Pierwsza ścieżka zażegnania konfliktu – dyplomatyczna – będzie kontynuowana w styczniu. Pierwsza tura rozmów odbyła się już 9−10 stycznia w Genewie, w perspektywie rozmowy na forum NATO−Rosja 12 stycznia i dzień później w ramach OBWE. Stany Zjednoczone zaznaczyły, że zastrzegają autonomię decyzyjną dla NATO oraz że część rosyjskich propozycji nie będzie spełniona. Druga ścieżka oparta będzie na odstraszaniu Rosji, gdyby pierwsza zawiodła. W jej ramach zostaną zastosowane radykalne sankcje, pomoc wojskowa dla Ukrainy oraz wzmocnienie wschodniej flanki NATO.
Rosjanie boją się sankcji. Potwierdził to rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, który powiedział, że gdyby weszły w życie, byłyby „kolosalnym błędem”. Rosjanie uważają, że Joe Biden wykazuje zrozumienie dla ich stanowiska i mają nadzieję, że rozbieżności będzie się dało wyjaśnić.
„Prezydent Biden wezwał Rosję do deeskalacji napięć z Ukrainą. Dał jasno do zrozumienia, że Stany Zjednoczone oraz ich sojusznicy i partnerzy zareagują zdecydowanie, jeśli Rosja dokona dalszej inwazji na Ukrainę. Prezydent Biden wyraził również poparcie dla dyplomacji, począwszy od początku przyszłego roku, w ramach dwustronnego strategicznego dialogu na temat stabilności, w NATO za pośrednictwem Rady NATO-Rosja oraz w Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Prezydent Biden powtórzył, że znaczący postęp w tych dialogach może nastąpić jedynie w warunkach deeskalacji, a nie eskalacji” – napisała w oficjalnym komunikacie Jen Psaki, rzecznik Białego Domu. Powyższy wpis pozwala sądzić, że widmo szerokiego konfliktu na Wschodzie oddala się, a kluczem do rozwiązania spornych kwestii będą czynniki dyplomatyczne.
Niemniej warto zauważyć, że strategia zastraszania Europy może okazać się krótkowzroczna. Kreml oddala Rosję od cywilizowanego świata. Administracja Władmira Putina nie potrafi ukryć swoich prawdziwych intencji. Rosja wstrzymuje dostawy gazu i w ten sposób szantażuje Unię Europejską, która zwleka z certyfikacją Nord Streamu 2. Przyznali to zarówno Władimir Putin, jak i szef Gazpromu Aleksiej Miller. Rosjanie zapewniają, że gdy tylko gaz będzie pompowany przez nowy gazociąg, sytuacja na rynku się uspokoi.
To, co niepokoi, to przecieki podane przez NBC News, że Biały Dom rozważa zmniejszenie liczebności wojsk amerykańskich w Europie Wschodniej i ograniczenie ćwiczeń wojskowych. Byłoby to daleko idące ustępstwo wobec Putina.
Według gen. Waldemara Skrzypczaka Rosja nie ma wystarczającego potencjału do działań wojskowych na całym froncie, a już na pewno nie ma szans na konfrontację z państwami Unii Europejskiej. Ukraina jest w stanie postawić pod bronią 200 tys. żołnierzy i skutecznie odeprzeć atak przy wsparciu Zachodu. Według generała Rosja nie jest zdolna do długotrwałej okupacji Ukrainy ze względów militarnych, logistycznych i czysto finansowych. „W tej chwili Rosjanie nie mają potencjału do operacji zaczepnej, ponieważ nie mają przewagi operacyjnej” – powiedział Skrzypczak w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”. „Rosjanie nie mają potencjału, by prowadzić wojnę od Bałtyku do Morza Czarnego. Nie mają tyle sił i nie wytrzymają długiej wojny, a ta byłaby długa. Oni konfliktu dłuższego niż tydzień nie dźwigną ekonomicznie, a imperium Putina upadnie” – dodaje. W przypadku natarcia na Ukrainę Rosja musiałaby się liczyć z sankcjami, „których jeszcze nie widziała”, jeśli wierzyć amerykańskim politykom. Objęcie embargiem rosyjskich towarów czy wykluczenie Rosji z systemu międzybankowego SWIFT spowodowałoby, że Moskwa znalazłaby się na globalnych peryferiach i dołączyła do krajów na indeksie, takich jak Korea Północna czy Iran.
Wreszcie należy wspomnieć także o ryzyku wewnętrznym. Kreml nie mógłby niczym przykryć ofiar ewentualnej wojny. Zasłużyłby wówczas na gniew zwykłych Rosjan. Większość ludzi w kraju nie chce żyć w getcie, nie chce mieć zamkniętej drogi na Zachód. Chciałoby się uczyć, podróżować i pracować bez lęku. Władimir Putin mógłby ponieść ogromne koszty polityczne swoich kroków.
Dlatego na dłuższą metę strategia zastraszania, szantażowania Unii Europejskiej oraz odtworzenia rosyjskiej strefy wpływów w państwach Europy Środkowo-Wschodniej może okazać się chybiona. Rosja traci jako wiarygodny partner gospodarczy, natomiast na arenie międzynarodowej okazuje się niestabilnym agresorem. W dzisiejszej sytuacji geopolitycznej to raczej niechlubny wyjątek niż powód do dumy.
Współpraca z Kremlem należy natomiast do priorytetów nowego niemieckiego rządu, a socjaldemokraci kontynuują tradycję dobrych relacji z Moskwą. Wojna gazowa, konflikt na Ukrainie nie zniechęciły kanclerza Olafa Scholza do zmiany polityki zagranicznej. Według gazety „Bild” kanclerz liczy na nowe otwarcie w stosunkach z Rosją i planuje rychłe spotkanie z Władimirem Putinem. Jest to kość niezgody w koalicji rządzącej. Zieloni bowiem wzywają do znacznie ostrzejszej polityki zagranicznej i gospodarczej wobec Rosji.
Minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock chciała przyjrzeć się Kremlowi, zwłaszcza w kontekście łamania praw człowieka i agresji wobec Ukrainy. Minister gospodarki Robert Habeck nie tylko krytycznie odnosi się do gazociągu Nord Stream 2, lecz także wspiera surowe sankcje wobec Rosji w przypadku, gdyby Rosja zaatakowała Ukrainę. Tutaj Scholz jest w wyraźnej kontrze wobec pozostałych członków rządu. Władimirowi Putinowi na rękę jest zarówno konflikt w Unii Europejskiej, jak i konflikt w samych Niemczech. Niemcy należą do głównych odbiorców rosyjskiego gazu w Europie. Mapa drogowa spotkań Rosja−NATO i Rosja−OBWE jest już gotowa. Kolejne spotkanie z Scholzem to atut dla Kremla w zaplanowanych negocjacjach. Rosja chciałaby podziału wspólnoty.
To niejedyny zaskakujący ruch Berlina. W dobie kryzysu energetycznego Niemcy wyłączają z użytkowania trzy elektrownie jądrowe o łącznej mocy 4,5 GW. Jest to co prawda od dawna planowe działanie, niemniej w obecnej dobie, gdy ceny energii w Europie rosną, a Rosja szantażuje UE na rynku gazu, tego typu posunięcia również można uznać za korzystne dla Rosjan. Niemcy chcą eliminacji energetyki jądrowej w Unii Europejskiej właśnie na rzecz gazu ziemnego importowanego z Rosji. Oznaczałoby to dalsze uzależnianie Starego Kontynentu od rosyjskiej polityki. Stąd presja na jak najszybsze uruchomienie gazociągu Nord Stream 2. Moskwa ma w Berlinie swojego sojusznika. Obu krajom zależy na gazowym dealu, albowiem grają w tej samej drużynie.
Przynajmniej w obliczu obecnej sytuacji na rynku energetycznym, a także zagrożenia inwazją na Ukrainie, Niemcy mogli się jednak wstrzymać z decyzją, aby uspokoić nastroje w Europie. Na tym tle, w szerszej perspektywie, rysuje się też konflikt interesów z Francją, która bazuje na energetyce jądrowej. Francję zapewne będą wspierać też inne państwa, gdzie funkcjonuje energetyka oparta na atomie, oraz te, które dopiero planują takie inwestycje, w tym Polska. Zwłaszcza że energetyka jądrowa otrzyma status zielonej technologii. Komisja Europejska zaaprobowała energetykę jądrową oraz gazową jako źródła zielonej energii, pomagające zredukować liczbę gazów cieplarnianych emitowanych do atmosfery.
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)