Polski wtedy nie było, byliśmy podbici przez Sowiety. A Rzymowski to nie następca szefów dyplomacji II RP – Augusta Zaleskiego czy Józefa Becka, tylko komunistyczny urzędnik. Bo ten przedwojenny lewicujący pisarz i publicysta, krewny Marii Dąbrowskiej, po „wyzwoleniu” zaprzedał się czerwonemu diabłu. Miał być żywym dowodem, że jedynym wyjściem dla Polaków jest kolaboracja z sowieckim okupantem. Dzięki takim jak on stalinowska propaganda mogła powiedzieć: w „ludowej”, „demokratycznej” Polsce jest miejsce dla każdego, nawet sanacyjnego imperialisty, jeśli tylko zrozumie swój błąd, wyrazi czynny żal. Jego głównym zadaniem, które skwapliwie wypełnił, było rozbicie przedwojennego Stronnictwa Demokratycznego i „odtworzenie” go w nowej Polsce jako przybudówki komunistów. Rzymowski firmował kolejne potwory sowieckiej okupacji: PKWN, którego program – w imieniu SD – przygotowywał i ogłaszał, Krajową Radę Narodową, do którego akcesja Rzymowskiego była samozwańcza, bo w opanowanym przez Sowietów Lublinie nie istniały żadne struktury SD, z którymi można by taki krok uzgodnić. Potem dawał twarz marionetkowemu Rządowi Tymczasowemu RP, a następnie utworzonemu na mocy postanowień jałtańskich Tymczasowemu Rządowi Jedności Narodowej. Totalitarny system sowiecki Rzymowski instalował jako minister kultury i sztuki, wykuwając nowego, socjalistycznego człowieka, a potem – od maja 1945 roku – jako minister spraw zagranicznych. Czyścił przedwojenne kadry – elitę prawdziwej, wolnej Rzeczypospolitej – dla nowego aparatu dyplomatycznego Polski Ludowej. Zaprzeczając własnemu życiorysowi piłsudczyka i życiorysowi starszego brata (Jan Rzymowski był w latach 1933–1939 przewodniczącym Sądu Najwyższego RP), zwalczał przedwojenne „wstecznictwo” i „reakcję”.
Wincenty Rzymowski był stalinowcem, choć nie należał do bezpośredniego aparatu represji, „tylko” utrwalał system za biurkiem.