Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Putin i francuskie wybory

Gdyby ktoś chciał pojąć, dlaczego francuskim politykom tak bardzo miękną nogi na widok Władimira Putina, powinien cofnąć się nieco w przeszłość.

Oto po rewolucji bolszewickiej to właśnie do Francji wyemigrowała spora grupa prominentnych Rosjan. Stworzyli bardzo mocne i wpływowe środowisko (z takiego środowiska pochodził choćby słynny antykomunistyczny pisarz Wladimir Volkoff), nawiązali kontakty z francuskimi elitami. Potomkowie białogwardyjskich emigrantów stali się wpływowymi ludźmi. I tu zaczyna się historia, która wiedzie nas do wyjaśnienia francuskich karesów wobec Kremla.

Wejście Władimira Putina na ścieżkę tworzenia nowej wersji wielkoruskiego, imperialnego myślenia spowodowało, że bardzo zbliżył się do dawnych białogwardyjskich kręgów, gdzie wciąż żywe były idee Wielkiej Rosji i „Ruskiego Mira”, znacząco odseparowanego od postępującej „zgnilizny” Zachodu. Putinizm (zdaniem pisarza Władisława Surkowa ta ideologia przeżyje jego twórcę) stał się właśnie emanacją idei restytucji rosyjskiego imperium podlanej sosem pochodzących jeszcze z epoki KGB sowieckich sentymentów. Kagiebowska idea „Ruskiego Mira” spotkała się z marzeniami potomków białogwardzistów, z których wielu prominentnych – właśnie z powodów ideowych – współpracowało z rosyjskimi służbami specjalnymi. Tak doszło do spotkania Putina z ludźmi takimi jak wpływowy na Zachodzie bankier i arystokrata (długoletni agent KGB i SWR) Serge de Pahlen, mąż córki Giovanniego Angellego z Fiata. Takich jak Pahlen „arystokratów” jest bardzo wielu we Francji i właśnie ich wpływy sprawiają, że Putin i dzisiejsza Rosja mają nad Sekwaną zadziwiająco wielu orędowników.

Druga tura francuskich wyborów rozegrała się pomiędzy Marine le Pen – otwarcie miłośniczką Putina (wiele źródeł mówi wprost o uzależnieniu Frontu Narodowego od rosyjskich pieniędzy płynących z „czarnej kasy” Kremla) a Emmanuelem Macronem, usiłującym stroić się w piórka oburzenia na rosyjska agresję, uczestnikiem wielogodzinnych rozmów z Putinem. Macron jest właściwie odpowiedzialny za wieloletnie dozbrajanie Rosjan we francuski sprzęt militarny, wyraźnie także ociąga się z wydobyciem z siebie bardziej radykalnego potępienia rosyjskich bestialstw na Ukrainie. Jeżeli dodamy do tego fakt, że trzeci wynik wyborczy osiągnął Jean Luc Melanchon – wywodzący się ze środowisk komunistycznych polityk, który w ogóle nie wydobył z siebie krytyki Rosji Putina i znany jest z sentymentów (li tylko?) wobec Związku Sowieckiego, łacnie zauważymy, że we francuskiej polityce właściwie nie ma miejsca na krytykę Putina i jego nowej ideologii. Zwycięstwo Macrona stanowi przynajmniej gwarancję tego, że w najbliższych czterech latach Francja raczej nie opuści Sojuszu Północnoatlantyckiego, jak otwarcie to postulowała jego konkurentka. Francuska scena polityczna nie byłaby kompletna, gdyby nie wspomnieć Erica Zemmoura, prawicowego publicysty, który co prawda zdobył jedynie 7 procent głosów, ale był reprezentantem najbardziej konserwatywnej grupy francuskich wyborców. Jego zwolennicy w większości poparli Marine le Pen, zupełnie nie przeszkadzało im to, że liderka Frontu Narodowego otwarcie nawoływała do zaprzestania sankcji wobec Rosji i do poszukiwania dróg porozumienia z obecnym prezydentem Rosji. Można więc śmiało stwierdzić, że w dzisiejszym establishmencie Francji właściwie nie ma liczącego się polityka, który byłby zdecydowany na ostry kurs przeciwko Putinowi i wojna na Ukrainie niczego tu nie zmieniła. Wygrał więc kandydat najbardziej obliczalny, który przynajmniej gwarantuje, że Francja nie rozbije formalnej jedności Unii Europejskiej w ocenie ukraińskiej agresji Putina. Nadal jednak Francja wraz z Niemcami będą unikały radykalnych działań i będą stosowały ruchy pozorne tak, aby całkiem nie odciąć sobie możliwości dialogu z Kremlem. To chyba tłumaczy też postawę wielu francuskich sieci handlowych i korporacji, które do dziś ani myślą zaprzestać swojej działalności w Rosji. Każdy inny zwycięzca francuskich wyborów spowodowałby wielką, europejską awanturę, na której skorzystałyby Niemcy, które od dawna chciałyby prowadzić – wraz z Rosją – wspólną politykę wobec Europy Środkowej. Niemcy ciągle liczą także na to, że staną się wielkim hubem rosyjskiego gazu i dzięki temu będą mogły zarabiać na gigantycznym pośrednictwie w sprzedaży rosyjskich węglowodorów.  

Osobną kwestią jest pytanie o rozległość czynnej rosyjskiej agentury działającej w polityce i kręgach opiniotwórczych nad Sekwaną. Przykład Serge de Pahlena nie jest tu przecież odosobniony. Wielu francuskich celebrytów – Gerard Depardieu to tylko jeden z nich – jeszcze do niedawna obnosiło się wręcz z uwielbieniem dla „rosyjskiego silnego człowieka”.

Podobnie ciekawa mogłaby być dzisiejsza odpowiedź na pytanie o skalę rosyjskiej agentury w centralnych instytucjach Unii Europejskiej, a przede wszystkim w Berlinie, w kontekście postępowania byłego agenta Stasi i prawej ręki samego Putina – Mathiasa Warniga – i jego znajomego – byłego kanclerza Gerharda Schroedera.

 



Źródło: Gazeta Polska

Witold Gadowski