GaPol: TRUMP wypowiada wojnę cenzurze » CZYTAJ TERAZ »

Rosyjskie bombardowania pozbawiają Ukraińców prądu. Ukraiński dziennikarz: „Kreml liczy na dwa skutki”

„Kreml ma nadzieję, że poważne uszkodzenia sieci elektroenergetycznej będą miały dwa skutki. Po pierwsze - uczynią życie na Ukrainie nie do zniesienia i zmuszą większą liczbę ludzi do wyjazdu do państw Unii Europejskiej, oraz po drugie - zmuszą Ukrainę do wezwania sojuszników do zwiększenia pomocy finansowej. Zarówno pierwszy, jak i drugi skutek zostaną następnie wykorzystane przez skrajnie prawicowych i skrajnie lewicowych apologetów Kremla w Europie do wycofania poparcia dla Ukrainy” – pisze w swojej analizie dla portalu Niezalezna.pl młody ukraiński dziennikarz Oleksandr Ihnatenko.

www.facebook.com/MinistryofDefence.UA

Wraz z nadejściem jesieni i zahamowaniem rosyjskich postępów na polu bitwy w Ukrainie widoczne stały się zmiany w strategii Kremla. Na początku października br. dowództwo objął kolejny rosyjski generał – Siergiej Surowikin, specjalizujący się w działaniach z powietrza [m.in. z bombardowania w Syrii - przyp.red.]. Szybko zorganizował i 10 października przeprowadził atak powietrzny na Ukrainę. Wielu obserwatorów wówczas określiło ten atak jako odwet za eksplozję na Moście Krymskim.

Jednak wkrótce stało się oczywiste, jak bardzo się mylili. Albowiem ten październikowy atak stał się tylko pierwszym z serii. 15 listopada siły rosyjskie rozpoczęły największy atak powietrzny od czasu rozpoczęcia inwazji na pełną skalę i wystrzeliły w Ukrainę 96 pocisków manewrujących i tuzin bezzałogowców „samobójców”. Podobnie wyglądał atak z 23 listopada, kiedy wystrzelono około 70 pocisków. Istnieją co najmniej trzy główne przyczyny, dla których Kreml kontynuuje te uporczywe próby zbombardowania Ukraińców.

Obalić demokratyczne rządy

Kreml jest głęboko przekonany, że demokracje są z natury słabe i zadając ból ukraińskiej ludności cywilnej, bombardując z powietrza cywilną infrastrukturę, będzie w stanie osiągnąć swoje cele. Rosja, podobnie jak inne państwa autorytarne, uważa, że ludzie z radością pójdą szturmować siedzibę władz w swoim państwie, jeśli zostaną poprowadzeni w odpowiednim kierunku.

Początkowo Rosjanie nie wierzyli jednak, że Ukraina jest demokracją. Próbowali znaleźć słabe miejsce w ukraińskich elitach i je wykorzystać. Pod koniec listopada 2021 r. prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski oświadczył, że do najbogatszego Ukraińca Rinata Achmetowa zwrócili się powiernicy Kremla z planem przeprowadzenia w Ukrainie zamachu stanu. Ten pomysł nie wypalił, więc Rosjanie go porzucili i przystąpili do inwazji.

Wtedy na Kremlu wierzyli, że usunięcie Zełenskiego doprowadzi do rozbicia struktur dowodzenia i kontroli, pozostawiając armię w rozsypce. W pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji na pełną skalę podjęto więc kilka prób zamachu na ukraińskiego prezydenta. Ale Ukraina dla Ukraińców to więcej niż tylko państwo na mapie. Rosja nadal teoretycznie może próbować zaatakować Zełenskiego z powietrza, ale na razie porzuciła te pomysły.

Kreml z bólem przekonał się, że rzeczywiście Ukraina jest inna – że jest demokratyczna. Dlatego ma kilka współpracujących ze sobą „centrów dowodzenia”. Więc obecnie Rosja uważa, że aby rozbić tę strukturę, musi zadać ból cywilom.

Można by się sprzeczać i zauważyć, że celem Rosjan jest przede wszystkim infrastruktura energetyczna, a nie bloki mieszkalne. Ale podstacje elektryczne nie działają w próżni. Bezpośrednio lub pośrednio w wyniku zniszczenia takich obiektów cierpią cywile.

Kreml ma nadzieję, że poważne uszkodzenia sieci elektroenergetycznej będą miały dwa skutki. Po pierwsze - uczynią życie na Ukrainie nie do zniesienia i zmuszą większą liczbę ludzi do wyjazdu do państw Unii Europejskiej, oraz po drugie - zmuszą Ukrainę do wezwania sojuszników do zwiększenia pomocy finansowej. Zarówno pierwszy, jak i drugi skutek zostaną następnie wykorzystane przez skrajnie prawicowych i skrajnie lewicowych apologetów Kremla w Europie do wycofania poparcia dla Ukrainy.

Wydaje się, że pierwszego z zakładanych skutków nie udaje się osiągnąć – Frontex [Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej – przyp.red.] poinformował, że w drugim i trzecim tygodniu listopada mniej więcej tyle samo osób opuściło Ukrainę, ile przybyło do Ukrainy. Dane te jednak pochodzą z okresu przed atakiem z 23 listopada, który spowodował niemal całkowite wstrzymanie dostaw prądu w Ukrainie. Z drugiej strony polska Straż Graniczna poinformowała, że 23 i 24 listopada nie odnotowano wzmożenia ruchu granicznego. Warto porównać czwartek 24 listopada z poprzednimi czwartkami. 24 listopada 22 tys. osób wjechało z Ukrainy do Polski. Tyle samo - 22 tys. osób - przybyło do Polski 17 listopada. Z kolei 10 listopada odnotowano 23 tys. przekroczeń ukraińsko-polskiej granicy.

Łatwo jest wytłumaczyć ten brak gwałtownych zmian na granicy. Przez ostatnie 20 lat UE prowadziła dość liberalną politykę wizową wobec Ukrainy. W 2017 r. uzupełniono ją o 90-dniowy pobyt bezwizowy. Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na pełną skalę UE powołała się na bezprecedensową klauzulę tymczasowej ochrony, pozwalającą na masową migrację. Większość obywateli Ukrainy, którzy nie czuli szczególnego związku z Ukrainą lub uważali emigrację za optymalne dla siebie rozwiązanie, już wyjechała. Ci, którzy pozostali, przed wojną również wiązali swoją przyszłość z Ukrainą w następstwie silnych związków z ojczyzną.

Drugi ze skutków, który chciałaby osiągnąć Rosja, jest raczej obliczony na dłuższy okres. 

9 listopada Komisja Europejska zaproponowała trzy ustawy, które umożliwią uruchomienie pakietu pomocy makrofinansowej dla Ukrainy w wysokości 18 miliardów euro.

Pracuję w ukraińskim medium internetowym „Svidomi” i mamy konto na Telegramie [darmowy komunikator internetowy – przyp.red.]. Jest ono nie tylko źródłem informacji, ale także polem walki informacyjnej. Za każdym razem, gdy publikowaliśmy „błyskawiczną wiadomość” [która wyświetla się natychmiast u osób, obserwujących konto na Telegramie – przyp.red.] dotyczącą przerwy w dostawie prądu w Ukrainie, trolle natychmiast przypuszczały atak w komentarzach. Zadanie, które otrzymali od przełożonych, było prymitywne: po pierwsze – narzekać na brak prądu w języku rosyjskim; po drugie – agresywnie odpowiadać użytkownikom, którzy zarzucają im, że są rosyjskimi trollami, wmawiać innym, że jest się rzekomą samotną matką, która nie może nakarmić swojego dziecka bez prądu; po trzecie – wspierać w komentarzach ewentualne porozumienie z Rosjanami.

Oznacza to, że rosyjskie centra walki informacyjnej rozumieją, że ostrzały rakietowe nie powodują tak bardzo potrzebnego zmęczenia wojną wśród ludności cywilnej. Dlatego Rosjanie muszą sami generować dyskusje, proponując „rozwiązanie”. Wątpię, aby ta taktyka przyniosła skutek.

Dwa cele za jednym zamachem

Plan obalenia demokratycznego porządku na Ukrainie nie jest jedyną przyczyną rosyjskich bombardowań terrorystycznych. Kreml koncentruje się również na Mołdawii. Od października 2021 r. Moskwa próbuje powstrzymać mołdawskie inspiracje europejskie, stosując szantaż energetyczny. Z kolei od sierpnia 2022 r. prorosyjska opozycja próbuje wywołać protesty uliczne przeciwko prezydent kraju Mai Sandu. W październiku 2022 r. Rosja ograniczyła eksport gazu do elektrociepłowni „Cuciurgan”, która znajduje się w separatystycznym mołdawskim regionie - Naddniestrzu, ale zaopatruje w energię całą Mołdawię. Jednocześnie Rosja zaczęła uderzać w ukraińską sieć energetyczną, co zmusiło Ukrainę do wstrzymania eksportu energii do Mołdawii, pozostawiając to państwo zależnym od rumuńskiej elektryczności.

Co gorsza, rosyjskie ataki na ukraińskie obiekty energetyczne niszczą również mołdawski system energetyczny. Jest to problem czysto techniczny, spowodowany wzajemnym powiązaniem dwóch systemów. Takie awarie można stosunkowo szybko naprawić, ale i tak Mołdawianie spędzili 23 listopada większą część dnia w ciemnościach.

Rosja od lutego br. była tak skupiona na Ukrainie, że nie była w stanie zrobić niczego innego na świecie – oprócz walki z Ukraińcami. Kreml po prostu „miał szczęście”, że Mołdawia jest tak uzależniona od rosyjskiego gazu i ukraińskiej elektryczności z powodu sowieckiej przeszłości.

Czy rosyjska strategia zadziała w Mołdawii? To się okaże. Październikowy sondaż wykazał, że poparcie dla partii Akcji i Solidarności Sandu spadło o połowę w porównaniu z wynikami wyborów w 2021 r. Teraz zrównała się w sondażach z prorosyjskimi socjalistami. Jednak to nie przeszkadza pojawieniu się antyrosyjskich nastrojów. 23 listopada niektórzy Mołdawianie przejęli od Ukraińców w mediach społecznościowych hashtag #bezwas. Pierwotnie używano go na Ukrainie jako chęć pokazania Kremlowi, że lepiej żyć bez prądu i bez Rosjan niż z prądem i z Rosjanami. Taką opinię wyrażają również niektórzy Mołdawianie.

Terror oparty na historii

Trzecią przyczyną zamachów terrorystycznych jest obsesja Putina na punkcie przeszłości. W przemówieniu z 21 lutego br. zapowiedział, że Rosja „pokaże Ukrainie, czym jest dekomunizacja”. Frustracja stojąca za tymi słowami jest spowodowana względnie udaną kampanią dekomunizacyjną Ukrainy. Od 2016 r. pozwoliło to na nadrobienie zaległości, które Polska i kraje bałtyckie mają za sobą od lat 90.

Putin uważa, że Ukrainę stworzył Włodzimierz Lenin. Myśli, że to bolszewicy mieli obsesję na punkcie Ukrainy. Tak więc jeśli Ukraina zrywa z mitologią Związku Sowieckiego, musi porzucić również dziedzictwo materialne tamtej epoki: przemysł, sieć elektroenergetyczną i miejsca wydobycia gazu. Wydaje się więc, że rosyjski dyktator jest zachwycony każdą wiadomością o zniszczonej infrastrukturze. Surowikin z powodzeniem wciska mu bombardowania terrorystyczne zamiast jakichkolwiek ważnych posunięć na polu walki.

Atak z 23 listopada spowodował awarię na skalę, którą można było zobaczyć z kosmosu. Porównanie zdjęć satelitarnych z 6 lutego i 23 listopada pokazuje, jak mało światła było tej nocy na Ukrainie. Putin musiał być zachwycony, widząc obrazy w raportach z tego dnia. Wyobraźcie sobie, że macie moc dokonania zmian, których efekt widać z kosmosu. To marzenie każdego rewizjonistycznego dyktatora.

Taka postać rzeczy będzie popychała Rosjan do kontynuowania bombardowań terrorystycznych, nawet jeśli nie przyniesie to znaczących rezultatów politycznych ani w Ukrainie, ani w Mołdawii. Ograniczać je będą jedynie zdolności produkcyjne i rezerwy Rosjan.

Niełatwo jest żyć przez wiele dni bez elektryczności, bieżącej wody i ciepła. Mimo to Ukraińcy dostosowują się, kupując autonomiczne generatory prądu i systemy energii słonecznej. Ceny tych produktów poszybowały w górę, przez co wielu ukraińskich cywilów nie jest w stanie ich nabyć. Osoby o niższych dochodach potrzebują pomocy bardziej niż wcześniej. Ukraińscy sojusznicy mogą pomóc, zapewniając środki finansowe i materiały budowlane dla naprawy ukraińskiej infrastruktury energetycznej.

Jednocześnie taka pomoc ma sens tylko wtedy, gdy wzmocnione zostaną również zdolności obrony powietrznej. W przeciwnym razie rosyjskie rakiety będą nadal trafiać w nowe lub naprawiane cele.

Ołeksandr Ihnatenko jest młodym ukraińskim dziennikarzem z Klubu Stosunków Międzynarodowych Narodowego Uniwersytetu „Akademii Kijowsko-Mohylańskiej”, najstarszej uczelni na terenie współczesnej Ukrainy. Obecnie jest także dziennikarzem ukraińskiego portalu svidomi.in.ua.

Tłumaczenie i redakcja - Olga Alehno
 

 



Źródło: niezalezna.pl

Oleksandr Ihnatenko