Do okupacji sowieckiej w Polsce podszedł bez filozoficznego spokoju, choć z wykształcenia był filozofem. Zrezygnował z pracy nauczyciela historii, by nie musieć uczestniczyć w spirali komunistycznego zakłamania i bełtaniu uczniom w głowach. Po haniebnym najeździe na Czechosłowację z udziałem LWP (ministrem obrony narodowej był wówczas Jaruzelski – znają Państwo tego chorowitego staruszka, nieprawdaż?) – nie wytrzymał.
Postanowił zaprotestować tak, by świat usłyszał jego krzyk. W dniu ogólnopolskich dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie – jednej z propagandowych imprez władzy ludowej –
dokonał samospalenia. Był 8 września 1968 r. O tym patriocie, z którego komuniści usiłowali zrobić szaleńca, nie zobaczymy żadnego serialu ani filmu fabularnego. Bo kto miałby go zrealizować? Telewizja biesiadna, w jaką przeistoczyła się TVP? Wajda też nie stworzy dzieła, bo w odróżnieniu od Wałęsy życie tego bohatera nie byłoby oklaskiwane przez „międzynarodową społeczność” (jakież to urocze określenie lewactwa) oraz „Moskiewskiego Komsomolca”.
A jednak Ryszard Siwiec pozostaje w naszej pamięci. Rocznica tego desperackiego aktu przypada akurat na niedzielę wyborczą na Podkarpaciu, skąd pochodził. Co za znak.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Anita Gargas