Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Oskrzydlić Ukrainę. Mołdawia znalazła się na celowniku Władimira Putina

Rosja nie ma dziś możliwości, by zaatakować Ukrainę z separatystycznego regionu Naddniestrza. Ale ma narzędzia, by dokonać przewrotu w samej Mołdawii i zastąpić prozachodnie władze sojusznikami Moskwy. Putin zyskałby sojusznika na zachód od Ukrainy, tak jak ma na północy, w Mińsku - pisze Antoni Rybczyński w tygodniku "Gazeta Polska".

U.S. Department of State from United States, [State Department photo by Ron Przysucha/ Public Domain], Public domain, via Wikimedia Commons

Modus operandi Rosji w przestrzeni posowieckiej jest znany od wielu lat. Hybrydowymi działaniami, wykorzystując agenturę, korumpując elity, stosując szantaż energetyczny, Moskwa dąży do osadzenia w sąsiednich krajach lojalnych wobec Kremla liderów. Jeśli się nie udaje, sięga po nagą siłę, jak wobec Gruzji w 2008 roku, a przede wszystkim wobec Ukrainy od 2014 roku, szczególnie przez ostatni rok. Doktryna ruskiego mira mówi: albo jesteś wasalem, albo jesteś wrogiem. Innej opcji nie ma.

Dziś Ukraina jest wrogiem, Białoruś wasalem, a Mołdawia… No właśnie. Niemal wrogiem, ale ostatnio Rosjanie podjęli starania, by zmienić go w wasala. To, co łączy bowiem Mołdawię z Białorusią, a zarazem różni od Ukrainy, to tradycyjnie silny obóz prorosyjski. I nie chodzi tylko o elity, ale też o nastawienie społeczeństwa.

Co łączy Mołdawię z Białorusią

Pierwszy dzień marca 2022 roku. Relacja z narady wojennej Alaksandra Łukaszenki z generałami białoruskiej armii. Mija tydzień od pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Łukaszenka ze wskazówką przy mapie Ukrainy. A na mapie kierunki uderzeń wojsk rosyjskich. Jest to z północy, ale jest też inne – które zresztą wywołało natychmiast falę komentarzy – znad Morza Czarnego w stronę Naddniestrza, separatystycznego regionu Mołdawii, w którym stacjonuje co najmniej 1500 rosyjskich sołdatów. W sumie żadne zaskoczenie. Już w 2014 roku brano pod uwagę próbą przebicia się Rosjan z zajętej (co nie udało się ani wtedy, ani teraz) Odessy nad Dniestr.

To by oznaczało powstanie kolejnego zachodniego frontu i niemalże kompletne okrążenie Ukrainy przez rosyjskie wojska i ich sojuszników – ile bowiem pozostałoby bezpiecznej granicy? Czternaście procent zaledwie. Z Polską, Słowacją, Węgrami i częściowo Rumunią.

Jeśli Białoruś Łukaszenki właściwie już kompletnie wpadła w łapy Rosjan, czego najlepszym dowodem jest wykorzystanie tego terytorium do prowadzenia wojny z Ukrainą (bezpośrednie zaangażowanie armii białoruskiej to wciąż kwestia otwarta), to Mołdawia jest niestety kandydatem na kolejną zdobycz rosyjską. Z Białorusią łączy ją silny polityczny obóz promoskiewski (do tego stopnia, że poprzedni prezydent Igor Dodon dosłownie siedział w kieszeni Putina), wysoki stopień sowietyzacji społeczeństwa (choć od upadku ZSRS minęły trzy dekady) oraz uzależnienie energetyczne – do niedawna Mołdawia w 100 proc. była uzależniona od surowca z Rosji, a koncern, który sprowadza ten gaz i dystrybuuje go po kraju, czyli Moldovagaz, jest w 2/3 własnością… Gazpromu. Jeśli do tego dodać kryzys gospodarczy w bardzo biednej i tak Mołdawii, czego elementem są wysokie ceny prądu i gazu, widać, że dla Kremla grzechem byłoby nie próbować skorzystać z okazji i wymienić prozachodnie władze na władze prorosyjskie. Tym bardziej że wspomniane problemy gospodarcze i rozczarowanie wolnym tempem reform obiecanych przez prezydent Maię Sandu i jej partię, która ma absolutną większość w parlamencie, sprawiły, że prozachodnia Partia Akcji i Solidarności (PAS) w sondażach przegrywa już wyraźnie z prorosyjskim blokiem socjalistów i komunistów. Na szczęście wybory dopiero w 2025 roku. Sęk w tym, że Kreml aż tak długo czekać nie będzie…

Kiszyniów porzuca neutralność

Mołdawia od początku inwazji Rosji na Ukrainę, choć pełnię władzy ma tam obóz prozachodni, starała się zachowywać neutralne stanowisko. Właśnie w obawie, że Rosja się zemści, wykorzystując potężne instrumenty: od separatystów z Naddniestrza, przez prorosyjską mniejszość Gagauzów, po socjalistów i komunistów oraz populistycznego wywrotowca Ilana Shora, którego partia od miesięcy organizuje burzliwe demonstracje – za udział w których zresztą płaci ten oligarcha. Shor zasłania się izraelskim paszportem i ukrywa się w Izraelu po tym, jak skazano go za udział w „przekręcie stulecia”, czyli wyprowadzeniu w 2014 roku z bankowego systemu mołdawskiego 750 mln dolarów (kwota gigantyczna jak na mołdawskie realia).

Gdy się okazało, że to nic nie da, nawet przeciwnie, Kreml uznał to za oznakę słabości Mołdawii, jej rząd zaczął zmieniać radykalnie politykę: zaczął mówić o NATO, Maia Sandu spotkała się z Joe Bidenem w Polsce, a rząd mołdawski coraz mocniej naciska na demilitaryzację Naddniestrza, czyli usunięcie stamtąd rosyjskich żołnierzy. Doniesienia o rosyjskich planach dokonania przewrotu w Kiszyniowie, nie pierwsze zresztą w ostatnich miesiącach, zbiegły się ze zmianą rządu. Co też jest oznaką wzmocnienia kursu przez obóz Sandu. Pozbyto się kilku twarzy najmocniej kojarzonych z kryzysem gospodarczym i wolnym tempem reform (z premier Natalią Gavrilitą na czele), a nowym premierem został znany z twardej ręki dotychczasowy szef MSW Dorin Recean. Wcześniej budżet sił zbrojnych na 2023 rok został zwiększony blisko dwukrotnie – wydatki na obronność będą więc odpowiadały 0,5 proc. mołdawskiego PKB.

To, co zwraca uwagę, to także zmiana postawy Kiszyniowa wobec Ukrainy. Mołdawskie władze potwierdziły autentyczność i wagę informacji z Kijowa na temat zagrożenia rosyjskiego. Połączono też systemy gazociągowe obu państw. Ukraina już zadeklarowała, że zawsze będzie gotowa pomóc Mołdawii w rozwiązaniu problemu z Naddniestrzem. W szczególności, jeśli Federacja Rosyjska wykorzysta to terytorium do otwarcia kolejnego frontu w wojnie z Ukrainą. A ostatnio pojawia się coraz więcej sygnałów wskazujących na wzrost ryzyka.

Prowokacje, desanty, gwarancje

Na początku lutego prezydent Ukrainy powiedział, że ukraiński wywiad przechwycił „rosyjski plan destabilizacji sytuacji politycznej w Mołdawii”. Kijów przekazał odpowiednie informacje władzom mołdawskim. 13 lutego prezydent Sandu poinformowała, że Rosja ma plany przewrotu w Mołdawii, które przewidują ataki dywersantów na budynki rządowe, w tym wzięcie zakładników, połączone z wykorzystaniem protestów opozycji. Wskazano nawet, skąd dywersanci w cywilnych przebraniach mogą przybyć: z Serbii, Czarnogóry i Białorusi. Wygląda jednak na to, że kluczowym celem miało być lotnisko w Kiszyniowie. Warto wspomnieć, że już rok temu władze Mołdawii planowały wysadzenie tam pasa startowego w celu uniemożliwienia ataku wojsk rosyjskich. „Rosjanie mogliby przetransportować tam żołnierzy i sprzęt, aby otworzyć nowy front na Ukrainie z Naddniestrza” – powiedział szef MSZ Mołdawii Nicu Popescu. Teraz znów się o tym mówi. Grupy dywersyjne, które by przeniknęły na teren Kiszyniowa jako cywile, mogłyby obsadzić i kontrolować lotnisko, by udaremnić łączność powietrzną Mołdawii z Zachodem. I dać czas siłom prorosyjskim na przejęcie rządów w Kiszyniowie.

Zagrożenie ze strony silnego obozu prorosyjskiego jest oczywiste. Ale też coś jest na rzeczy, jeśli mowa o zagrożeniu dla lotniska. Ze strony Kiszyniowa pojawiają się ostatnio postulaty wobec Zachodu, by pomógł Mołdawii wzmocnić obronę powietrzną. W domyśle, może chodzić o zablokowanie możliwości rosyjskiego desantu. Nie jest też przypadkiem, że ostatnio z ust amerykańskich urzędników padło tyle słów na temat rosyjskiego zagrożenia dla Mołdawii, ile chyba przez cały poprzedni rok. „Nie możemy potwierdzić, że Rosja ma plany obalenia władz w Mołdawii, lecz z pewnością nie byłoby to poza zasięgiem i gotowością Władimira Putina” – powiedział 13 lutego rzecznik amerykańskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego John Kirby.

W tym kontekście na szczególną uwagę zasługuje wizyta prezydent Mołdawii w Warszawie podczas pobytu Bidena. Słowa prezydenta USA o Mołdawii i jego spotkanie z Maią Sandu mogą sugerować jakieś gwarancje amerykańskie dla Kiszyniowa. Niewykluczone, że we współpracy z Ukrainą. Mołdawia ma słabą armię, nie poradzi sobie z separatystami z Naddniestrza. Ale gdyby oficjalnie zwróciła się do Kijowa? Wie to również Moskwa, stąd jej nerwowe reakcje. Wysyp komunikatów, jakoby Ukraina szykowała prowokację wobec Naddniestrza, by zaatakować stacjonujących tam Rosjan, może być przygotowaniem do prowokacji rosyjskiej, by zaatakować Kiszyniów. Ale może to tylko wyraz desperacji i strach przed utratą wpływów w Mołdawii?
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Antoni Rybczyński