Ksiądz Jerzy Popiełuszko zwyciężył po śmierci. Jerzemu Urbanowi nie udało się zohydzić jego postaci i zaczernić pamięci o nim. Prawda się przebiła i dziś ksiądz Jerzy jest błogosławionym Kościoła katolickiego. Czasem jednak komunistom udawało się zabić niezłomnego kapłana i zniszczyć pamięć o nim na zawsze, obciążając ją esbeckimi prowokacjami. Taki los spotkał księdza Sylwestra Zycha, którego SB nigdy nie udało się złamać, jednak zamordowany został w sposób tak haniebny, że pamięć o nim trwa jedynie wśród tych, którzy jeszcze pamiętają, do czego w rzeczywistości zdolni byli komunistyczni siepacze, w urbanowsko-michnikowej propagandzie przedstawianych jako „ludzie honoru”, a potem nieszkodliwe już, miłe dziadziusie.
SB miało krew na rękach, podobnie jak miał ją także na swoim sumieniu niesławnej pamięci Jerzy Urban. Tego nigdy nie wolno zapomnieć. Wyjątkowo podły los przygotowała SB właśnie księdzu Sylwestrowi Zychowi. W jego przypadku udało się nie tylko zabić kapłana, lecz także doprowadzić do tego, że dziś młodzi ludzie wzruszają tylko ramionami na dźwięk jego nazwiska. Zabójcy pozostali bezkarni. Komunistyczni zdrajcy nienawidzili go szczerze, bo też od najwcześniejszych lat kapłaństwa Sylwester Zych był dla nich wyrzutem sumienia. Odważny kapłan głosił prawe kazania i... nie bał się, a tego komuna znieść już nie mogła. Szykowano więc przeciw niemu najgorsze prowokacje, rozpuszczano (podobnie jak wobec krakowskiego niezłomnego kapłana księdza Adolfa Chojnackiego) obrzydliwe plotki natury obyczajowej, aby wierni stracili do niego zaufanie. Był zastraszany i karany za poparcie dla przedsierpniowej opozycji i dla ruchu Solidarności. W niezwyczajnych okolicznościach znaleziono u niego broń, od której zginął sierżant milicji Karos. Tego już darować mu nie mogli – w pokazowym procesie został obciążony za śmierć milicjanta i skazany. W więzieniu znęcali się nad nim z wyjątkową perfidią, był upokarzany i torturowany. Zniósł to jednak i z godnością przetrwał okres uwięzienia. Kiedy wyszedł na wolność, był nieustannie inwigilowany i zastraszany, kilkakrotnie go pobito. Wreszcie 11 lipca 1989 roku esbeccy mordercy pobili go tak dotkliwie, że umarł. I wtedy do akcji wkroczył nigdy nieukarany przestępca – rzecznik junty Jaruzelskiego Jerzy Urban. Nakazał dziennikarzowi gdańskiego ośrodka TVP Witoldowi Gołębiowskiemu wykonać ostateczny wyrok na pamięci o księdzu Zychu – sprokurować esbecki materiał telewizyjny sugerujący, że ksiądz zapił się na śmierć. W materiale „dziennikarza esbeka” wystąpili nawet „świadkowie”, którzy widzieli, jak ksiądz Zych pił w barze i pijany z niego wyszedł (nikt inny oprócz „urbanowskich świadków” tego nie widział). W ten sposób usłużny pismak miał, na zlecenie Urbana, zabić ostatecznie pamięć o niepokornym i odważnym kapłanie.
Podobnie postępowano ze znanym mi księdzem Adolfem Chojnackim, który był liderem słynnej głodówki w kościele na krakowskim Bieżanowie, a o komunie nie mówił inaczej jak o „czerwonym smoku, który pożera dusze”.
Esbecy nie tylko nagrywali i analizowali każde jego kazanie, lecz także – za pomocą siatki swoich konfidentów – rozpuszczali w jego parafii plotki o rzekomych kochankach księdza Adolfa. Raz nawet w Bieżanowie pojawiła się funkcjonariuszka SB z wypchanym brzuchem, sugerująca, że jest w ciąży z księdzem Chojnackim. Jak każdy twardy i niezłomny człowiek, ksiądz Chojnacki nie zrobił w Republice Okrągłego Stołu zbyt wielkiej kariery. Konfidenci umieszczeni na prominentnych stołkach pilnowali, aby nie żyło mu się zbyt lekko. Kiedyś, wraz z Janem Olszewskim, odwiedziliśmy go w podhalańskim Juszczynie, gdzie samowolnie postawił pomnik Józefa Kurasia „Ognia”.
Potem krakowska kuria przeniosła go hen, gdzieś do rumuńskiej Bukowiny, gdzie także godnie i w zgodzie z prawdą pełnił swoją kapłańską posługę. Zmarł skromnie i dziś niewielu pamięta o tym, że był taki odważny i prawy kapłan.
Podobnie wiele mogę pisać o księdzu Tadeuszu Isakowiczu-Zaleskim, znamy się tyle lat, że mógłbym opisać wiele jego przygód. Dość jednak wspomnieć o tym, że w czasach komuny był torturowany przez bezpiekę i właściwie nikogo nie spotkała za to odpowiednia kara. Natomiast kiedy ksiądz Tadeusz zabrał się za opisywanie konfidentury SB w Kościele, ówczesny metropolita – ksiądz kardynał Stanisław Dziwisz – zamierzał nałożyć na niego karę kościelną. Tylko spontaniczna akcja byłych krakowskich opozycjonistów, którzy napisali w tej sprawie list protestacyjny do metropolity, sprawiła, że kardynał Dziwisz potraktował go łagodniej.
Księża o niezłomnej, antykomunistycznej postawie nigdy nie doczekali się od wolnej Polski wawrzynów. Jeśli udało im się przeżyć, to skromnie pełnili swoją posługę w mało efektownych miejscach. Do dziś nie ujawniono pełnej skali penetracji struktur Kościoła przez bezpieczniackie siatki. Ksiądz Zych został zamordowany i po śmierci skazany przez urbanowców i TVN na niesławę i zapomnienie. Dlatego napisałem dziś i o nim.