Nagle okazało się, że właśnie na granicy Polski z Białorusią rośnie najstarszy i najcenniejszy fragment Puszczy Białowieskiej. Aktywistom zielonej przemocy nie przeszkadza jednak, że gdy jedzie się choćby z Kuźnicy do ich nieformalnej centrali w Teremiskach, po obu stronach drogi widać, jak piętrzą się zwały powalonych przez kornika drukarza drzew. Zakaz wycinki wymuszony przez ekoterrorystów takie właśnie przyniósł efekty.
Muru ma być 186 kilometrów i wygląda na to, że na każdym kilometrze powstającej bariery oflaguje się jeden celebryta z Warszawy i w geście protestu będzie skubał trawę wraz z żubrami. Nagle znaleźli się specjaliści, którzy twierdzą, że „budowa muru na granicy z Białorusią zagraża przyrodzie”. Rozmaite wynajęte autorytety naukowe piszą już na ten temat sążniste elaboraty. Nikogo jednak nie obchodzi to, że bez wybudowania bariery odgradzającej nas od państwa Łukaszenki od wielu miesięcy cierpią mieszkańcy przygranicznych miejscowości. Przez granicę co rusz przebijają się bowiem grupy agresywnych ludzi, dla którym polska kultura jest obca i którzy chcą jak najszybciej dotrzeć do upragnionego „himmel” w Niemczech, gdzie spadnie na nich deszcz rozmaitych ofiar, profitów i dotacji.
Wyobraźnia obcych jest dosyć ciasna i nie ma w niej miejsca na poszanowanie wrażliwości tych, którym pustoszy się gospodarstwa lub niszczy symbole religijne. Tak to już w naszym kraju się przyjęło, że jeżeli tylko pojawia się okazja, aby uprzykrzyć życie PiS-owskiej władzy, to z okolic warszawskiego Wilanowa lub kilku innych lemingradów wyrusza natychmiast ekspedycja znawców i chronicieli przyrody, którzy nie pozwolą deptać żuczków, wycinać zarażonych kornikiem drzew czy też rozpraszać snu żubrom. One są pod ochroną, mieszkańcy przygranicznych okolic i funkcjonariusze polskich służb – już nie.
Przez kilka dni – wraz ze swoją ekipą filmową – byłem na granicy. To był akurat moment największego napięcia, gdy białoruskie i rosyjskie służby – posługując się migrantami – mnożyły prowokacje wobec polskiej Straży Granicznej, policji i wojska. W Teremiskach nie budziło to jednak głębszych refleksji. W dawnym domu Jacka Kuronia kwaterowały rozczochrane kobiety w bluzach Antify, które były zbulwersowane, gdy zaczęliśmy je filmować. Przecież tylko lewackie bojówki mają prawo pikietować prywatne mieszkania polityków prawicy i w każdej chwili ich filmować; gdy to samo spotyka nieuczesane i nieświeżo pachnące aktywistki z Teremisek, budzi to ich święte oburzenie.
Naraz larum podnoszą także niezawodni „naukowcy”, którzy lamentują nad tym, że nowy mur przetnie „szlaki migracyjne” wielu cennych gatunków zwierząt. Na nic przy tym tłumaczenia, że zwierzęta jednak będą miały przygotowane przejścia. To nie dociera do zauniwersytetowanych (czytaj: zindoktrynowanych w sposób skrajnie lewacki) „fachowców”. Ich dotychczasowe „dzieło”, czyli rezultat wstrzymania wyrębu drzew zarażonych kornikiem, widziałem na rozległych połaciach puszczy.
„Zdrowie genetyczne gatunków jest uzależnione od krzyżowania się populacji” – grzmi jeden z takich profesorków. W tym właśnie przeszkodzi ponoć graniczny mur. Zapewne uniwersyteccy mądrale nie mają też nic przeciwko temu, aby genetyka polskiej populacji ludzkiej także krzyżowała się z nielegalnymi hałastrami szturmującymi polską granicę. W argumentacji przywoływany jest „cieszący się złą sławą mur na granicy meksykańsko-amerykańskiej”. Jednak żaden z tych „znawców” nie ma odwagi wymienić innego istniejącego muru, mimo że jest on wyższy i znacznie lepiej strzeżony. Na ten mur natrafi każdy, kto zechce przejść z Jerozolimy do Betlejem. O tym murze milczą najbardziej nawet zapiekli aktywiści.
„Do naukowców, którzy pracują w lesie, podchodzą żołnierze z bronią w ręku i dopytują się, co robią” – opowiada ze zgrozą w wywiadzie dla „National Geographic” biolog Michał Żmihorski. Do łzawych historii opiewających cierpienia migrantów i ich wielodniowe odyseje dołączyły teraz wstrząsające opowieści o tym, jak to zajączki poobcierają sobie łapki o wstrętny drut kolczasty. Mur budowany przez polskie władze urasta do rangi muru berlińskiego, który rozdzieli zajęcze, niedźwiedzie i wilcze rodziny. Nic tylko siąść i płakać nad bestialstwem polskich władz.
Współczesna propaganda tak nas ukształtowała, że bardziej współczujemy cierpiącym zwierzętom niż ludziom, jednak w wypadku powstającego właśnie na granicy muru wypada jedynie podtrzymywać ręce budowniczych. Nic tak nie ostudzi zapału migrantów jak właśnie widok solidnych konstrukcji uniemożliwiających nielegalne przekraczanie naszej granicy. Chcesz wjechać do Polski? Zapraszamy, do tego na całym świecie służą oficjalne przejścia graniczne. Nie szukaj zatem szczęścia w lesie, bo tam może cię, biedny migrancie, spotkać los Czerwonego Kapturka.