Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Dwóch sybarytów na pluszowym ringu

Kilka lat temu bywało, że prowadziłem poranki w Radiu Wnet. Zdarzyło mi się wtedy zaprosić do rozmowy na żywo pana Michała Dziębę, byłego biznesowego pieszczoszka Platformy Obywatelskiej, który postanowił ujawnić mechanizmy platformianej władzy i jej machinacji w biznesie. Pośród wielu ciekawych wątków pan Dzięba opowiedział także o szokujących szczegółach swojej bliskiej znajomości z Rafałem Trzaskowskim.

Podczas tej rozmowy padły konkretne opisy wspólnego próbowania działania pewnej substancji w nosku oraz pikantne opisy wypraw do paryskich nocnych przybytków.

Rozmowa – przyznaję – była szokująca, jednak apetytu nabrałem na jej drugą część, którą Dzięba zapowiedział, mówiąc, że ma do ujawnienia jeszcze bardziej ostre szczegóły.

Druga część rozmowy już się nie odbyła – po raz pierwszy w mojej dziennikarskiej działalności spotkała mnie bowiem cenzura ze strony szefa Radia Wnet, który zabronił mi zapraszać na kolejne rozmowy pana Dziębę. Nawiasem mówiąc, stało się to przyczyną mojego trwałego rozbratu z tym środowiskiem.

Dlaczego o tym tak szeroko piszę? Sytuacja ta pokazuje nie tylko hipokryzję pewnych mediów, lecz także ciekawy ślad do opisu sylwetki Rafała Trzaskowskiego i jego środowiska. Znam również ludzi z otoczenia Donalda Tuska, z niektórymi działałem jeszcze na studiach. Oba te środowiska obyczajowo być może do siebie przylegają, jednak bawią się w zupełnie inny sposób. Środowisko Donalda oprócz grania w piłkę nożną raczej gustuje w winach i nie ukrasza swoich spotkań śnieżeniem nosów. Donald Tusk – dzięki niemieckim drożdżom – został uznany, przez środowisko pogrobowców po PRL oraz część kolaborującej z Kiszczakiem opozycji, za lidera i brutalnie wykosił wszystkich konkurentów, utwierdził swoją pozycję całą gamą zafundowanych mu przez Angelę Merkel stanowisk i wyróżnień. Ma jednak dominującą cechę – jest zręczny i sprytnie eliminuje konkurentów, ale… nie przepracowuje się.

Rafał Trzaskowski to inne pokolenie, wyrastał już w cieniu Tuska i wiele manier jego środowiska kształtowało także jego publiczną sylwetkę. Na pierwszy plan wyrwał się przypadkiem: w pewnym momencie blamaż otaczający wysuniętą przez PO Małgorzatę Kidawę-Błońską, było nie było kandydatkę na urząd prezydenta RP, przekroczył masę krytyczną i liderzy tego środowiska zdali sobie sprawę, że kontynuowanie tej komedii może doprowadzić do upadku. Wtedy oczy liderów zwróciły się na prezydenta Warszawy, który wdrapał się na ten stołek po Hannie Gronkiewicz-Waltz. Rafał Trzaskowski osiągnął w wyborach przyzwoity wynik i niewielką różnicą głosów przegrał z Andrzejem Dudą.

Stało się jasne, że kapitał z tych wyborów będzie procentował i Trzaskowski może stać się poważnym konkurentem dla Tuska, który wówczas nie palił się jeszcze do powrotu na fotel lidera PO. Trzaskowski, niejako wbrew swoim deklaracjom i realnym osiągnięciom, zaczął wyrastać. W pewnym momencie chyba poczuł, że może zmierzyć się z powracającym Donaldem. Tusk, co prawda, wyleczył się już chyba z ambicji prezydenckich i możliwość wygrania tych wyborów kiedyś przez Trzaskowskiego zbytnio go nie uwiera, jednak realna władza skupiona w dłoniach premiera – w mniemaniu Tuska – należy się wyłącznie jemu. Co prawda uciekł z tego stanowiska dla europejskich wawrzynów, jednak teraz – gdy Merkel odeszła, a Scholz wyraźnie go lekceważy – powrót na szczyt władzy w Polsce zapewne jest planem tego niezbyt jeszcze starego przecież polityka.

Trzaskowski jednak także nabrał apetytu na prawdziwą władzę i tu wyraźnie wszedł w drogę Tuskowi. Zaczęło się od rywalizacji o pozyskanie młodzieży. Trzaskowski w sierpniu organizuje „Campus Polska Przyszłości”, który dotychczas był jednym pomysłem jego środowiska na zakładanie pewnego snobizmu, który ma przyciągnąć do PO młodych ludzi.

Tymczasem Radosław Sikorski i Tusk właśnie przystąpili do organizowania konkurencyjnej inicjatywy. I tak od czerwca tego roku mają się zacząć „Spotkania młodzieży”, którym właśnie patronują ci dwaj niemłodzi już panowie. Konflikt pomiędzy Tuskiem i Trzaskowskim jest chyba nieunikniony. Trzaskowski nie chce już pozostawać uczniem i maskotką Tuska, zdaje sobie sprawę z siły oddziaływania prezydentury Warszawy i z faktu, że zagraniczne poparcie Tuska właściwie niknie z każdym miesiącem. Tusk jest przebiegłym graczem, ale dotychczas wygrywał głównie dzięki niemieckiemu wsparciu. Teraz ta – pchająca go w plecy – siła osłabła, a on sam nie jest twardym wojownikiem, który przystępuje do walki bez gwarancji zwycięstwa. Rzecz jednak w tym, że i Trzaskowski nie ma w sobie nic z twardości i brutalności naturalnych liderów, jest chłopcem wychowanym w luksusach, któremu dotychczas wszystko łatwo przychodziło. Konflikt o władzę w PO, a więc i o perspektywę przewodzenia całej opozycji, będzie więc starciem dwóch salonowych celebrytów. Nie przyniesie opozycyjnemu środowisku nowej energii i wizji. To będzie po prostu starcie dwóch salonowych snobizmów i gładkich opowieści o nieistniejącym świecie, w którym obaj przebywają.

PiS miałby problem, gdyby z tego starcia wyrósł ktoś trzeci – samodzielny i twardy. Ale na razie nic tego nie zapowiada.

 



Źródło: Gazeta Polska

Witold Gadowski