„Chodzi o krytykę konstruktywną. Nie można żądać koniaku, gdy ma się do wyboru herbatę i kawę. Tusk to optimum” – te myśli wydał z siebie naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik.
Najwyraźniej w establishmencie III RP zwątpienie w premiera jest spore, bo frazę o tym, że trzeba popierać Tuska bez względu na wszystko, rządowe media powtarzają ostatnio często. „Tusku, musisz” zastąpiło „Tusku, musimy”. Mnie najbardziej podoba się zalecenie „krytyki konstruktywnej”. Jak wiadomo była to składowa „demokracji socjalistycznej” – tylko taka, „konstruktywna” była możliwa w PRL‑u. Idzie towarzysze nie o krytykanctwo, ale o krytykę konstruktywną – można było usłyszeć tu i ówdzie przy okazji jakiegoś plenum KC PZPR.
Krytyka konstruktywna (ta w duchu socjalistycznym, a obecnie w „normalnym, europejskim”) różni się od innej (wrogiej, imperialistycznej, dziś pisowskiej, prawicowej) tym, że konstruktywna to ta, która (z umiarem!) mówi rządzącym towarzyszom, jak rozwiązywać problemy. Mówi tak po to, by wrogie siły nie miały pożywki. Zatem, koledzy z Czerskiej, „hej, junacy – ej, dziewczęta/Do roboty! Do roboty!/Jedno hasło jak rozkaz pamiętaj:/Do roboty! Do roboty!”.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Joanna Lichocka