Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Kremlowski marzyciel

Tak Herbert G. Wells nazwał w 1920 r. ówczesnego mieszkańca byłej carskiej rezydencji, małego, łysawego człowieczka ziejącego nienawiścią do świata, któremu chciał ponieść żagiew rewolucji po trupie „pańskiej Polszy”. Gdyby słynny angielski pisarz mógł użyć swego „Wehikułu czasu”, pewnie by się zdziwił, widząc dziś wcielenie tej samej nienawiści w obecnym – też łysawym i nędznego wzrostu – lokatorze Kremla.

Symbolem hybrydowości maniakalnie odtwarzanego przez Putina rosyjskiego imperium jest choćby sam Kreml z carskim orłem i sowiecką gwiazdą na wieżach i jego otoczenie z pl. Czerwonym.

Co wyłania się z rosyjskiej mgły

Już sama nazwa placu – Krasnaja Płoszczadź – jest przykładem typowej dla Rosji w całej jej historii gigantycznej manipulacji – z czerwienią ma on tyle wspólnego, ile nasz podlubelski Krasnystaw. W dawnych językach słowiańskich „krasny” to piękny, a „czerwony” tylko przy okazji, ale cwani bolszewicy po zwycięskim przewrocie dokonanym w listopadzie, więc nazwanym wielkim… październikiem, dzięki naiwniakom takim jak Wells ograli tę dwuznaczność na swoją korzyść i Anglosasi znają ten plac jako Red Square.

Albowiem wbrew intencjom Wellsa jego książka o krwiożerczych marzycielach zatytułowana „Rosja we mgle” więcej niż o stanie tego kraju pod rządami bolszewików mówiła o wyobrażeniach o nim wśród naiwnych zachodniaków – to ich umysły od początku „Raju Krat” (jak mistrzowsko przekręcił propagandowy Kraj Rad polski poeta Zagajewski) spowijała wytwarzana umyślnie rosyjska mgła, od Moskwy Iwana Groźnego po Smoleńsk Putina.

Czasem z tej mgły wyłaniała się spod maski dobrodusznego wujaszka, czy to łysego, czy to z sumiastym wąsem, prawdziwa, nie, nie twarz – odrażająca morda odwiecznego moskiewskiego samodzierżawia, czyli totalnego zamordyzmu wobec własnych poddanych i niezrozumiałej dla wielu nieprzepartej chęci Moskwicinów, by tym jedynym własnym „dobrem” podzielić się najpierw z najbliższymi sąsiadami, a potem z resztą świata.

Twór wielkiego fałszerstwa

Właściwie wszystko w historii Rosji jest sfałszowane, poczynając od przypisania sobie dziedzictwa Rusi Kijowskiej, w istocie skradzionego, poprzez samą nazwę, wymyśloną dla Piotra I przez usłużnych niemieckich speców, sprowadzonych przezeń do zrobienia porządku z niewygodną prawdą o tym pokracznym państwie. Bo jak tu wytłumaczyć, że sławetna bitwa na Kulikowym Polu w 1380 r., gdzie ponoć Dymitr, zwany Dońskim, pokonał wodza Złotej Ordy Mamaja i zrzucił 200-letnie „jarzmo tataro-mongolskie”, nie pozostawiła żadnych śladów mimo usilnych poszukiwań archeologicznych? Co gorsza, na ikonie powstałej w owym czasie w obu ścierających się armiach widać… ruskich wojów w charakterystycznych spiczastych szlemach, a nad wojskiem Mamaja powiewa sztandar z napisem: „Nasz chriestjanskij car”!

Oczywistą prawdę, że żadnego „jarzma” nie było, a po podboju Rusi Wschodniej powstało po prostu wspólne ordyńsko-moskiewskie państwo, car Piotr wymazał z pomocą zdolnych Niemców, fałszujących całe karty dawnych kronik, które car kazał – podobnie jak takie podejrzane ikony – ściągnąć ze wszystkich monasterów, rzekomo do skopiowania. Ikony zniszczono (tej, o której mówiłem, mnisi przezornie nie wydali carowi), historię podrobiono, Ruś wyrwano Rzeczypospolitej, kozaczyznę oszukano i podporządkowano Moskwie, a Rusinom – przodkom dzisiejszych Ukraińców – przypisano status niedorozwiniętych „młodszych braci”, jakowychś Małorosów. Chrzest tej „młodszej” Rusi w 988 r., Moskwa – powstała dzięki kijowskiemu kniaziowi Jurijowi Dołgorukiemu dopiero w 1147 r. – przypisała także sobie, za pierestrojki Gorbaczowa obchodząc hucznie jej 1000-lecie, co mogłem obserwować naocznie.

Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Kijowa z kamerą w 1998 r., by kręcić film o wspólnej walce Polaków i Ukraińców przeciw bolszewickiemu najazdowi w 1920 r., w stolicy niepodległego od 1991 r. państwa słychać było wszędzie tylko język rosyjski. I nikomu to szczególnie nie wadziło. Dzięki wysiłkom Putina ze zwycięskiej bez wątpienia wojny Ukraina wyjdzie oswobodzona nie tylko od rosyjskich wojsk, ale i od zafałszowanej przez Moskali historii i kultury, pozbywając się także resztek narzuconej przez nich cywilizacji Złotej Ordy. Trafnie ujął to rosyjskojęzyczny internauta w takim oto memie: „Rosjanie mają takie powiedzonko: »Dobrze tam, gdzie nas nie ma«. I nie da się zaprzeczyć – tam, gdzie ich nie ma, zaiste dobrze!”.

Patriarchat Cerkwi Zła

Brutalna napaść na Ukrainę ujawniła światu jeszcze jeden wstydliwy fakt – rosyjskie „prawosławie”, czyli wyznawanie „prawej wiary”, ortodoksji – w istocie nie istnieje. Co prawda to też nic nowego dla znających historię narodów naszego regionu, bo już Iwan Groźny wykorzystywał Cerkiew do swoich celów, a Piotr I pozbawił ją nawet tytularnej głowy – patriarchy – zmieniając w kolejny urząd państwowy – Świątobliwy Synod Rządzący kierowany przez oberprokuratora.

Wprawdzie przerażony postępami Niemców Stalin w 1943 r. przywrócił patriarchat, by wykorzystać patriotyczne uczucia wiernych, ale był on ściśle podporządkowany policji politycznej, a kolejni patriarchowie moskiewscy, włącznie z obecnym Cyrylem, byli albo TW albo wręcz kadrowymi pracownikami KGB. Bezwzględne wsparcie okazane Putinowi podczas obecnej agresji przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną jest także zemstą na Ukrainie za wywalczenie autokefalii przez jej przywrócony, historycznie pierwszy, patriarchat kijowski, co oznaczało w praktyce wyzwolenie się spod duchowej władzy Moskwy.

Tyle że ta postawa została potępiona przez resztę świata prawosławnego w liście otwartym ponad 300 teologów z kilkudziesięciu krajów, wykazujących na kilku stronach dokumentu, że Cerkiew rosyjska przestała być prawosławna, czyli prawowierna, a wręcz nie jest już chrześcijańska, gdyż popadła w straszliwą herezję tzw. russkowo mira, w istocie cezaropapizmu, czyli całkowitego utożsamienia Kościoła z państwem. W istocie więc to już nie Cyryl, agent KGB „Michajłow”, lecz sam Putin jest obecnie głową tego osobliwego „Kościoła”, patriarchą Cerkwi Zła. Podsumował to inny rosyjskojęzyczny internauta rysunkiem, gdzie na putinowski argument o „specjalnej operacji wojskowej” diabeł replikuje: „A to wcale nie jest kocioł, tylko przygotowane dla ciebie specjalne jaccuzi z wrzącą smołą!”.

Papierowy tygrys naprzeciw 90 mln

Dzisiejszy „kremlowski marzyciel” uległ własnej iluzji. Mając dzięki nowoczesnym mediom władzę nad poddanymi większą niż kiedyś Lenin czy Stalin, uwierzył, że również władane przezeń państwo jest równie potężne jak ich sowieckie imperium. Tymczasem w zderzeniu z rodzącym się w krwawym polu ukraińskim patriotyzmem wymyślona Rosja, fałszywa spadkobierczyni Świętej Rusi, okazała się papierowym, a właściwie potiomkinowskim tygrysem. Już teraz, choć wojna trwa, Putin stoczył się do poziomu patologicznego despoty Iwana Groźnego i jego dzikiej Moskowii, a wkrótce jego „imperium” może nawet rozlecieć się na pomniejsze państewka, których to „ziem ruskich” nikt już do kupy nigdy nie zbierze.
Przez kilkaset lat Moskowii udawało się skutecznie skłócać Polaków i Ukraińców, by w rezultacie poddać swej władzy jednych i drugich. Zadziwiająca świat solidarność, jaką dziś Polska okazała napadniętemu sąsiadowi, rodzi nowe perspektywy, już nie tylko współpracy czy nawet sojuszu, lecz także prawdziwego braterstwa.

Jako do braci i sióstr zwracał się do Polaków w swej przemowie do Sejmu RP prezydent bohaterskiej Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Mówił też o 90 mln „nas” – Ukraińców, Polaków, Litwinów, Łotyszy, Estończyków − równoprawnych spadkobierców cywilizacji europejskiej szerzonej na tych ziemiach przez I Rzeczpospolitą. Tę cywilizację po zwycięstwie nad antycywilizacją Ordy będziemy wspólnie odbudowywać jako potężną strukturę naszego wspólnego Międzymorza.

Tak nam dopomóż Bayraktar!

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Jerzy Lubach