29 września 1951 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie zmarł płk Aleksander Krzyżanowski (generał „Wilk”). Gehenna komendanta Okręgu Wileńskiego AK rozpoczęła się siedem lat wcześniej – 17 lipca 1944 r. – kiedy został zdradziecko aresztowany przez radzieckiego generała, dowódcę 3. Frontu Białoruskiego Iwana Czerniachowskiego. W wolnej Polsce ten kat Armii Krajowej i Polaków z Wileńszczyzny jest czczony przez „proeuropejski” SLD.
Iwan Daniłowicz Czerniachowski urodził się w 1906 r. na Ukrainie. Od 1924 r. służył w Armii Czerwonej. Na Wileńszczyźnie przeprowadził akcję likwidacji jednostek Armii Krajowej. Jest odpowiedzialny za zesłanie kilku tysięcy żołnierzy podziemia niepodległościowego w głąb ZSRS. Ich los podzieliła o wiele większa grupa polskiej ludności Kresów. Dla wielu z nich końcem tej drogi były przesłuchania, tortury,
w końcu śmierć w NKWD-owskich katowniach lub w czasie niewolniczej pracy.
Zmarnowanie całego dorobku
Ale po kolei. Zacytujmy depeszę, jaką Krzyżanowski wysłał 12 lipca 1944 r. do KG AK, zatytułowaną „Sowiety dążą do likwidacji Armii Krajowej”:
„Oceniam, że w ostatecznych zamiarach Rosji leży likwidacja naszych oddziałów. Moment przystąpienia do tego oddalają jedynie trudności armii rosyjskiej, związane z niezwykle szybkim marszem naprzód. Od delegowanego do mnie oficera sztabu frontu gen. Czerni[ac]howskiego zażądałem ciężkiej broni, amunicji i zadań bojowych w walce z Niemcami. Pozostawiono oddziały AK, nie dopuszczając do wkroczenia do Wilna [blokada miasta przez Sowietów spowodowała, że walczyły tam tylko miejscowe oddziały AK]. O
biecano odpowiedź nazajutrz – mija 3 dni, jak jej oczekuję”.
Wspomniany oficer sztabu 3. Frontu Białoruskiego (przedstawił się jako ppłk Nikołajew) przybył do kwatery „Wilka”, razem z innym oficerem w randze majora, 9 lipca. Towarzyszyli dowództwu okręgu aż do 17 lipca. Jak się później okazało,
ich celem nie była współpraca, ale rozpracowanie oddziałów AK. „Wilk” zarządził koncentrację swoich wojsk – ok. 15 tys. żołnierzy, nie licząc niezmobilizowanych rezerw – w Puszczy Rudnickiej. W kolejnej depeszy tak to tłumaczył
: „Chcę wywalczyć [poprzez zademonstrowanie liczebności i zwartości oddziałów]
uznanie nas przez Sowiety jako AK. [...] Za wszelką cenę nie dam się rozbroić lub rozbić; w wypadku dążenia Sowietów do wyniszczenia elementu polskiego, stanę w jego obronie”. 12 lipca „Wilk” otrzymał zaproszenie do sztabu gen. Czerniachowskiego stacjonującego w miasteczku Smorgonie. Roman Korab-Żebryk (w książce „Operacja wileńska AK”) pisze:
„Krzyżanowski zgłosił gotowość natychmiastowej dalszej współpracy taktycznej wszystkimi siłami pozostającymi w jego dyspozycji, podkreślając, że w oddziałach AK panuje powszechna chęć walki z Niemcami. Położył nacisk na to, że podlega Komendzie Głównej AK w Warszawie i rządowi na emigracji w Londynie”. W odpowiedzi sowiecki generał wspomniał tylko o możliwości doraźnego wykorzystania jakichś drobnych oddziałów AK w charakterze zwiadowców. Oznajmił też, że planowany jest pobór mieszkańców Wileńszczyzny do Armii Czerwonej. „Wilk” warunków nie przyjął, oświadczając, że oddziały AK mogą współpracować z Sowietami tylko jako samodzielna, wielka jednostka. Piotr Niwiński („Okręg Wileński AK w latach 1944–1948”) pisze jednak, że
„spotkanie to, przyjazne w tonie, przełamało pierwszą falę nieufności u »Wilka«”.
Przedsionek Polski
14 lipca, na kolejnym spotkaniu (też bez gen. Czerniachowskiego), już po zdobyciu Wilna przez Sowietów, ich stanowisko uległo niespodziewanej zmianie. Korab-Żebryk pisał:
„Generałowie radzieccy wyrażali uznanie dla działań Armii Krajowej zarówno w okresie partyzanckim, jak i walk przy boku Armii Czerwonej. [...] po zakończeniu oficjalnej części odbyła się wystawna kolacja z wyszukanymi potrawami i trunkami, podczas której wznoszono niekończące się toasty za braterstwo broni i jedność słowiańską; przyjęcie to przeciągnęło się do białego rana”.
Oddziały AK pod względem operacyjnym miały wejść w skład 3. Frontu Białoruskiego, ale pozostać pod własnym i dotychczasowym dowództwem – politycznie niezależne od władz londyńskich (ustępstwo „Wilka”) i od Berlinga (ustępstwo Sowietów).
Płk Krzyżanowski chciał iść ze swoimi żołnierzami na Warszawę, „aż do Berlina”.
Na spotkanie z wileńskimi politykami Polski podziemnej „Wilk” przyjechał samochodem z biało-czerwonym proporczykiem na masce w mundurze generała brygady i w asyście adiutanta. Stwierdził, że jeśli umowa z gen. Czerniachowskim zostanie zatwierdzona,
„rozpoczniemy nową erę stosunków polsko-sowieckich. To, czego nie potrafili osiągnąć dyplomaci za stołem, przy zielonym suknie, osiągniemy my, żołnierze na zielonej murawie”. „Wilk” nie tracił nadziei, nie podejrzewał podstępu,
miał jednak wątpliwości. Podczas inspekcji 3. Brygady „Szczerbca” mówił:
„Jesteśmy przedsionkiem Polski. Tak, jak zachowa się względem nas Armia Czerwona, zachowa się też względem reszty kraju”.
Wilno, ul. Kościuszki 14
Zaufawszy Sowietom, „Wilk” przygotowywał się do reorganizacji swoich oddziałów. 17 lipca rano w jego kwaterze w Wołkorabiszkach zjawił się sowiecki oficer łącznikowy, który w imieniu gen. Czerniachowskiego zaprosił go do sztabu w Wilnie w celu podpisania ostatecznego porozumienia. Krzysztof Tarka (w książce „Jeden z wyklętych. Generał Aleksander Krzyżanowski »Wilk«”) tak o tym pisze
: „Krzyżanowski zamierzał jechać w obstawie szwadronu kawalerii. Oficer łącznikowy nalegał na pośpiech. Tłumaczył, że asysta kawalerii tylko opóźni wizytę, a generał Czerniachowski ma bardzo ograniczony czas. Dodał, że wizyta w dowództwie frontu w otoczeniu uzbrojonego oddziału mogłaby zostać źle zrozumiana. »Wilk« uległ namowom”. Wątpliwości go jednak nie opuściły. Jadąc na spotkanie do Wilna, spytał swojego szefa sztabu, majora Cetysa ps. Sław:
„Panie »Sławie«, czy gra jest fair?”. „Sław” odpowiedział:
„Panie komendancie, nie wiem”.
Kiedy w siedzibie sztabu 3. Frontu Białoruskiego – willi przy ul. Kościuszki 14 - Krzyżanowski przedstawiał plan organizacji polskiego korpusu, gen. Czerniachowski nagle wstał i powiedział:
„Żadnego porozumienia nie będzie. Z polecenia rządu ZSRS mam was rozbroić”. „Wilk” zerwał się z krzesła ze słowami:
„W imieniu Rzeczypospolitej – protestuję”.
Decyzja o rozbrojeniu Wileńsko-Nowogródzkiego Okręgu AK zapadła wcześniej – na naradzie dowództwa sowieckiego 14 lipca. Po aresztowaniu Aleksandra Krzyżanowskiego i przewiezieniu go do więzienia w Wilnie Sowieci internowali również jego oficerów zebranych na odprawie w Boguszach (gen. Czerniachowski chciał osobiście zapoznać się z kadrą oficerską „Wilka”). Oddziały AK zgromadzone na koncentracji w Puszczy Rudnickiej w celu utworzenia polskiego korpusu, zostały okrążone przez formacje NKWD (12 tys. żołnierzy; wcześniej Krzyżanowski ujawnił dyslokację swoich wojsk).
Kult mordercy
18 sierpnia 1944 r. ambasador Edward Raczyński w imieniu rządu polskiego w Londynie prosił władze brytyjskie o interwencję w sprawie podstępnego aresztowania sztabu Okręgu Wilno i Nowogródek
. Churchill nie chciał psuć sobie jednak dobrych stosunków ze Stalinem.
Kolejne Komendy Okręgu Wileńskiego AK też zostały rozbite. Z nowym okupantem walczyli nadal tylko nieliczni, m.in. mjr „Łupaszka”. Aleksander Krzyżanowski został przewieziony do moskiewskiego więzienia na Butyrkach, a następnie do obozów w Diagilewie i Griazowcu. W sierpniu 1947 r. uciekł z obozu i dotarł do Wilna. Tu, wkrótce po ujawnieniu się, został ponownie aresztowany przez NKWD i odesłany do Moskwy. Do Polski wrócił w listopadzie 1947 r. W lipcu 1948 r. osadzony w więzieniu mokotowskim, wskutek tortur i ciężkiej choroby zmarł 29 września 1951 r.
Iwan Czerniachowski zginął 18 lutego 1945 r. pod miejscowością Wystruć (Insterburg, później Czerniachowsk) na wschód od Królewca. Jego pomnik stanął też w Pieniężnie na Warmii. Dlaczego akurat tam? Chyba po to, aby działacze PZPR, a potem SLD, mogli kultywować pamięć o swoim bohaterze – mordercy Armii Krajowej.
Tak było np. w 1999 r., kiedy na 1 maja, „w czynie społecznym”, odremontowali pomnik idola.
Autor jest publicystą, szefem działu Opinie „Super Expressu”, autorem książek o nierozliczonych zbrodniach komunistycznych: „Bestie”, „Bestie 2” i „Oprawcy. Zbrodnie bez kary”
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Tadeusz Płużański