10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Odruch wymiotny błazna

Szekspirowskie sensy w dybach! „Król Lear” w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie to opowieść o upodleniu, która przynosi... upodlenie. W realizacji tej bardzo silnie rezonuje zdanie angielskiego dramatopisarza o tym, że „nie wypada się zestarzeć, póki się nie zmądrzeje”. I jak się przekonamy w Narodowym, dotyczy ono nie tylko tytułowego króla.

Teatr Narodowy w Warszawie
Teatr Narodowy w Warszawie
Sempoo, CC BY-SA 3.0 PL <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl/deed.en> - Wikimedia Commons

Z odbiorem tego spektaklu jest jak z meczem piłkarskim, w którym po pierwszej połowie mamy wynik 2:0 dla drużyny, której kibicujemy. Fantastyczne scenografia, kostiumy i światło Mirka Kaczmarka przeniosły nas na uwspółcześniony dwór króla Brytanii. Długi stół symbolizujący królewskie centrum zarządzania światami przecina przestrzeń między widownią a sceną. Monumentalna, futurystycznie podświetlona ściana w tyle sceny jest zapowiedzią skrywających się za nią tajemnic. Nowoczesne skórzane kostiumy starszych córek króla i czerwone włosy ukochanej Kordelii (popisowa rola wspaniałej Dominiki Kluźniak) zwiastują próbę przełożenia ­XVII-wiecznego dzieła na dzisiejsze realia. A nie będzie to trudne, bo przecież rozkład władzy i upadek świata to temat wciąż aktualny – jeśli nie bieżącym doświadczaniem, to żywą obawą o kondycję rządzących i kruchość wypracowanych zasad cywilizowanej społeczności.

Pierwsza część przedstawienia przynosi wspomniany wynik 2:0. Znakomity Jan Englert w roli króla oddaje znakomicie dramat swojej postaci. Z jednej strony zrezygnowany i zmęczony władca stoi na skraju oddania władzy, z drugiej, mimo widocznych słabości, wciąż roztacza wokół siebie aurę wielkiego autorytetu i siły. Dwie pierwsze części królestwa rozdziela zgodnie z planem. Wszystko się wali, gdy przychodzi do przepisania ostatniej części najmilszej sercu Kordelii. Najmłodsza córka zaskakuje króla odpowiedzią na jego pytanie o to, jak bardzo kocha swojego ojca. Dziewczyna, choć bardzo mocno związana z królem, nie potrafi wyznać mu tak gorących deklaracji uczuć jak jej dwie siostry przed chwilą. Wyśmiewa je, że gdyby tylko ojca miały kochać, nie znalazłyby miejsca w sercach na innych mężczyzn. A przecież obie mają mężów. Kordelia, choć panna, wyznaje miłość, ale z pewnymi ograniczeniami. „Wznosi serce na wysokość warg”, ale inaczej. Po swojemu. Wszyscy wiedzą, że kobieta mówi mądrze i szczerze. Nieliczni rozumieją, że nie chce ona rzucać wielkimi hasłami po to tylko, by dostać jak najwięcej majątku. Jedna z postaci tej sceny czuje oburzenie. To król. Czy to starcze urojenia, czy rozdrażnienie wynikające ze zmęczenia? Nie wiemy. Ale wiemy, że Lear wyrzuca córkę z dworu i niesiony furią naraża się władcom innych krajów. W tej, pierwszej, części spektaklu rozumiemy każdy jego skrupulatnie przygotowany szczegół oraz samą historię rzecz jasna. Insygnia władzy tracą na znaczeniu. Nadchodzi bezkrólewie. Górnolotne słowa córek wkrótce zamienią się w pogardę dla ojca. Realizacja jest piękna użyciem współczesnych środków wyrazu. I mądra szacunkiem do Szekspirowskiej tragedii.

Niestety 2:0 w pierwszej połowie to najgorszy wynik na świecie, bo w drugiej połowie jedna bramka może zmienić obraz gry. Tu bramek na konto wroga jest cała tragiczna seria. Wroga teatru i rozsądku. Mądrości wynikającej z umiaru. Porażka na finał jest druzgocąca, bo utrata wzbudzonych na początku nadziei bardzo boli. Wiśniewski, co zrozumiałe, dwór przeistacza w rozhulaną karczmę. Tylko że reżyser upadek Leara traktuje jako podatne podłoże do realizacji jakichś zdziczałych fantazji. Dlatego Danuta Stenka (w roli jednej z córek) dosłownie gryzie krocze swojego kochanka. Błazen grany przez Kluźniak wpada w wymiotne spazmy, mężczyźni nurzają się w sztucznej krwi bez opamiętania. Nie ma żadnego porządku punktów zwrotnych, konflikty wewnętrzne bohaterów nieskutecznie próbują się przebić z atmosfery jazgotu i wrzasku teatralnych nachalnych środków wyrazu. Konflikty zewnętrze tracą na znaczeniu, choć wróg jest u bram. Znaki, symbole i metafory w przestrzeni scenicznej tworzą jarmarczny chaos. Klęska urodzaju. Wiśniewski odchodzi od szekspirowskiego rysu głębokiej wyrwy królewskiego dworu. Rezygnuje z budowania napięcia wokół kryzysu. Bój o resztki autorytetu w czasach upadku przemienia w pijacką bijatykę niczym sztachetami płotu pod dyskoteką. I mimo brawury formy idzie w banał treści. Mężczyźni biegają w białych bokserkach na dowód utraty przez nich znaczenia. Dobrze, że to alter ego króla, a nie grający go Jan Englert, rozbiera się do naga. Ale zabieg ten nie zmywa wrażenia, że aktor ten zasługuje nie tylko na wielkie role, ale przede wszystkim na wielkie przedsięwzięcia teatralne. Taki „Król Lear” poważnym dziełem nie jest, bo z wielkiej tragedii i rzetelnej rozprawy o naturze ludzkiej reżyser uczynił spektakl wulgarny w języku i formie. Nawet nie udaje, że wybiera koncert rockowy zamiast spuścizny Anglika. Jedno z największych dzieł Williama Szekspira przemielone zostało przez coś, co dla jednych jest językiem współczesnego teatru, a dla innych efektownym bełkotem. To nie król jest nagi, a teatr.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Sylwia Krasnodębska