Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Wstyd, dyrygencie hałastry! Witold Gadowski o rusko śmierdzącej szopce

Przyznam, że jestem zaskoczony. Myślałem, że odgrywka Donalda Tuska będzie przebiegała w sztafażu wyszukanych formułek, owszem, w całkowitej zgniliźnie moralnej, ale jednak w otoczeniu napuszonego pustosłowia „Europejczyków”… A tu idzie granda za grandą, działanie na chama popędzane wschodnim terrorem - pisze Witold Gadowski w "Gazecie Polskiej".

Władimir Putin i Donald Tusk
Władimir Putin i Donald Tusk
fot. - "Reset"

Piszę „wschodnim”, bo przecież nie tylko przypominają mi się karesy Tuska z Putinem na sopockim molo, ale także putinowskie wzorce. Przypomnijcie sobie chociażby casus prokuratora Skuratowa. Tyle na niego szukano, aż wreszcie znaleziono pretekst do usunięcia go z przestrzeni publicznej. Niech się cieszy, że przeżył, bo Niemcow, Politkowska i Nawalny już takiego szczęścia nie mieli. 

Wschodnia szkoła prawa – oparta jeszcze na carskich ukazach – polega na tym, że to władza wyznacza, kto jest winny i jak powinien być ukarany, a dopiero potem dorabia się do tego całą – z natury bełkotliwą – otoczkę prawną. To turanizm w czystej postaci i tak jak opisywał go genialny Feliks Koneczny. Turanizm połączony z bizantynizmem to już prawdziwa hybryda dokładnie opisując, czym dziś staje się tuskizm. Właściwie Tusk mógłby być nieślubnym dzieckiem myślenia skompromitowanej, acz ciągle znajdującej się w siodle Frau von der Leyen i samego kremlowskiego gnoma Putina. Jego system łączy w sobie bowiem bizantynizm  prusacki – znów tak jak trafnie opisywał go Koneczny – i turanizm w wersji 2.0 prezentowany dziś przez Putina, ale także innych postsowieckich satrapów władających swoimi republikami. Tusk, z natury tchórz i kunktator, lubi przy tym ukryć się za którymś ze swoich dworaków.  

W ten oto – nieco przydługi – sposób przygotowuję opis sprawy Marcina Romanowskiego. Jej mechanika jest iście kremlowska, z domieszką prusackiej zaciekłości i nieliczenia się z obowiązującym prawem. Tusk musiał widowiskowo dopaść jakąś ofiarę z wrogiego obozu politycznego, wybrał więc na cel stosunkowo słabą i pozbawioną przywództwa Suwerenną Polskę (dawniej Solidarną). Ma ochotę rozszarpać jej twórcę Zbigniewa Ziobro – sęk jednak w tym, że Ziobro jest poważnie chory (a atakowanie chorego nie uchodzi w Polsce za chwalebne i to nawet wśród dewotów tuskizmu) i na dodatek nie ma żadnych dowodów na to, że popełnił jakiekolwiek sprzeczne z prawem kroki. Trzeba więc dopaść tego, kto może być łatwiejszym celem i po jego „politycznym trupie” dojść do byłego ministra sprawiedliwości. Jeśli nawet Romanowski chroniony jest immunitetem poselskim, to przecież kukłowaty Hołownia natychmiast tę przeszkodę zlikwiduje. Co innego, gdy poważne zarzuty dotyczą senatora Grodzkiego, Gawłowskiego… Wtedy obowiązuje „doktryna Neumanna” i takich przestępców się po prostu nie rusza. Tak więc na cel został wzięty Romanowski i usłużne kauzyperdy w prokuraturze zaczęły wyszukiwać powód, dla którego można go widowiskowo upokorzyć i pokazać głodnej gawiedzi stosowne scenki. Zapał i pośpiech spieszonych tuskowych adwokacin nie wziął jednak pod uwagę faktu, że Romanowskiego może chronić jeszcze immunitet europejski, wynikający z jego działalności w UE. Wydawało się, że przecież komu jak komu, ale Tuskowi europejskie immunitety nie będą w niczym przeszkadzały. Ale okazało się, że nawet w tej mocno nadwątlonej przez marksizm maszynie prawnej UE nie da się zastosować putinizmu in statu nascendi.

Trzeba jednak zachować pozory, którymi tuskiści nie męczyli sobie niewyszukanych umysłów. Wyszedł blamaż i skandal… i to na międzynarodowej arenie. Tusk po raz kolejny okazał się nieudolnym pachołkiem Brukseli. Otrzymał też pewnie informacje, że nie tędy droga, bo wtedy może skompromitować się cały projekt. Słowem – po wprowadzonej właśnie europejskiej procedurze kontroli polskiego zadłużenia jest to kolejny prztyczek w rozbisurmaniony – polską bezkarnością – nos Donalda Tuska. Oczywiście teraz nastąpi spektakl pokazujący, że dobry car nie wiedział, co knują niedorzeczni urzędnicy. Nieznajomość prawa szkodzi, i to nie wynajętym kauzyperdom ani nawet ministrowi Adamowi Bodnarowi, który jest autorytetem prawnym jedynie dla najbardziej rozparzonych aktywistów lewicy, tylko właśnie samemu dyrygentowi tej hałastry – czyli Donaldowi Tuskowi. Przy okazji na jaw wychodzą szczegóły „prokuratorskiej strategii”, która była obliczona na to, że Romanowski tak przestraszy się spektakularnych działań kremloprokuratorów, że nie wytrzyma psychicznie i przyzna się do wszystkiego, a szczególnie do tego, czego nigdy nie popełnił. Tu szkoła prawa sprzymierzona z Tuskiem ma znakomite rodzinne wzorce sięgające jeszcze czasów, gdy Katowice zwane były Stalinogrodem. Otaczające Tuska „autorytety” znakomicie pojmują nauki prokuratora Andrieja Wyszyńskiego, wszak zarówno tatusiowie panów Sznepfa, Cimoszewicza i Kwaśniewskiego, jak też ojciec pani Holland mieli świetne, i to praktyczne doświadczenia z taką właśnie „prawną procedurą”. Romanowski miał płakać i wygłaszać oświadczenia, a nie skutecznie się bronić od pomówień. Tu scenariusz nie dopasował się do rzeczywistości i cała wschodnio zalatująca szopka zwaliła się ze śmierdzącym jękiem pod nogi premiera Donalda.

 



Źródło: Gazeta Polska

Witold Gadowski