Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Poszukiwanie winnych klęski na igrzyskach. Wojna Nitrasa z PKOI

Igrzyska olimpijskie w Paryżu, pomimo kilku pięknych momentów, zostaną zapamiętane jako impreza straconych szans, w której Biało-Czerwoni zaprezentowali się mizernie. Dopiero 42. miejsce w klasyfikacji medalowej to wynik wstydliwy. Kibice liczyli na więcej. Płomień olimpijski nie przestał się jeszcze palić, gdy rozpoczęła się ogólnonarodowa dyskusja o przyczynach mizernego występu Polaków. Jak to zwykle bywa przy porażkach, rozpoczęło się też pilne poszukiwanie winnych z polityczną sieczką w tle.

Tegoroczne igrzyska zapamiętamy nie tylko ze skandalicznej ceremonii otwarcia, sukcesów polskich medalistów olimpijskich, wielkich emocji dostarczonych przez siatkarzy i zawodniczki konkurujące we wspinaczce, dyskusji o uczciwości w sporcie w kontekście dwóch pięściarek, lecz także niewykorzystanych szans (m.in. Iga Świątek, lekkoatleci). I choć 10 medali nie odbiega wiele od wyników, które osiągaliśmy na pozostałych igrzyskach w XXI w. (poza Tokio), to przecież 42. miejsce w klasyfikacji medalowej za takimi sportowymi „potęgami” jak Uzbekistan, Gruzja, Filipiny i Hongkong to rezultat zdecydowanie poniżej oczekiwań. Tym bardziej że medale zdobywaliśmy nierzadko w dyscyplinach niszowych, jak wspinaczka na czas, kolarstwo torowe i kobiecy boks. Na całej linii zawiedli lekkoatleci, spośród których medal zdobyła Natalia Kaczmarek. Bez medalu wrócili z Paryża młociarze, tyczkarze, do sukcesów z ostatnich igrzysk nie zbliżyły się sztafety 4 × 400. 

Kto zatem ponosi największą odpowiedzialność za występ polskich sportowców w Paryżu, jeśli nie oni sami? W myśl znanego powiedzenia, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą, dwie najważniejsze strony, czyli PKOI i Ministerstwo Sportu rozpoczęły wojnę na przerzucanie się odpowiedzialnością za francuską klęskę. Sławomir Nitras zażądał od każdego ze związków sportowych oraz Polskiego Komitetu Olimpijskiego wyjaśnień, na jakie cele wydawano publiczne pieniądze. W stylu Donalda Tuska postanowił zaszantażować PKOl i stwierdził, że wstrzyma płatności dla związków do momentu wyjaśnienia ­sytuacji.

Szef PKOl nie pozostał mu dłużny: „Pan minister Nitras od początku wziął sobie za cel, by zmienić prezesa PKOl (...). My jesteśmy niezależnym stowarzyszeniem, które wybiera swojego prezesa. Będziemy zobligowani do tego, żeby poinformować Międzynarodowy Komitet Olimpijski o działaniach politycznych pana ministra Nitrasa. To, co on wyprawia, to jest skandal i to się w głowie nie mieści”. Radosław Piesiewicz przypomniał Nitrasowi, że „nie pełni on funkcji nadzoru w stosunku do PKOl”. Dodał, że PKOl nie dostał z ministerstwa ani złotówki na igrzyska, bowiem finansowanie ze środków publicznych może dotyczyć wyłącznie przygotowań do igrzysk olimpijskich. 

Można zrozumieć, że ucieczka od politycznej odpowiedzialności za mizerny występ polskich olimpijczyków jest w świecie polityki odruchem naturalnym. Politycy dość często stosują ten zabieg, bo zwłaszcza w przypadku afer czy niepowodzeń można próbować zrzucać winę na poprzedników. Tymczasem jest dość oczywiste, że to minister sportu powinien nadzorować to, co się dzieje w związkach sportowych. Nie może on teraz się zachowywać, jakby o niczym nie wiedział. Jeśli w istocie tak jest, że minister Nitras dopiero po igrzyskach zaczyna się interesować sytuacją w związkach sportowych, to znaczy, że „przespał” aż dziewięć miesięcy. Nie może też zupełnie uciekać od odpowiedzialności szef PKOl, który był przed igrzyskami chwalony m.in. przez prezesa Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Henryka Olszewskiego, kiedy ten mówił o „najlepszych warunkach pracy i przygotowań” stworzonych przez Piesiewicza. Tymczasem wyniki polskich sportowców w Paryżu i krytyczne głosy ze środka świata sportu świadczą o tym, że błędy zostały popełnione. 

Ciekawe światło na dyskusję o przyczynach słabego występu Biało-Czerwonych rzucił felietonista „Gościa Niedzielnego”, który podkreślił, że w Polsce brakuje „kultury sportu”. Wojciech Teister w swoim artykule podsumował problem tak: „Możemy oczywiście winą za tę klęskę obarczyć wyłącznie związki sportowe, ale prawda jest taka, że nie mamy w Polsce kultury sportu, która łączy zawodników, amatorów, kibiców i wolontariuszy”. Trudno odmówić mu racji – żyjemy w epoce ludzi rzadko angażujących się ruchowo. A od organizowania debat, proponowanych przez ministra sportu, nic się jeszcze w Polsce nie zmieniło.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Leszek Galarowicz