Im dłużej trwa wojna na Ukrainie, tym więcej w mediach ujawnia się strategów, politologów, a nawet proroków. Dobrze, że przynajmniej niektórzy znają się na tym, o czym mówią. Ja tam, panie, jestem tylko starszym szeregowcem rezerwy, ale przynajmniej strzelałem z kałacha na poligonie i zmykałem przed prawdziwym napalmem, znam jego zapach, który o świcie tak lubił pułkownik kawalerii powietrznej USA z „Czasu apokalipsy” Coppoli, więc mam satysfakcję, gdy moje amatorskie pomysły co do zneutralizowania Kaliningradu czy Naddniestrza sankcjonują swoim doświadczeniem emerytowani generałowie. To tylko dla bacy piłującego gałąź, na której siedział, przepowiadający mu upadek ceper był prorokiem.
W pewnych jednak dziedzinach, np. w kwestii „zagadkowej duszy rosyjskiej”, słusznie czy nie, sam jestem uznawany za eksperta i w takim właśnie charakterze zostałem zaproszony do pasjonującej dysputy przez Roberta Tekielego, osobowość renesansową, poetę, publicystę, niszczyciela okultyzmu.
Temat ujęty przezeń w śmiałej formule „Zastrzelić czy modlić się za niego?” – w odniesieniu do Putina – mieli zgłębiać wraz ze mną wielki teolog o. Jacek Salij, mający genialną umiejętność prostego wyjaśniania najtrudniejszych kwestii wiary, i Bronisław Wildstein, oryginalny filozof, błyskotliwy publicysta i, moim zdaniem, najlepszy polski żyjący prozaik.
Trochę nieswojo się czułem w towarzystwie tych gigantów, lecz na szczęście miałem z nimi już wcześniej nieco do czynienia, i to w sferach poniekąd związanych z tematem, z którym mieliśmy się zmagać. Ojciec Jacek, mój mentor duchowy, w latach moich studiów reżyserskich w Moskwie wyposażał mnie przy każdym wyjeździe w kieszonkowego formatu Biblie na bibułkowym papierze po rosyjsku i w innych językach narodów żyjących w Raju Krat – dziś paradoksem się wydaje, że drukowano je w Brukseli! Bez żadnej chrześcijańskiej agitacji rozdawałem je po prostu kolegom – Rosjanom, Kazachom, Azerom – i po latach okazało się, że co poniektórzy właśnie dzięki zapoznaniu się we własnym języku po raz pierwszy z niedostępnym tam w ogóle Słowem Bożym rozpoczęli drogę ku wierze.
Panu Bronisławowi zaś zawdzięczam swoją pierwszą lustrację! Gdy – niestety, zbyt krótko – był prezesem TVP, zarządził totalną lustrację zarówno etatowych, jak i takich jak ja, „współpracowników”. To był z kolei początek mojej drogi do uzyskania po latach, jak ja to nazywam, „licencji na zabijanie komunizmu”, czyli legitymacji działacza opozycji antykomunistycznej z małym znaczkiem honorowym, z którego jestem dumny bardziej niż z różnych orderów, bo nad biało-czerwoną umieszczono tam napis: „Za zasługi dla Niepodległości”.
Na postawione przez Roberta tytułowe pytanie odpowiedzieliśmy z Wildsteinem jednogłośnie: najpierw Putina zabić, a potem się za niego modlić, co o. Jacek skorygował teologicznie, że należy się zań modlić „i przedtem”. Całość niemal dwugodzinnej dysputy poświęconej wedle formuły Tekielego „dziurawej duszy rosyjskiej” można zobaczyć na jego profilu na Facebooku, ja zaś tutaj chcę uzupełnić ją opiniami samych Rosjan, których tam nie miałem możliwości cytować obszerniej, a uważam, że są one do pojmowania owej „dziurawości” może i ważniejsze od zdania najlepiej nawet ich znających „inostrańców”.
Popularny rosyjski pisarz powieści historycznych Nikołaj Engelhardt, przyjrzawszy się rewolucji bolszewickiej, już w 1918 r. pisał: „My jesteśmy narodem anarchistycznym, tatarskim, uznającym tylko przemoc fizyczną, siłę zbrojną, twardą pięść, bat nad sobą! Gdy nie chcieliśmy płacić podatków, rząd dał nam wódkę, podsuwał nam ją wszędzie, na każdym kroku, zmuszając, do picia nawet wprost na ulicy. Piliśmy i płaciliśmy w ten sposób podatki. Nie chcieliśmy być kulturalnymi ludźmi, nie chcieliśmy posyłać dzieci swoich do szkół, wtedy pop zaczął odmawiać nam ślubu, chrztu i pogrzebu, a policjant batem tłukł nas – ojców i matki za opór; nie zgadzaliśmy się dawać rekruta, przychodził oficer z kompanią i wystrzeliwał nas lub kłuł bagnetami. Wtedy stawaliśmy się państwowcami i patriotami: płaciliśmy do Skarbu »Matki Rosji«, paliliśmy się do oświaty, szliśmy bronić cara, wiarę i ojczyznę! Teraz wszystko runęło. Jesteśmy najwolniejszym narodem na Ziemi. Możemy sami rabować złoto, bić się na ulicach własnych miast…
Wolność mamy, lecz ona niesie nam dar niezwykły: głód, głód, jakiego nie widział świat! Jeść będziemy padlinę, korę, glinę, dzieci własne zjadać będziemy. Potem (…) będziemy pruli brzuchy i gardziele przechodniom i będziemy istnieli, dopóki będzie co pruć. A gdy zabraknie, rzucimy noże, padniemy na kolana przed całym światem i ryczeć będziemy: – Wielkimi jesteśmy zbrodniarzami! Zabiliśmy ojca – sumienie i matkę – ojczyznę! Winę swoją, jak ohydną ranę pokazujemy, błagając was, cywilizowane narody, przychodźcie i ratujcie!”.
Jakże to współgra z obecnymi przerażającymi dialogami matek i żon morderców w rosyjskich mundurach, każącymi im bez skrupułów mordować Ukraińców, gwałcić ich kobiety, a do domu wracać z zamówionymi łupami – lodówką, komputerem, zabawkami dla dzieci! A jak chłopina, wykonując te zaszczytne zadania, zostanie podczas kolejnej grabieży odstrzelony, to nic, w rosyjskich socmediach pełno teraz fotek wdów po nich, dumnie, a niekiedy wręcz z uśmiechem demonstrujących mające wynagrodzić im stratę rabusia: dwa banknoty, 10 tys. rubli, czyli jakieś… sto dolarów. Na tyle dobra kremlowska władza wycenia swoje armatnie mięso.
Cytowany tekst wielki Ferdynand Ossendowski we wstępie do swej słynnej książki „Cień ponurego Wschodu” z 1923 r. komentuje w sposób zadziwiająco aktualny w kontekście dzisiejszego upadku duszy rosyjskiej: „Jestem przekonany, że cywilizowana ludzkość będzie zmuszona iść do Rosji nie z handlowymi misjami i swoją walutą, lecz z krzyżem, nauką i wolą, zmuszającą do pracy ten naród, który stracił rozum, honor i ojczyznę. Jest to ciężki obowiązek ludzkości, lecz trudno! – ominąć go nie uda się. (…) Naród rosyjski historycznie i fizjologicznie jest zbliżony do narodów Wschodu, lecz przyjął od nich najbardziej ponure i zbrodnicze cechy. Jasne strony psychologii i moralności wschodnich ludów są obce Rosjanom, gdyż wymagają hartu i wzniosłości ducha. Lekceważenie i poniewieranie kobiety – matki i żony – upadek moralności rodzinnej, zachłanność polityczna, demokratyzm w formie idealizmu lub chamstwa duchowego, duch mordu i rabunku, obojętność lub nierealność zasad religijnych, zabobony, serwilizm i niemoralność społeczna są tymi ujemnymi cechami Wschodu, który przeżył już sam siebie”.
Moja fejsbukowa znajoma z Moskwy, Anastazja, pisze: „Na ulicach miast porządnie ubrane kobiety, patrząc na ruiny Charkowa, syczą: »Dobrze im tak! Czemu nas tak nienawidzą?!«”.
A inny, cytowany już przeze mnie Andriej: „Rosja żyje wewnątrz schizofrenicznego czekistowskiego obłędu: wojna – to pokój, wolność – to niewola, niewiedza – to siła. Wojnę z Rosją na Ukrainie rozpętał Kijów, a gdy ci teraz nie płacą emerytury albo straciłeś pracę, to winna jest Ameryka!”.
Chciałoby się te ponure – dla Rosji! – diagnozy czymś złagodzić, więc powiem, że mój stały optymizm co do zwycięstwa Ukrainy zaczyna podzielać coraz większe grono znacznie ode mnie ważniejszych person, w tym dowódców wojsk USA i NATO.
Parafrazując więc dawną piosenkę Tadeusza Chyły o „Cysorzu”, zaśpiewałbym: „Dobrze, dobrze być prorokiem, gdy sprawdzają się dobre proroctwa”. Ale bynajmniej się nie obrażę, gdy w konkursie wygra inna piosnka – „Bayraktar” – byle rozbrzmiała kiedyś nad gruzami mauzoleum na moskiewskim pl. Czerwonym!