Konflikt na Ukrainie na razie nie wyszedł poza granice tego kraju, niemniej wiele wskazuje na jego umiędzynarodowienie. Najczęściej podejmowana narracja dotyczy projektu odbudowy przez Putina wpływów Związku Sowieckiego czy tworzenia Świętej Rusi, państwa jednoczącego wszystkie regiony, gdzie używana jest cyrylica i można usłyszeć język rosyjski. Gdyby sprowadzał się tylko do tego – zagrożone byłyby przede wszystkim Ukraina, kraje Kaukazu czy państwa bałtyckie. Takie państwa jak Polska czy Rumunia, teoretycznie, pod parasolem NATO, mogłyby czuć się bezpieczne. Czy wojna na Ukrainie to konflikt lokalny, czy grozi nam globalna konfrontacja – może okazać się już niebawem.
Agresja na Ukrainę ma poparcie nie tylko wierchuszki Kremla, ale także Cerkwi prawosławnej, która błogosławi zbrodniom wojennym i, posługując się ikoną Matki Boskiej – jak pogańskim amuletem – przekonuje żołnierzy, że czynią dobro. Do cytatów religijnych odwoływał się podczas sabatu na Łużnikach także Władimir Putin. Podczas gdy jego armia równała z ziemią Mariupol, nie oszczędzając szkół, szpitali, domów starców i osiedli mieszkalnych, włodarz Kremla cytował Ewangelię według św. Jana: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Trudno o coś bardziej odrażającego.
Naturalnie całe przedstawienie z poparciem dla Putina było wyreżyserowane. Specjaliści od socjotechniki doklejali tam także zdjęcia z zeszłorocznych obchodów aneksji Krymu. Szef biura BBC w Moskwie ujawnił, że rozmawiał z ludźmi, którzy uczestniczyli w wiecu i byli oni tam zwożeni z zakładów pracy, niektórzy pod przymusem, inni przekupywani. Z przymrużeniem oka należy też traktować sondaże wskazujące bezwzględne poparcie dla Putina bądź chęć odwetu na Polsce za pomoc Ukrainie. Są to elementy walki psychologicznej w mediach, mające nas zastraszyć. Niemniej zwykli Rosjanie, także ci mieszkający poza granicami kraju, popierają działania własnego państwa. W sieci można znaleźć dialog dwóch sióstr – jednej mieszkającej w Rosji, a drugiej na Ukrainie, w którym druga opowiada o okropnościach wojny, a pierwsza tłumaczy jej, że są one konieczne.
Kreml przespał pierwszą fazę wojny, przegrupowuje siły i szykuje się do kolejnego uderzenia. Armia rosyjska boryka się ze stratami, niskim morale, dlatego musi być uzupełniona nowymi poborowymi i posiłkami. Upokorzeni i zdziesiątkowani Czeczeńcy Kadyrowa wrócili do domów. Nowe oddziały mają pochodzić nie tylko z zaciągu, ale także ze wschodnich baz Rosji, w tym z Armenii. Co może świadczyć o globalizacji konfliktu, w stronę Ukrainy mają zmierzać już assadowscy bojownicy z Syrii, ale w symbolicznej liczbie. Ich wartość bojowa jest mizerna i staną się oni dla świetnie przygotowanych Ukraińców łatwym celem.
To, co może niepokoić Polskę, to włączenie się w konflikt wojsk białoruskich. Białoruś bierze już udział w wojnie, albowiem bez udostępnienia jej terytorium nie byłoby możliwe uderzenie na Kijów od północy. Mińsk wspiera Moskwę logistyką, stamtąd startują rosyjskie samoloty i są wystrzeliwane rakiety. Gdyby jednak oficjalnie kolejny kraj wysłał na Ukrainę swoją armię, mielibyśmy u naszych granic już trzy państwa będące w bezpośredniej konfrontacji i stanowiłoby to bardzo duże zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski. Do czasu ukończenia pracy nad tym tekstem Białoruś nie zdecydowała się oficjalnie na wkroczenie na ziemie swojego sąsiada.
Włączenie się Białorusi do wojny oznaczałoby atak na zachodnią Ukrainę i próbę odcięcia Kijowa od dostaw broni z Zachodu. Byłby to najgorszy z możliwych scenariuszy, oznaczałby on nową falę kryzysu humanitarnego i eskalację działań wojennych. Rola NATO byłaby tutaj kluczowa. Sojusz, przy odrobinie woli politycznej, mógłby zamknąć niebo przynajmniej nad zachodnią częścią kraju. Parasol ochronny byłby jak najbardziej uzasadniony, skoro giną już obywatele państw zachodnich, dziennikarze, doradcy czy ochotnicy korpusu międzynarodowego. Rozważany przez NATO jest też pomysł Polski ustanowienia sił międzynarodowych, które mogłyby stacjonować na Ukrainie i doprowadzić do rozejmu. Dotychczas swój akces do tego typu oddziałów pokojowych zgłosiły oprócz naszego kraju: Dania, Litwa, Łotwa, Słowacja, Czechy, Słowenia, ale są to na razie rozmowy czysto teoretyczne.
W tym tygodniu do Warszawy przybędzie prezydent USA Joe Biden, co wzmocni pozycję Polski jako kluczowego kraju dla bezpieczeństwa w regionie. Wykonywane są także konkretne ruchy mające wzmocnić obronę rakietową państw sąsiadujących z Ukrainą. Polska otrzyma od Wielkiej Brytanii bardzo nowoczesny system tarczy Sky Sabre wraz z setką żołnierzy, natomiast na Słowacji są rozmieszczane dodatkowe baterie rakiet Patriot przerzucone z Niemiec i Holandii. W zamian Ukraina może dostać systemy przeciwlotnicze S-300 nie tylko ze Słowacji czy z Polski, ale także z Turcji.
Nasz kraj ma jednak wciąż do odrobienia lekcję z obrony terytorialnej i obrony cywilnej. Możemy wzorować się na krajach skandynawskich, które po aneksji Krymu w 2014 r. postawiły na wzmocnienie swoich zdolności obronnych. Dzięki masowym szkoleniom wojskowym Finowie są w stanie postawić w stan gotowości nawet milion żołnierzy (w wieku 16–49 lat, zdolności mobilizacyjne regularnych sił zbrojnych to 280 tys.), a każdy większy budynek w kraju ma swój schron i system ewakuacji. Obowiązkową służbę wojskową dla kobiet i mężczyzn przywróciła w 2017 r. Szwecja. Liczebność jej armii zbliża się do 90 tys. W Polsce dzięki nowej ustawie o obronie ojczyzny liczebność wojska została docelowo zwiększona do 300 tys., a nasz kraj ma mieć trzecią co do wielkości armię NATO. Nie stanie się to jednak z dnia na dzień, choć Wojska Obrony Terytorialnej przeżywają obecnie prawdziwe oblężenie. Zwiększone zostały także moce produkcyjne zakładów zbrojeniowych i widać jasno, że przygotowujemy się na najgorsze.
Aby odpowiedzieć na pytanie, jak blisko jesteśmy globalnego konfliktu, należy jednak przypomnieć światową oś rywalizacji na linii Rosja/Chiny kontra Stany Zjednoczone/UE. Chociaż podczas ostatniej rozmowy telefonicznej przywódców Chin i USA Państwo Środka dawało do zrozumienia, że zależy mu na pokoju i nie będzie wspierało militarnie Moskwy, trzeba sobie zdawać sprawę, że Pekin zrobi wszystko, aby osłabiać dominującą rolę Waszyngtonu na arenie globalnej. Według gen. Leona Komornickiego, byłego szefa Sztabu Generalnego, Rosja i Chiny mają wspólny cel gospodarczego i militarnego osłabiania USA. „Chiny nie tylko zamierzają wspierać Rosję gospodarczo i dostarczając jej broń kinetyczną, ale także, czynią to już od dawna, prowadząc skoordynowaną z Rosją wojnę informacyjną” – napisał na Twitterze Komornicki.
Innym zauważalnym celem jest stopniowe wypieranie USA i krajów zachodnich jako dominujących podmiotów na głównych szlakach handlowych na świecie. Tutaj Chińczycy mają swój największy interes, albowiem Rosja wciąż ma utrudniony dostęp do szlaków morskich. Pekin gra tutaj swoją grę. Z jednej strony wciąż zapewnia Stany Zjednoczone o swoim poparciu dla pokoju, z drugiej zaś daje silne plecy Rosjanom, co może ich zachęcać do eskalowania agresji.
Chiny mogą także traktować Rosję w sposób instrumentalny. Rosja została wystawiona na pierwszy ogień i ponosi koszty agresji militarnej, także na poziomie międzynarodowym. Wskutek tego jako państwo staje się coraz słabsza i łatwiejsza do skolonizowania. Pekin może być zainteresowany osłabianiem Moskwy i równoczesnym skupowaniem aktywów rosyjskich przedsiębiorstw strategicznych. Będą podejmowane także próby monopolizacji niektórych rynków (finansowych, technologicznych), na czym w długim okresie Kreml będzie tylko tracił.
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)