Najbardziej zawzięty obrońca narodowej rewolucji listopadowej, do zatraty zakochany w idei wolności i w narodzie polskim, romantyk i pragmatyk, człowiek fortepianu, pióra i miecza, który na łamach „Nowej Polski” atakował gwałtownie władze powstania za kunktatorstwo, lojalizm wobec caratu i niewiarę w powodzenie, a potem rzucił pióro i jako żołnierz tej najdroższej dla siebie sprawy, odwagą i krwią przelaną w wielu bitwach, zasłużył sobie na stopień oficerski i Krzyż Virtuti Militari. Gdyby obok Maurycego Mochnackiego stanęli w 1830 roku inni mu podobni, powstanie listopadowe nie byłoby zrywem szans zmarnowanych, lecz odzyskanej wolności.
Józef Piłsudski, pilny student naszych dziejów, zwłaszcza okresu niewoli, przemawiając na zjeździe legionistów w Kaliszu w roku 1927, rzekł: „Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym”. Myśl Marszałka uniwersalna, prawdziwa – i w opowieściach o przeszłości, i w odniesieniu do dnia dzisiejszego. A wzorcowym wręcz przykładem działania – niestety skutecznego – agentury są dzieje powstania listopadowego. Zaś losy Mochnackiego ilustrują tezę, że ci, którzy widzą jaśniej i lepiej, są wydrwiwani i odtrącani, że tym, którzy z czystości serca i myśli poświęcają siebie dla sprawy, ogół przyznaje rację dopiero post factum, często pośmiertnie.
„Nikt nie wlewa młodego wina do starych bukłaków. W przeciwnym wypadku wino rozerwie bukłaki: wino się marnuje i bukłaki”. Chyba nikt z architektów ładu wiedeńskiego, wbrew prądowi dziejów przywracających przestarzałe instytucje i formy ustrojowe, nie rozumiał tej zapisanej przez świętego Marka przypowieści Chrystusa. Próby ponownego wtłoczenia w feudalne ramy społeczeństw, które rozumiały, że mają prawo do życia, do wolności i do dążenia do szczęścia, tworzyły nieustanne napięcia wyładowujące się w rewolucjach i powstaniach. Nic nie przyczyniło się bardziej do ożywienia ducha i pragnienia wolności wśród narodów europejskich niż grecka wojna o niepodległość. Grecy i chrześcijanie pod hasłem „Elefteria i Tanatos!” – „Wolność albo śmierć!” walczyli z muzułmańskimi Turcją i Egiptem. Ostatnią bitwę tej wojny stoczono we wrześniu 1829 roku. Gdy Grecja, kolebka cywilizacji europejskiej, odzyskała wolność – narody Europy postanowiły iść śladem Greków.
W lipcu 1830 roku król Francji Karol X, dążący do odbudowy monarchii absolutnej, ograniczył praktycznie wszystkie prawa obywatelskie. W ciągu kilku dni lud Paryża, wspierany przez burżuazję i dziennikarzy, usunął władcę. „Wolność wiodąca lud na barykady” – tak zatytułował swój słynny, namalowany pod wpływem rewolucji lipcowej, obraz Eugène Delacroix. Wraz z wieściami o zwycięstwie rewolucji i obaleniu jednego z bastionów „porządku wiedeńskiego” nad Wisłę dotarła „La Parisienne”, pieśń francuskich powstańców:
O Francuzi, wy dzielni ludzie!
Wolność ponownie otwiera ramiona;
Powiedziano nam: bądźcie niewolnikami!
Odpowiedzieliśmy: bądźmy żołnierzami!
I nagle Paryż odzyskał
Donośny głos dawnej chwały:
Naprzód, ruszajmy
przeciwko armatom;
Przez żelazo, ogień batalionów,
Biegnijmy, aż do zwycięstwa…
Wezwanie do walki aż do zwycięstwa najszybciej podjęli Belgowie, którzy już w sierpniu wszczęli powstanie. Tego było już za dużo dla cara Mikołaja I zwanego „żandarmem Europy”, Wskrzesił koncepcję swego ojca planującego utworzenie imperialnej armii interwencyjnej, pilnującej „porządku” w Europie. Postanowił rzucić przeciwko powstańcom doskonale wyszkoloną armię polską, Lecz „dla Polaków byłoby ostatnią zniewagą iść razem z Kozakami przeciw ludowi, co broni swej wolności”.
Dawni generałowie napoleońscy, towarzysze Kościuszki, Dąbrowskiego i Wybickiego, porośli w piórka. Ułożyli sobie życie dostatnie i beztroskie. A ceną, jakiej żądał car rosyjski i król polski za święty spokój, była lojalność i wyrzeczenie się marzeń. Marzeń o Polsce wolnej i suwerennej. Młodzi idealiści tworzący sprzysiężenie w armii Królestwa, niezdający sobie sprawy, jak bardzo lojalni wobec cara są dawni towarzysze Napoleona, naiwnie sądzili, że podzielają oni ich marzenie o wolności. Wyobrażali sobie, że wzniecą powstanie, po czym przekażą stery rządów w ręce owych osobistości. Nie było gorszej decyzji. Dojrzalszy od swych kolegów Maurycy Mochnacki na próżno namawiał ich, by rewolucją kierowali zwolennicy wyzwolenia. Jeszcze po wybuchu powstania przekonywano go, że „rewolucja nasza będzie nieszczęściem dla kraju, jeśli wykroczymy z granic kongresu wiedeńskiego!”. Zdumiony Mochnacki zapytał: „Dlaczego żeśmy powstali!?”. Usłyszał wtedy, że „...nic nam innego uczynić nie wypada, tylko puścić wolno Konstantego z gwardią i rozpocząć układy z Mikołajem za pośrednictwem Austrii, Francji i Anglii”.
We własne Polaków siły ufał Mochnacki i jemu podobni zapaleńcy, m.in. pułkownik Prądzyński (przynajmniej na początku), układający śmiałe plany posunięć zaczepnych, które doprowadziłyby do wypchnięcia wroga z Królestwa. Ale nawet Piotr Wysocki, przywódca spisku, nie wierzył w możliwość pokonania armii rosyjskiej. W noc listopadową wzywał towarzyszy do zajęcia Belwederu słowami: „Polacy! Wybiła godzina zemsty! Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba. Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów!”. Spartanie Termopil tylko bronili – i żaden nie pozostał żywy. Sejm powstańczy 20 grudnia uchwalił piękny manifest, który zakończył słowami: „A gdyby nawet w tej walce, której nie tajemy sobie niebezpieczeństw, przyszło nam samym bój za wszystkich staczać, ufni w świętości sprawy naszej, w własnej odwadze i pomocy Przedwiecznego, dobijać się będziemy wolności do ostatniego tchnienia. A jeśli Opatrzność przeznaczyła tę ziemię na wieczne ujarzmienie, jeśli w boju tym ostatnim wolność Polska na gruzach miast i trupach swoich obrońców polegnie, wróg nasz nad jedną tylko pustynią więcej panowanie swoje rozciągnie, a prawy Polak zginie z tą w sercu pociechą, że jeśli własnej wolności i Ojczyzny uratować nie dozwoliły mu nieba, śmiertelną walką zasłonił przynajmniej na chwilę zagrożone europejskich ludów swobody”. Zaiste, wyrzekali się polscy posłowie marzeń, składając Polaków w nowożytnej ofierze termopilskiej, którą z zadowoleniem przyjęto we Francji i Belgii, gdzie spokojni o swe bezpieczeństwo ludzie z ulgą wylewali krokodyle łzy nad dolą Polski.
O, Francuzi! Czyż bez ceny
Rany nasze dla was są?
Spod Marengo Wagram, Jeny,
Drezna, Lipska, Waterloo:
Świat was zdradzał, my dotrwali,
Śmierć czy triumf, my gdzie wy!
Bracia! My wam krew dawali,
Dziś wy dla nas nic – prócz łzy?
Wy przynajmniej, coście legli
W obcych krajach za kraj swój,
Bracia nasi z grobów zbiegli,
Błogosławcie bratni bój.
Lub zwyciężym – lub gotowi
Z trupów naszych tamę wznieść,
By krok spóźnić olbrzymowi,
Co chce światu pęta nieść.
I znów – nie po raz pierwszy i nie ostatni – polskie przedmurze cywilizacji, z ciał patriotów zbudowane, osłania Europę przed najazdem barbarzyńców.
„…jak iskra, co spada i pożar sprawia”
Pożar od iskry, co spadła w noc listopadową, nie dość był potężny. Nie zapłonęły serca oddanych carowi generałów Chłopickiego, Krukowieckiego, Radziwiłła, których zaufanie narodu wynosiło na najwyższe stanowiska we władzach powstańczych. A przecież te „wybitne osobistości” jasno i wprost oznajmiły, co myślą o patriotycznym zrywie żołnierzy i ludu warszawskiego. 30 listopada ukazała się podpisana m.in. przez książęta Czartoryskiego, Lubeckiego, Juliana Niemcewicza i gen. Chłopickiego odezwa zaczynająca się od słów: „Równie smutne jak niespodziewane wypadki wczorajszego wieczora i nocy…”, w której apelowali oni do Polaków zrywających kajdany niewoli: „Własnym umiarkowaniem jedynie ocalić się możecie od pogrążenia się w przepaści, nad którą stoicie! Wróćcie zatem do porządku i spokojności, a wszelkie uniesienia niech przeminą z nocą, która je pokrywała”. Próżno Mochnacki przestrzegał, że uwielbiany Chłopicki to najwierniejszy agent Mikołaja, a kiedy w akcie desperacji poprowadził 4 grudnia Szkołę Podchorążych na rosyjską agenturę zwącą się Rządem Tymczasowym – drogę zagrodził im Piotr Wysocki, człowiek wielkiego serca, lecz niewielkiego intelektu, błagając, by się cofnęli, bo Rząd jest „rewolucyjny”. Ulegli namowom podchorążowie, a wtedy Chłopicki położył się do łóżka, udając atak nerwowy wywołany tym aktem terroru. Mochnacki zapisał zaś: „Pospólstwo w kilku punktach stolicy zaczęło stawiać szubienice dla mnie (…)”. Podczas kryzysów strzeżcie się agentur…
„Jak dotąd (…) generał Chłopicki działa z umiarem i rozsądkiem i utrzymuje porządek w Warszawie. Dzięki Bogu!” – pisał 25 grudnia 1830 roku wielki książę Konstanty. Dziewięć miesięcy później, w wielkiej mierze przez Chłopickiego właśnie, powstanie upadło. Minister spraw zagranicznych Francji Horace Sébastiani 16 września 1831 roku mógł powiedzieć: „Dowiadujemy się, że miasto i twierdza Warszawa skapitulowały przed przemocą Rosjan, że wojsko polskie wycofało się w okolice Modlina (…) i że wreszcie, kiedy to pisano, porządek panuje w Warszawie”.
Maurycy Mochnacki dręczony gorączką gruźlicy i wiedzą, jak wielkie dzieło zostało zaprzepaszczone, w cieszącej się wolnością Francji dawał koncerty i spisywał dzieje powstania. Jego słowa winny być mottem współczesnych podręczników do historii: „Dlaczegóż tedy, skoro jesteśmy tym narodem, który przetrwał taką próbę losu, który nie tylko nie zginął po stracie udzielności politycznej, lecz tyle sił rozwinął pod obcym jarzmem, dlaczegóż pytam się, przez powstanie nasze nie umieliśmy zostać potęgą polityczną na Północy? Wyraz »nie umieliśmy« zdaje się być najwłaściwszy w tej mierze. Nie »nie mogliśmy«, ale »nie umieliśmy«! Naród wszystko może, lecz nie wie wszystkiego. (…) Z tej jednej przyczyny wszystko opacznie się działo od początku do końca”.
Pierwszy numer „Gazety Polskiej” ukazał się w 1826 r. Jej współzałożycielami byli Maurycy Mochnacki, jeden z prekursorów polskiego romantyzmu, uczestnik i kronikarz powstania listopadowego, oraz Ksawery Bronikowski działacz polityczny i publicysta, zwolennik polityki Hotelu Lambert.
„Gazeta Polska” dotrwała do Powstania Listopadowego, mimo prób wyeliminowania jej z rynku przez popleczników Rosji. Po powstaniu przez 30 lat musiała działać pod zmienioną nazwą. Do tradycji wróciła w 1861 r., kiedy redaktorem został Józef Ignacy Kraszewski. „Gazeta Polska” była wydawana do 1905 r.
Wznowiono ją w II Rzeczpospolitej, 30 października 1929 r. Stanowiła główny organ prasowy obozu piłsudczyków. Dziejom tego okresu pisma jest poświęcony album „Laur niepodległości".
Album do kupienia w sklepie "Gazety Polskiej".