Dzieje się tak, ponieważ premier ma nadal pewną markę na zachodnich salonach, a w kraju zasłużoną opinię człowieka mściwego i bezwzględnego zarówno wobec opozycji wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Wygląda na to, że jedyne, co może podminować przywództwo Tuska, to nadchodzące wybory w trzech krajach: najpierw w USA, potem prezydenckie w Polsce, na końcu te do niemieckiego Bundestagu. Najczarniejszy dla Tuska scenariusz to: Trump w Waszyngtonie, kandydat PiS w Pałacu Prezydenckim i Friedrich Merz w Berlinie. To pierwsze jest bardzo prawdopodobne, to drugie mniej, a trzecie niemal pewne. Słowo wyjaśnienia co do Merza: jako atlantysta i zaprzysiężony wróg Angeli Merkel kibicuje on raczej Trzaskowskiemu i Schetynie. Stawiam też tezę, że jeśli Tusk dwoje z tych trojga wyborów „przegra”, to rząd upadnie. Stanie się bowiem w oczach partnerów koalicyjnych już nie tylko złośliwym, okrutnym starcem, ale jeszcze do tego takim, z którym mało kto chce poważnie rozmawiać.