Postulowana zmiana lokalizacji pierwszej elektrowni jądrowej opóźni budowę na lata i zagrozi bezpieczeństwu energetycznemu naszego kraju. Już za poprzedniej kadencji Donalda Tuska projekty atomowe kończyły się na etapie planów i marnotrawstwie publicznych pieniędzy.
Dziś sprawa jest dużo poważniejsza, gdyż na energetyce jądrowej ma opierać się przyszła suwerenność energetyczna naszego kraju. Na biurku premiera leży jednak dokument sugerujący ewentualną zmianę lokalizacji budowanej elektrowni, która pierwotnie miała powstać w Lubiatowie-Kopalinie w gminie Choczewo. Decyzje poprzednich władz podważa nowa wojewoda pomorska Beata Rutkiewicz.
Gdyby doszło do zmiany lokalizacji, poważnie nadszarpnięto by zaufanie amerykańskich inwestorów. Umowa byłaby opóźniona o kilka kolejnych lat, co pociągnęłoby za sobą dodatkowe koszty – polskiej gospodarce brakowałoby energii, która została ujęta w miksie energetycznym. Czy w 2033 r. popłynie prąd z pierwszej rodzimej elektrowni jądrowej? Jeśli rozpocznie się procedura zmiany lokalizacji, stanie się to praktycznie niemożliwe.