Garrosa jest już w trzeciej rundzie i dziś zagra z Jo-Wilfriedem Tsongą.
Janowicz wreszcie ma powody, żeby nie chować głowy w piasek lub krzyczeć na dziennikarzy.
Po niekończącej się serii przegranych spotkań wreszcie zaczął wygrywać. Na wielkoszlemowym turnieju Rolanda Garrosa jest już w trzeciej rundzie, wyrównując swoje najlepsze osiągnięcia na tym turnieju z 2012 i 2013 r.
– Zwycięstwo w drugiej rundzie nad Jarkko Nieminenem dało mi dodatkowego kopa – przyznaje tenisista.
Teraz czeka go dużo trudniejsza przeprawa.
Tsonga zajmuje obecnie 14. miejsce w rankingu ATP, ale jeszcze niedawno był w pierwszej dziesiątce zestawienia. Choć brakuje mu wygranych w najważniejszych turniejach, to bez wątpienia zalicza się do ścisłej czołówki światowego tenisa. Dodatkowym atutem Francuza będą wspierający go kibice. Janowicz ma już jednak Tsongę na rozkładzie. W maju ubiegłego roku pokonał go podczas turnieju w Rzymie.
– Trzeba być przygotowanym do meczu na sto procent, postarać się zagrać swój najlepszy tenis. Z Tsongą już raz grałem, więc wiem, czego się spodziewać. Przed meczem bardziej obawiałbym się Jarkka niż Tsongi, bo z Nieminenem gra się bardzo nietypowo. Każdy zawodnik czuje przed nim pewnego rodzaju bojaźń. Jest niezwykle waleczny i nawet jeżeli ma się mecz teoretycznie pod kontrolą, to w każdej chwili może to się odwrócić – podkreśla Janowicz, który nie obawia się wspierających Tsongę kibiców. –
Francuzi kibicują swoim, to dość logiczne. Miałem z tym styczność już w Bercy, podczas półfinału z Gilesem Simonem. Ja mam się skupić na sobie, nie na tym, co będzie na trybunach.
Więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie".
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Oliwa