W Triduum Paschalnym mało się obecnie mówi o tym, co się działo z Chrystusem po śmierci krzyżowej a przed Zmartwychwstaniem. Tymczasem spędził On ten czas nader pracowicie, zstępując do Piekieł, pokonując ponownie Szatana i wyzwalając z Otchłani nie tylko naszych cierpiących za grzech pierworodny Prarodziców, ale i np. pogańskich mędrców starożytnych.
Różne apokryficzne opisy pokonania Piekła przez Syna Bożego i samej Otchłani pochodzą nie z Pisma, ale z tradycji, a później sztuki chrześcijańskiej, jak słynna „Boska komedia” Dantego, z której mamy pojęcie „kręgów piekielnych”. Obrazy straszliwych mąk potępionych stanowią najbarwniejszą część przedstawień Sądu Ostatecznego zwłaszcza w malarstwie gotyckim, ale i w prawosławnych freskach umieszczanych na zachodniej ścianie cerkwi naprzeciw ołtarza. Niewiele się ich zachowało, bo temat cierpienia za popełnione przez siebie grzechy stawał się coraz mniej „modny”, a z poręki tzw. Renesansu zatriumfowała nowa dewiza – Errare humanum est. Owszem, błądzić jest rzeczą ludzką, ale twierdzenie, że człowiek za swe grzechy nie odpowiada, pochodzi z podszeptu diabelskiego.
Dziś mało kto deklaruje na poważnie wiarę w Piekło, więc również wygnany ze świadomości powszechnej przez oświeceniowych „filozofów” Diabeł śmieje się w kułak. Jak pisał w latach koszmarów II wojny światowej Denis de Rougemont („Udział Diabła”, 1943): „Ale kto dziś jeszcze na serio wierzy w Biblię w świecie, w którym wierzy się w to, co piszą gazety? To pewne: nowoczesny człowiek o wiele łatwiej wierzy codziennej porcji kłamstw, niż wiecznym prawdom, jakie przynoszą święte księgi”.
Są jednak tacy - i bynajmniej nie tylko gorliwi chrześcijanie, którzy w Piekło muszą wierzyć jako w konsekwencję konszachtów z Diabłem, gdyż sami go spotkali, a nawet coś tam na cyrografie naskrobali w prawym dolnym rogu. Z pewnością nie krzyżykiem, lecz imieniem i nazwiskiem, no, może służbowym kryptonimem typu „Bolek” czy „Oskar”, więc prędzej czy później autentyczność podpisu sprawdzą specjaliści-grafolodzy, w ostatniej instancji - ci rogaci.
No, redaktorze, powiecie, tu już pan przesadził – zazwyczaj pisujesz pan lepiej czy gorzej posługując się rozumem o geopolityce, czyli czymś realnym, mającym na nas istotny wpływ, a tu jakieś dyrdymały! Czegóż wszakże wymagać od faceta pisującego także do czasopisma o tak dziwacznym tytule jak „Teologia Polityczna”. Spróbuję się obronić argumentami autora „Udziału Diabła”:
„Ale powiecie, że to wszystko teologia. Mało znam zajęć, które byłyby w naszym stuleciu w tak wielkiej pogardzie, mało słów wzbudzających u naszych współczesnych tak nikły odzew... Spotykając wielkich uczonych, filozofów, moralistów, słynnych na cały świat pisarzy, możecie się przekonać, że w dziewięciu na dziesięć przypadków ci czołowi myśliciele współczesności, nieco zdziwieni pytaniem, przyznają bez cienia wstydu, że nigdy w życiu nie przeczytali choćby jednego traktatu teologicznego. Teologiczna naiwność naszego wieku jest jedną z głównych okoliczności sprzyjających powstawaniu nowego barbarzyństwa”.
Są jednak teolodzy, rzekłbym - z przymusu, wyznający poznaną nolens volens straszną prawdę, jak Dugin piszący wprost, że centrum Piekła znajduje się dziś w Rosji i wyrażający z tego powodu satysfakcję, czy Tusk oświadczający publicznie, że za swą działalność trafi do piekielnych otchłani, spodziewając się tam spotkać także innych liderów opozycji.
I nie ma powodu im nie wierzyć. To jest ta realna obecność teologii w geopolityce.