O ile obecny rząd zachowuje kontrolę nad wydarzeniami wewnętrznymi, o tyle już zupełnie inaczej przedstawia się obecna panorama polityczna.
Wojna na Ukrainie znakomicie uczytelniła ukryte kody polskiej polityki. Oto okazuje się, że realne postawy w sytuacji kryzysu rozciągają się od neurotycznej i kompulsywnej miłości wobec uchodźców do złowrogiego pomrukiwania, w którym role rekwizytów pełnią przeszłe zbrodnie popełnione przez Ukraińców. Przy tym panuje tu zadziwiająca zgodność mówiąca o tym, że ktoś, kto odstaje od propagandowego obrazu rzeczywistości i usiłuje rozpatrywać realne problemy, zgodnie określany jest mianem ruskiego agenta i człowieka Putina nad Wisłą. Takie stawianie sprawy znakomicie ułatwia działanie prawdziwym rosyjskim agentom, którzy przecież ani nie rekrutują się ze środowisk wystawionych na szczególną analizę, ani nie głoszą tez jaskrawo zbieżnych z propagandą Władimira Putina i jego otoczenia.
Obóz rządzący stara się zapanować nad sytuacją i towarzyszą temu zarówno dobre pomysły, jak i totalne kiksy. Polska przyjęła ogromną liczbę uchodźców z Ukrainy i dzięki – przede wszystkim – ogromnej ofiarności Polaków nie doszło do katastrofy humanitarnej na olbrzymią skalę. Polacy zdali egzamin z człowieczeństwa i jest szansa, aby w dziejach stosunków Polaków z Ukraińcami napisać zupełnie nowy, jasny rozdział historii. Trzeba przyznać, że rząd w tym nie przeszkadzał, a nawet starał się ułatwiać spontaniczne akcje pomocy. Niestety, na arenie międzynarodowej nie pojawiła się inicjatywa, która dawałaby Polsce główną rolę w przyszłym projekcie odbudowy Ukrainy, zamiast tego padł pomysł korytarza humanitarnego ochranianego przez wojska NATO, który nie znalazł międzynarodowego poparcia i zainteresowania. Rząd – jak na razie – jako tako radzi sobie z zupełnie nowymi warunkami, w jakich nasze państwo się znalazło po ataku Rosji na Ukrainę. Nadszedł właśnie moment, aby nasza policja przygotowała się na zupełnie nowe rodzaje przestępczości i stworzyła system ochrony polskich obywateli przed nadchodzącymi ze Wschodu patologiami wywołanymi wojną.
O ile obecny rząd zachowuje kontrolę nad wydarzeniami wewnętrznymi, o tyle już zupełnie inaczej przedstawia się obecna panorama polityczna. Tu należy wyraźnie się pochylić, aby znaleźć jakiekolwiek realne odniesienia do wojny i kryzysu migracyjnego. I tak PO – ustami marszałka senatu Tomasza Grodzkiego – bałamutnie zarzuca rządowi, że „finansuje rosyjskie zbrodnie na Ukrainie” poprzez kupowanie z Rosji surowców. Grodzki zdaje się przy tym nie słyszeć deklaracji premiera Mateusza Morawieckiego o natychmiastowym odchodzeniu od importu węgla z Rosji oraz wprowadzeniu mechanizmów eliminujących zakupy ropy i gazu w tym państwie. PO jest zupełnie zagubiona i nie potrafi znaleźć innego głosu niż inspirowane przez niemieckie analizy wypowiedzi Donalda Tuska. PO kompletnie nie sprawdza się w trudnej sytuacji i nie potrafi znaleźć nowego głosu w momencie, gdy państwo jest zagrożone rosyjską agresją.
Ciekawa jest konfuzja panująca w szeregach pogrobowców po PSL-u. Byli komuniści, wysługujący się kiedyś Związkowi Sowieckiemu, nabrali teraz wody w usta lub poprzestają na sztampowych deklaracjach o „potępieniu agresji Putina”, modląc się przy tym, aby rosyjski reżim nie wyciągnął i nie puścił w ruch posiadanych na nich dokumentów.
Przykładem takiego rosyjskiego poputczika jest Leszek Miller, który kiedyś woził pieniądze do Moskwy i niszczył projekt Gazociągu Północnego, a dziś bredzi coś o nieszanowaniu „demokracji” przez reżim Putina. W podobnie dwuznacznej sytuacji znajduje się PSL – o starszej generacji jego czołowych działaczy można powiedzieć, że mieli liczne powiązania z Moskwą i jej interesami nad Wisłą. Waldemar Pawlak nigdy ostatecznie nie wytłumaczył swoich związków z uznanym za rosyjskiego szpiega Siergiejem Gawriłowem. Teraz ten sam Pawlak wraca do aktywnej polityki i jakby nigdy nic przechodzi do porządku dziennego nie tylko nad swoimi rosyjskimi kontaktami, lecz także nad swoją rolą przy podpisywaniu długoletniego „kontraktu jamalskiego” na dostawy gazu do Polski. W sprawach kontaktów z rosyjskimi agentami wielu polityków dawnego ZSL i PZPR uważa, że upływ czasu działa oczyszczająco i wystarczy przeczekać kilka, a opinia publiczna zapomni o podejrzanych związkach. Teraz zresztą widać, jaka była i jest skala sowieckiej i rosyjskiej agentury w tzw. III RP, w której agenci moskiewscy: Jaruzelski i Kiszczak w spokoju dożyli do końca swych dni. Trudno nie wspomnieć o politykach Konfederacji, którzy afiszowali się znajomością z rosyjskim agentem Leonidem Swirydowem.
Stosunek do agresji Putina na Ukrainę tylko pozornie zatem wydaje się oczywisty i jednoznaczny dla wszystkich uczestników polskiego życia publicznego, często jednak jest tak, że politycy głoszący poprawnościowe i konwencjonalne potępienia rosyjskiej agresji są w istocie związani z rosyjskimi interesami w Polsce. Prawdziwa agentura to nie ci, których gorliwcy okrzykną „ruskimi onucami”, chcąc zamknąć w ten sposób dyskusję, tylko sprytni „interesiarze”, którzy pozornie właśnie agenturę ścigają i tępią.