Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Optymizm nie zastąpi nam Polski

Trzeba powiedzieć sobie to jasno – Rosja szykuje się do wojny.

Trzeba powiedzieć sobie to jasno – Rosja szykuje się do wojny. I jednocześnie równie jasno trzeba stwierdzić – Polska do tej wojny nie jest gotowa.Powtarzane od wielu lat frazy – NATO nas obroni, wojna jako metoda rozstrzygania sporów się przeżyła – to jedynie emanacja naiwnego optymizmu. „Optymizm nie zastąpi nam Polski" – przytoczmy tytuł jednej z książek Józefa Mackiewicza.

Dysproporcje w relacjach między Polską a Rosją widać na każdym kroku. Po spaleniu budki przed rosyjską ambasadą w czasie Marszu Niepodległości, Ławrow nie zdążył jeszcze tupnąć nogą, kiedy rzecznik MSZ-etu Marcin Wojciechowski już na Twitterze giął się w pokłonach. Kiedy rosyjski polityk już tupnął, z przeprosinami pospieszyli prezydent i szef MSZ-etu. Kiedy rosyjscy nacjanalbolszewicy obrzucili polską ambasadę w Moskwie racami, nasi dyplomaci przekonywali, że incydentu nikt nie zauważył. Politycy PO zaś zapewniali, że oba zdarzenia są nieporównywalne. Warto też zwrócić uwagę, jak Ławrow sprawnie rozgrywa polski rząd na arenie międzynarodowej. Gdy okazało się, że za wydarzenia z 11 listopada nie uda się Tuskowi obwinić PiS-u – rosyjski dyplomata oświadczył, że Rosja wystąpiła do rządu o dodatkową ochronę swojej ambasady podczas 11 listopada… I jej nie uzyskała.
Opisane wyżej różnice w relacjach polsko-rosyjskich ukrywają jednak dużo groźniejszą dysproporcję – w potencjale militarnym.

Gigant i mysz

Nic dobitniej o wojennych zamiarach Rosji nie świadczy tak dobrze, jak ostatnie manewry przeprowadzone razem z Białorusią. Mimo zapewnień, że ćwiczenia Zapad 2013 będą miały charakter defensywny, przeprowadzono manewry o charakterze zdecydowanie ofensywnym. NATO zostało poinformowane, że ćwiczona będzie wspólna akcja na wypadek wybuchu konfliktu etniczno-religijnego oraz zagrożenia terrorystycznego na niezbyt dużym terenie. W scenariuszu poprzednich tego typu ćwiczeń, które odbyły się w 2009 r. przewidywano zamieszki na tle narodowościowym na Białorusi. Dziwnym jednak trafem do tłumienia zamieszek przewidziano bombowce strategiczne, podwodne okręty atomowe oraz rakiety dalekiego zasięgu. Rosjanie i Białorusini oficjalnie zapewniali, że w manewrach weźmie udział około 13 tys. żołnierzy. Tymczasem jak ujawnił szwedzki dziennik „Svenska Dageblatt", w manewrach wzięło udział aż 90 tys. ludzi. Rosjanie i Białorusini zorganizowali bowiem w tym samym czasie szereg innych ćwiczeń. Nie tylko przy granicy z Polską, ale również na rubieżach litewskich, łotewskich i estońskich, fińskich i norweskich. Ćwiczyły nie tylko wojska podległe resortom obrony, ale również ministerstwom spraw wewnętrznych. By zdać sobie sprawę z tego, o jakich liczbach mówimy, trzeba sobie uświadomić, że Rosjanie i Białorusini na manewry wystawili siły równe całej polskiej armii, tyle że o wiele większym potencjale ofensywnym. Dodajmy też, że zdolności mobilizacyjne samej tylko Rosji są gigantyczne. W służbie czynnej pozostaje ponad 3 mln żołnierzy, a niemal z dnia na dzień Moskwa jest w stanie zmobilizować dwa razy tyle. Dla porównania – dziś zdolności mobilizacyjne Polski to ok. 50 tys. ludzi.

Odpowiedź NATO

Odpowiedzią na rosyjsko-białoruskie poczynania miały być manewry Staedfest Jazz 2013. Szumnie zapowiadano je jako największe ćwiczenia NATO od lat. Początkowo planowano, że w manewrach weźmie udział 15 tys. żołnierzy. Jednak z miesiąca na miesiąc liczba ta spadała, by zatrzymać się ostatecznie na 6 tys. Z tego tylko połowa żołnierzy ćwiczyła w polu, druga siedziała po sztabach. Dwa główne filary NATO, jakimi są Armia Amerykańska i Bundeswehra, wystawiły odpowiednio 100 i 55 żołnierzy. A to właśnie w tych sojusznikach upatrujemy naszych największych sprzymierzeńców na wypadek konfliktu zbrojnego. Dodajmy, że więcej żołnierzy wystawiła maleńka Estonia, której siły zbrojne liczą zaledwie 3 tys. żołnierzy.

Scenariusz manewrów zakładał, że zostanie przećwiczone działanie artykułu 5 traktatu waszyngtońskiego. Artykuł ten zwany jest czasem muszkieterskim – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. „Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich, w ramach wykonania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, na mocy artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie, jak i w porozumieniu z innymi Stronami działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego" – brzmi dosłownie zapis tego artykułu. Niestety ćwiczenia Staedfest Jazz 2013 dobitnie pokazały, co to są „działania, jakie uzna za konieczne" Sojusz Północnoatlantycki.

Przykład Izraela

Przy obecnym stanie naszej armii – zawodowa, ale jeszcze nie profesjonalna – nie powinna nas dziwić (choć powinna zawstydzać) uległość naszych władz wobec Rosji. Niebawem Polskę po raz kolejny będzie wizytował rosyjski szef dyplomacji Siergiej Ławrow. Nie ma wątpliwości, że jak poprzednio, kiedy wizytował polskich ambasadorów w Łazienkach, i tym razem nikt nie będzie drażnił rosyjskiego niedźwiedzia. W przyszłym roku minie 75 lat od wybuchu II wojny światowej. Ćwierć wieku od upadku komunizmu Polska niestety nie potrafiła wyciągnąć wniosków z 1939 r. Jak przed 75 laty, trwamy ufni w potęgę naszych sojuszy, zamiast brać przykład z Izraela. Żydzi wyciągnęli praktyczne wnioski z Holokaustu. Nie są członkami NATO, ale potrafili zbudować armię zdolną nie tylko do obrony, ale również do działań ofensywnych wobec przeciwników demograficznie znacznie silniejszych od Izraela. Położenie geopolityczne Polski się nie zmieniło. Nadal nasz kraj leży na równinie rozciągniętej między Bugiem a Odrą. Równinie, którą współczesnym czołgiem można przejechać w niecałą dobę. Nie łudźmy się. Przy dzisiejszym stanie techniki wojskowej blitzkrieg z 1939 r. jawić się będzie jak opieszała kampania. Zanim NATO kiwnie palcem w bucie, będzie po wszystkim. Jeśli nie pomożemy sobie sami, nikt nam nie pomoże.

Cezary Gmyz jest dziennikarzem tygodnika "Do Rzeczy" i Telewizji Republika

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Cezary Gmyz