PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Oswajacze komuny

Milicyjna nyska stoi na jednej z warszawskich ulic. Koło niej młody mężczyzna w mundurze funkcjonariusza MO. Nie, to nie wspomnienie czarnego okresu w historii Polski. Milicyjna suka nie służy do przewożenia zbuntowanych obywateli do aresztu, czyli n

Milicyjna nyska stoi na jednej z warszawskich ulic. Koło niej młody mężczyzna w mundurze funkcjonariusza MO. Nie, to nie wspomnienie czarnego okresu w historii Polski. Milicyjna suka nie służy do przewożenia zbuntowanych obywateli do aresztu, czyli na tzw. dołek, tylko do... reklamowania kuchni serwowanej w pobliskim lokalu. Mężczyzna uśmiecha się, macha lizakiem i wskazuje na drzwi do restauracji „Kameralna”. Zachęca do wejścia i pobiesiadowania.
 
Tę scenę można było niejednokrotnie oglądać na ul. Foksal. Wielu opozycjonistów, którzy poświęcali czas i zdrowie na walkę z reżimem komunistycznym, nie jest w stanie zrozumieć, jak można symbole totalitaryzmu, dławienia demokracji, wykorzystywać do reklamowania czegokolwiek w wolnym kraju. Tak jak trudno sobie wyobrazić, by którakolwiek z knajp ustawiła przed bramą budę gestapo i faceta w mundurze ze swastykami, który wymachując radośnie knutem, zachęcałby do posilenia się pod portretem Adolfa Hitlera albo Rudolfa Hoessa, w sali udekorowanej kartkami żywnościowymi wydawanymi przez władze okupacyjne. Już widzę to powszechne – jak najbardziej słuszne, co podkreślam! – oburzenie, gdyby jednak ktoś się odważył i poeksperymentował w stylu nazi. Właściciel knajpy byłby skończony. I nie jest istotne, kto szybciej by zareagował na taki skandal – policja, „Gazeta Polska”, „Wyborcza” czy IPN. Po prostu taka sytuacja jest nie do pomyślenia. A więc dlaczego bez wstydu i bez konsekwencji można otwierać lokale pod czerwoną gwiazdą lub sierpem i młotem, obwieszone podobiznami Lenina i Dzierżyńskiego, ozdobione kartkami na mięso i inne deficytowe artykuły spożywcze?

Obiad pod portretem Hitlera

Dlaczego to, co jest zakazane w przypadku symboli nazistowskich, jest dopuszczalne w przypadku symboli komunistycznych? Powodów jest wiele, ale o jednym z nich trzeba tu koniecznie powiedzieć. Otóż cała ta sytuacja nie byłaby możliwa, gdyby nie relatywizm w ocenie politycznych dokonań ostatnich przywódców komunistycznej Polski, zapoczątkowany i prowadzony z zacięciem przez „Gazetę Wyborczą”, przez długie lata uważaną za dziennik całej opozycji. Dzięki zabiegom rozmaitych środowisk, idących w ślad za „GW”, mamy do czynienia z prowadzonym na wielu płaszczyznach popkultury łagodzeniem obrazu komuny – operacją, której celem jest oswojenie PRL-u, a co za tym idzie – usprawiedliwienie jego wciąż czynnych przedstawicieli. To dlatego swastyka wciąż razi (poczekamy, a i to, sądząc po konsekwentnej, agresywnej polityce historycznej Niemiec, ulegnie zmianie), a sierp i młot już nie.

Zaczęło się od budzenia nostalgii za epoką Edwarda Gierka – najmniej agresywnego wobec opozycji pierwszego sekretarza PZPR. Budowanie mitu I sekretarza idzie w parze z zaprzeczaniem podstawowym faktom. Nie są ważne represje wobec robotników Radomia i Ursusa, cenzura oraz umacnianie wszechwładzy chodzących na sowieckim pasku specsłużb, które mają na koncie tak ohydne zbrodnie jak zamordowanie Stanisława Pyjasa. Nie jest ważne wprowadzanie zmian w konstytucji tak, by zaznaczyć wasalizm PRL wobec Moskwy i umocnić „przewodnią rolę partii”. Nie ma znaczenia śmiertelne w skutkach podporządkowanie gospodarki Sowietom i zaciąganie niemożliwych do spłacenia kredytów, które wpędziły nas w megakryzys. Z punktu widzenia oswajaczy systemu najważniejsze jest to, że w porównaniu z dekadą wcześniejszą żyło się nieco lepiej, bo pojawiły się „maluchy”, czyli fiaty 126p, i łatwiej można było uzyskać paszport. Było więcej telewizorów w sklepach, a telewizja pokazywała amerykańskie seriale, co miało świadczyć o otwarciu na Zachód.

Filmy Barei, czyli PRL na wesoło

Wybielanie Gierka szło tym łatwiej, że ci, którzy nie mogą pamiętać ani jego, ani PRL – bo dorastali kilka, kilkanaście lat temu – mają raczej blade pojęcie o codziennym życiu za komuny. Wyobrażają je sobie na podstawie komedii Stanisława Barei, takich jak „Poszukiwany, poszukiwana” czy „Miś”, a nie tego, czego nauczyli się na lekcjach historii. Po prostu lekcji o tym, jak PRL upadlał człowieka, większość szkół III RP nie przewiduje. A więc – jak sądzą młodsi obywatele – może i w PRL kręcili się jacyś funkcjonariusze, ale raczej tępawi, łatwi do wyrolowania. W bloku może i był jakiś szpicel-dozorca, jak w filmie „Alternatywy 4”, ale cóż on mógł człowiekowi zaszkodzić – co najwyżej nieudolnie próbował podsłuchiwać lokatorów albo otworzył czyjś list. Działali sobie jacyś partyjni sekretarze, ale dzięki nim jaja były jak berety, ubaw po pachy. Jednym słowem PRL jest jak ostatnia paróweczka hrabiego Barry’ego Kenta i badanie poziomu cukru w cukrze razem wzięte, kraj powszechnego pędzenia bimbru, jadania na rozłożonych płachtach „Trybuny Ludu” i jeżdżenia samochodami ledwo trzymającymi się kupy.

Po wzbudzeniu nostalgii za epoką małych fiacików już krok dzielił oswajaczy komuny od złagodzenia obrazu reżimu stanu wojennego i zamazania wydarzeń z roku 1956 czy 1970. Owszem, czołgi jeździły, były nawet ofiary. Ale przecież nikt nie był winien, że przelano czyjąś krew. Z pewnością nie ludzie honoru „Gazety Wyborczej”.

Gdy sierp i młot nikogo nie dziwią

Ale Bareja robił swoje filmy po to, by obnażyć absurdy PRL-owskiej rzeczywistości, a przy tym musiał je zrealizować tak, by przepuściła je cenzura. Ważny jest więc kontekst i świadomość, że niuanse i niedopowiedzenia pozwalały choćby żartem dopiec ludowej władzy, która z wrogami postępowała bezceremonialnie, do fizycznego unicestwienia włącznie. Tymczasem podawane bez kontekstu filmy genialnego reżysera stały się niemal jedynym punktem odniesienia dla nowych pokoleń. Ten stan zawdzięczamy wszystkim zasypywaczom podziałów, którzy do dziś uważają, że filmów „Przesłuchanie” z Krystyną Jandą czy „Gry uliczne” Krauzego nie należy zbyt często pokazywać w telewizji – w odróżnieniu od zawsze mile widzianych „Czterech pancernych” czy Klossa. Oswajacze komuny dyktują podręczniki historii najnowszej i realizują programy nauczania w szkołach. To im zawdzięczamy, że młodzież  obowiązkowo zalicza film o Jedwabnem, ale o tym, że został nakręcony film o „Ince”, nie jest nawet informowana.

Dlatego milicjant przed warszawską „Kameralną” to nie wyjątek. Nie chodzi o restauracje nawiązujące stylem do lat 50. czy 70. Dorobiliśmy sie sytuacji, że Lenin, Marks i Dzierżyński nie są kojarzeni jako symbole zbrodniczego systemu totalitarnego, a Che Guevara chętnie noszony jest na t-shirtach. Lokale nawiązujące do czasów świetności partii komunistycznej można znaleźć w całej Polsce. Sierp i młot nikogo z bywalców nie mierzi. Nie dajmy sobie narzucić opinii, że to tylko swojski, polski old-school.

 



Źródło: Gazeta Polska

Anita Gargas