PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Bolesne jaja

Biuro Ochrony Rządu to skompromitowana instytucja, niezdolna wypełniać swoich celów statutowych, czyli ochrony najważniejszych osób w państwie. Jest to formacja postkomunistyczna, dziedzicząca ubeckie tradycje. Jej dalsze trwanie zakrawa na kpinę.

Biuro Ochrony Rządu to skompromitowana instytucja, niezdolna wypełniać swoich celów statutowych, czyli ochrony najważniejszych osób w państwie. Jest to formacja postkomunistyczna, dziedzicząca ubeckie tradycje. Jej dalsze trwanie zakrawa na kpinę.

W 1997 r. jajkami został zaatakowany w Paryżu ówczesny prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski. Akcję zorganizowali działacze Ligii Republikańskiej. Wówczas pociski nie dosięgły celu. Kwaśniewskiego zasłonił własnym ciałem Jarosław Florczak. Mimo to Kwaśniewski zrugał BOR-owca, bo jedno jajko trafiło pierwszą damę. Po incydencie tym do dymisji podał się ówczesny szef Biura Ochrony Rządu Mirosław Gawor. Dymisja została przyjęta.

Rozwiązać BOR

Historia lubi się powtarzać. Kilka dni temu w Łucku na Wołyniu na Ukrainie jajkiem został zaatakowany prezydent Bronisław Komorowski. Sprawcą ataku był 22-letni Ukrainiec Iwan Sz. Niemal natychmiast zareagował resort spraw wewnętrznych. „Ministerstwo Spraw Wewnętrznych otrzymało szczegółowe wyjaśnienia na temat incydentu w Łucku. Według wstępnych ustaleń nie zostały w pełni zastosowane właściwe procedury przy ochronie najważniejszych osób w państwie. Już rozpoczęło się postępowanie wyjaśniające w Biurze Ochrony Rządu. Sprawdzane są przede wszystkim obowiązujące procedury. Analiza incydentu wskazuje również, że mogły zawieść także profilaktyczne działania ochronne, leżące w kompetencji służb ukraińskich, będących gospodarzem wizyty. Biuro Ochrony Rządu i MSW nie zbagatelizują tego incydentu i wyciągną z niego wnioski na przyszłość” – czytamy w oświadczeniu MSW. Rzeczywiście, jeden z sensownych wniosków, jakie można wyciągnąć z incydentu na Ukrainie, to potrzeba natychmiastowego rozwiązania skompromitowanej formacji, jaką jest BOR. Powinno to zresztą nastąpić znacznie wcześniej – najdalej 10 kwietnia 2010 r., kiedy Biuro Ochrony Rządu okryło się największą hańbą w swojej historii. Wówczas to właśnie zginęła elita państwa polskiego z prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego małżonką Marią. Wraz z prezydentem polegli również funkcjonariusze BOR, w tym wspomniany Jarosław Florczak.

Warto pamiętać, że w chwili katastrofy ówczesny szef BOR Marian Janicki bawił na zakupach na bazarku. Sporządzona później przez warszawską prokuraturę lista błędów oraz zaniedbań BOR i samego Janickiego brzmi jak gotowy akt oskarżenia. Jednak z niejasnych przyczyn nie została skierowana do sądu, lecz jedynie przesłana do wiadomości ówczesnego szefa MSW Jacka Cichockiego. „Nierozpoznanie lotniska i zupełna bierność w dążeniu do rozpoznania tego miejsca skutkowała podjęciem przez Zastępcę Szefa BOR decyzji o rezygnacji z obecności funkcjonariusza BOR w miejscu czasowego pobytu, jakim było lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku, podczas realizacji zabezpieczenia obydwu wizyt, co niewątpliwie stanowiło pogwałcenie zasad prawidłowego zaplanowania i realizacji zabezpieczenia obydwu wizyt” – pisała Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga. Reakcję ówczesnego szefa MSW można streścić sformułowaniem – przyjąłem do wiadomości, konsekwencji nie wyciągnę.

Święta krowa III RP


Janicki z niezrozumiałych powodów wciąż pozostaje jedną ze świętych krów III Rzeczypospolitej. Karierę zaczął jako pośledni funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa – kierowca w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Krakowie. Szczęśliwie dla niego ustawa lustracyjna nie objęła osób takich jak on, stanowiących w sumie jedynie personel pomocniczy bezpieki. To otworzyło mu drogę do niebywałej wręcz kariery w III RP. Trampoliną tego sukcesu było niewątpliwe objęcie schedy pod wszechwładnym Mieczysławie Wachowskim, totumfackim Lecha Wałęsy. Bycie szoferem prezydenta dało kopa karierze Mańka (tak Janicki jest nazywany przez swoich podwładnych i kolegów). We wspinaniu się po szczeblach kariery nie przeszkodził mu nawet brak wymaganego przez prawo wykształcenia. Wśród korpusu oficerskiego BOR u trudno znaleźć osobę o tak słabych kompetencjach formalnych jak te, które ma Janicki. Gen. Maniek nie ma nawet magisterium wymaganego na kierowniczych stanowiskach w BOR-ze. Trudno też odkryć, w jaki sposób dyplom inżyniera ceramika miałby być mu pomocny przy chronieniu najważniejszych osób w państwie. Mało tego – Janicki został oficerem, nie skończywszy żadnych kursów oficerskich, co jest chyba ewenementem na niespotykaną skalę w formacjach mundurowych.

Generał ten nie poniósł żadnych konsekwencji za tragiczne zaniedbania, do jakich doszło przy organizacji wizyty zakończonej katastrofą smoleńską. Wręcz przeciwnie. Ówczesny szef MSW Jerzy Miller złożył na ręce prezydenta Komorowskiego wniosek o awans dla Janickiego. 16 czerwca 2011 r. Janicki został awansowany na najwyższy możliwy w BOR stopień generała dywizji. Awansowano również Pawła Bielawnego. Kilkanaście dni później został on objęty aktem oskarżenia za Smoleńsk.

Postkomunistyczna instytucja

Druzgocąca ocena Janickiego nie wywołała żadnej reakcji jego przełożonych. Janicki podał się do dymisji dopiero pół roku po tym, jak prokuratura w liście do szefa MSW opisała jego zaniedbania.

Wiele przemawia za tym, żeby BOR rozformować. W gruncie rzeczy mamy do czynienia z instytucją postkomunistyczną. Warto przypomnieć, że założycielem BOR i jego dowódcą był ubek Jan Górecki, który m.in. zwalczał Żołnierzy Wyklętych i był szefem dwóch departamentów w stalinowskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. BOR dziedziczy nie tylko ubeckie tradycje, ale również osławionego Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i zbrojnego ramienia MSW, jakim były Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe. Utrzymywanie formacji z takimi tradycjami to w gruncie rzeczy są jaja o wiele bardziej dotkliwe niż te rzucone w Paryżu czy Łucku.
 

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy’ i telewizji Republika

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Cezary Gmyz