Komisja Europejska opracowała plan, dzięki któremu po 2035 r. dalej będzie można kupić na rynku europejskim samochody z silnikami benzynowymi i wysokoprężnymi (Diesla). Tak chciały Niemcy, które lobbowały za takim rozwiązaniem, m.in. z Czechami i z Polską, które mają także rozwinięty przemysł samochodowy u siebie. Okazuje się nagle, że silniki spalinowe wcale nie są takie złe i szkodliwe dla klimatu, jak wcześniej głoszono.
Sprawili to cudotwórcy z Berlina. Innymi słowy – wszystko, co chcą Niemcy, prędzej czy później zostanie uchwalone na poziomie europejskim. Naturalnie silniki spalinowe nowej generacji będą musiały być zasilane biopaliwami, korzystniejszymi dla klimatu. Pozwoli to na rozwój przemysłu w kilku kierunkach i zachowanie wielu biznesów oraz miejsc pracy. Jest to rozsądne rozwiązanie i pewna korekta samobójczej dla przemysłu polityki klimatycznej Unii. Pozostaje jednak pytanie o pozycję Niemiec w Europie. Fakt, że jeden kraj ma decydujące słowo we wszystkich kwestiach i w dowolny sposób może zmieniać uchwalane prawo pod siebie, jest jaskrawym zaprzeczeniem idei integracji europejskiej, w której wszystkie państwa powinny być traktowane w jednakowy sposób.