Od kilku tygodni pracuję nad przekładem nowej książki amerykańskiego – niegdyś rosyjskiego – filozofa Michaiła Epsteina zatytułowanej intrygująco i złowieszczo zarazem „Ruski mir. Polityka na skraju Apokalipsy”, anonsowanej przez wydawcę jako „pierwsza książka filozoficzna o pierwszym roku wojny”. Zysk z jej sprzedaży autor przeznaczył na pomoc dla ukraińskich uchodźców.
W rozmowie z Olegiem Sulkinem, dziennikarzem„Voice of America” Epstein broni swych tez, które brzmią dla Rosjan kontrowersyjnie, jeśli wręcz nie bluźnierczo, zwłaszcza w odniesieniu do „wielkiej kultury rosyjskiej”, która ponoć teraz cierpi nie za swoje winy. Sulkin jako advocatus diaboli obwinia autora, że „wydał na nią wyrok”, na co Epstein replikuje:
„To nie mój wyrok! Żadne dokonania rosyjskiej kultury nie zmyją kainowego znamienia od teraz na niej widniejącego. Kultura sama wydaje na siebie wyrok skazujący, gdy natchniony nią naród dokonuje zbrodni przeciw narodowi <<bratniemu>>, przeciw ludzkości i człowieczeństwu. Rzecz nie w tym, czytać czy nie, wystawiać czy nie tych lub innych pisarzy czy artystów. Mowa o tym, że kultura nosząca imię danego narodu jest nieodłącznie związana z jego historią i losem. Jeśli człowiek należy do kultury rosyjskiej, to trudno mu nie odczuwać bólu i wstydu za to, że język baśni i pieśni wchłanianych od dziecka staje się językiem nienawiści, zbrodni, gwałtu i przelewu krwi. <<Po owocach ich poznacie>> mówi Ewangelia. Skoro na drzewie kultury rosyjskiej wyrosły takie owoce jak Bucza, Mariupol, zorganizowana grupa przestępcza, która zawładnęła krajem i z poparciem większej części narodu grożąc zagładą całej ludzkości, to rodzi się pytanie o jakość owego drzewa i jego korzeni”.
Dziennikarz zarzuca Epsteinowi, że jego teza „Przeszłość nie jest nam dana raz na zawsze” grozi orwellowskim syndromem jej nieustannego zmieniania, na co pisarz replikuje, że każda epoka wnosi swoje nowe rozumienie klasyki, a przeszłość i teraźniejszość muszą wzajemnie na siebie oddziaływać w kulturze, gdyż inaczej stanie się ona martwa. Przytacza w tym kontekście dzieło Thomasa Manna „Doktor Faustus” na nowo interpretujące dawny niemiecki mit pod wpływem wydarzeń II wojny światowej – to nie jest pisanie na nowo historii, ale jej przemyślenie, gdyż współczesność rzuca światło – lub cień! - na przeszłość, w tym przypadku rosyjską:
„Jeśli ten sam naród, w imieniu którego tworzyli Puszkin i Tołstoj, popiera złodziejską szajką wiodącą go ku zgubie i grożącą zagładą całej ludzkości, to wartość tego narodu na szalach historii i moralności gwałtownie spada. Jego wkład w życie duchowe ludzkości zmienia się odpowiednio do tego, jak potomkowie posługują się dziedzictwem przodków. I oto okazuje się, że Rosja zamieszkiwana głównie przez <<raszystów>> i <<Z-edystów>> niezbyt zasługuje na szacunek świata. Tak, byli tu wielcy ludzie, ale teraz rozumiemy, że wcale nie mówili oni od narodu i nie zostawili mu żadnej mądrości, doświadczenia, substancji historycznej.
Potrzebna jest wewnętrzna duchowa lustracja, która może dotknąć wiele z tego, co kochamy, nawet u Puszkina, Gogola, Dostojewskiego, Błoka, Majakowskiego w ich <<scytyjskich>> buńczucznych i wojowniczych wierszach. Nie o to chodzi, by znieść rosyjską klasykę, a o to, by znieść swoje niewolnicze, służalcze podejście do niej i nie stawać na baczność przed marszałkiem Puszkinem czy generałem Dostojewskim!”.
W kontekście rozważań filozofa znającego od podszewki „ruską duszę” może bardziej zrozumiała stanie się dla nas zawziętość Ukraińców w obalaniu pomników nie tylko carskich żołdaków jak Suworow, ale i mnóstwa Puszkinów z woli Kremla zasiedlających ich ziemie. Ukraińcy zrozumieli lekcję, a my w sercu tylekroć przez Rosjan krwawo maltretowanej Warszawy nadal mamy pomnik rosyjskiego barbarzyństwa i buty, tzw. Pałac Kultury imienia Stalina. Widać za mało czytamy mądrych filozofów współczesności…
Dlatego tłumaczę dalej opus magnum Michaiła Epsteina.